Jan Dziędziora Postać pochylona z cyklu Zbity, l.80. 80x60 cm. Fot. Jacek Gładykowski
W piątek, 27 kwietnia o godzinie 17.00 w Galerii Browarna w Łowiczu, nastąpi otwarcie wystawy malarstwa i rysunku Jana Dziędziory (1926-1987). Będzie to druga odsłona kameralnego pokazu dzieł malarza, który miał miejsce w Domu Artysty Plastyka w Warszawie, w grudniu ub. r., uzupełniona o zestaw kilkudziesięciu prac pochodzących ze zbiorów rodziny artysty. Obie wystawy powstały w ścisłej współpracy z żoną Jana Dziędziory - Maryną Tyszkiewicz oraz z Jackiem Gładykowskim oraz Filipem Gładykowskim, którym bardzo dziękuję. Szczególne podziękowania należą się także Katarzynie Kasprzak Stamm i Joannie Stasiak za wiele lat pracy i pamięci o artyście, Jackowi Antoniemu Zielińskiemu - biografowi Arsenału za całokształt starań o należyte miejsce formacji w historii sztuki polskiej, Wiesławowi Kędzierskiemu za refleks i przyjaźń oraz Darkowi Bartoszewskiemu za przywiązanie do mistrza.
Poniżej fragment mojego tekstu, który w całości ukaże się w majowym numerze Arteonu.
Zapraszam w piątek, 27 kwietnia o godzinie 17.00, do siedziby galerii w Łowiczu przy ul. Podrzecznej 17. inf. tel. 691 979 262
Andrzej Biernacki
Fragment pracowni Jana Dziędziory. Fot. Jacek Gładykowski
Jan Dziędziora. Postać Milcząca
Do legendy przeszły już opowieści osób odwiedzających
warszawską pracownię Artura Nachta-Samborskiego, mocno zawiedzionych faktem, że
jedyne co dane im było tam zobaczyć, to odwrocia ustawionych pod ścianami
płócien. Ten sam motyw, przewija się w
relacjach odwiedzających pracownię Jana Dziędziory, malarza o pokolenie
młodszego od Nachta. Jednakże podobieństwo tych przypadków było tylko
częściowe. Dotyczyło unikania krępującej sytuacji, w której ktoś spoza mógłby
weryfikować, albo -co gorsza- komentować pośrednie fazy stanu obrazów (inna
rzecz, że akurat dla tych obu malarzy, płótna miały fazy wyłącznie pośrednie,
więc obaj najchętniej nie pokazywaliby ich wcale). Poza tym ujawniała się
fundamentalna różnica: u Dziędziory wiele mówiły same odwrocia. Np. jedno z
nich, z wielkim, odręcznie zapisanym grubym duktem spłowiałej czerni na rudym
splocie płótna: Jan Dziędziora Postać milcząca. Wyraz całości, nawet nie
oglądając lica, stanowił szczególny typ autoportretu. Nie wizerunku autora,
lecz wizerunku jego postawy, którą
dzisiaj, po 31 latach upływających od śmierci artysty, powinniśmy
,,zaktualizować" jako:
Postać milknąca.
Zresztą, czyni to za nas kierunek, w jakim zmierza sztuka najnowsza.
Bez ceregieli dopisuje ciąg dalszy absurdalnej gramatyki stopniowania w dół
przymiotnika, który i bez tego jest oczywistym znakiem śladowej obecności
(milczący, milknący, niesłyszalny). Kierunku tego nie nadaje tylko obecna,
mimowolna promocja antytezy postawy twórców pokolenia tzw. Arsenału, do którego
Dziędziora należał (m.in. z Jackiem Sienickim, Barbarą Jonscher, Jackiem
Sempolińskim). Wszak antyteza to rodzaj nawiązania do tezy. Tymczasem tu chodzi
raczej o realną groźbę intencjonalnego unicestwienia, wygumowania, wyłączenia
poza nawias kolejnej, istotnej obecności w sztuce, która czyni dla tej
,,naszej", aktualnej, wyraźny kontekst niekorzystny. Mamy tu do czynienia z -mającą
znamiona ostatecznej- porażką etosu wrażliwości i wątpliwości z obuchem trzeźwej
organizacji produkcji, podobno artystycznej. Owe 30 lat, interwał raptem jednej
generacji z małym okładem, okazuje się wystarczający, by ukazać beznadzieję
stanu bezbronności sztuki wobec obezwładniającego instruktażu, jak z twórczości
planowanej na wieczność, uczynić pariasa na wieczne nigdy.
Sztuka Dziędziory i reszty arsenałowej diaspory tę
bezbronność na teraz, oraz niepewność na zawsze, miała zapisaną w genach
swojego mitu. Zwłaszcza przy elephantiasis wyzwań czasu w trójkącie: wojna,
holocaust, komunizm. Była oparta o najczulsze rejestry wrażliwości i takich
wymagała od krytycznego otoczenia i odbiorców. Z mentalnie identycznym
instrumentarium wsparcia, np. Kirkegaarda (,,Ludzie boją się
harmonii i uciszenia. Sądzą, że żywe jest to, co niespokojne. Doświadczenie
tymczasem uczy, że w spokoju mieszka życie. Tylko człowiek skupiony i uciszony jest żywy aż do dna"). A choćby i Cybisa (,,Żadne zmyślenie
nie zastąpi tej niesłychanej, niezgłębionej i zawsze żywej sprawy, jaką jest
proste namalowanie zwykłej rzeczy").
W warunkach zaciskającej sie pętli mało poetyckich wyzwań okoliczności,
takie odwody stanowiły wówczas wątłe, ale jedyne gwarancje trwania przy swoim.
Do tego,
trzeba się było też uporać z niemożliwym, czyli odpowiedzieć na kilka
podstawowych pytań: jak korzystać z pełni właściwości środków malarstwa, jeśli
etyczny zakres obszaru rozstrzyganych zagadnień zakłada odrzucenie większości
osiąganych nimi ,,uroków"? Jak forsować ten obszar jako wiodący, mając za
jedyne argumenty pospieszne kursy codzienności lub niecodzienne przykłady
nazbyt odległych wzorców? Jak hołubić swe racje wiedząc, że jedynym argumentem
,,za", jest pozostawanie w dramatycznej mniejszości do ogółu
nieprzekonanych? Jak fechtować argumentami u zarania drogi, gdy całe życie
pracy nad nimi nie gwarantuje wyposażenia w dostateczne moce perswazji u
schyłku?
Naturalnie, zawsze można
było przeć do przodu, bez rozstrzygania tych kwestii, jak to się robi np.
dzisiaj, hurtowo. Można było próbować wciskać łatwą bezczelność jako twórcze
ryzyko, albo kropić taśmowo ilustracyjki obowiązującej propagandy, dysponującej
rozdzielnikiem szans i dóbr przydatnych do zaspokajania bieżących standardów
ruchu w interesie. Albo też miotać się z
pasją, acz bez interesu. Jan Dziędziora, jak wszyscy wówczas, a właściwie jak
wszyscy w każdym czasie, miał z tym poważny zgryz... (ciąg dalszy w majowym numerze Arteonu)