11 września br. o godzinie 18.00 w Galerii Browarna w Łowiczu, nastąpi otwarcie wystawy malarstwa Mikołaja Obryckiego (ur. 1977). Poniżej prezentujemy wybór prac z różnych okresów jego twórczości i odnoszący się do nich, zawarty w towarzyszącym pokazowi katalogu, tekst Andrzeja Biernackiego (właściciela galerii).
Rozkładówka okładki katalogu wystawy (wrzesień 2015 r., Galeria Browarna, 99-400 Łowicz, ul. Podrzeczna 17)
we wnętrzu Galerii Browarna obiektywami poszalała arch. Marzena Zajączkowska
Obrycki
Jedną z wielu dolegliwości zajmowania się sztuką, jest
konieczność wysłuchiwania nonsensów, często tak podrasowanych, by mogły odgrywać
rolę uczynnych i zgrabnych bon motów. Ot, np. taka myśl Nietzsche'go: ,,Mamy
sztukę, żeby nie umrzeć od prawdy''.
Z jednej strony, jest w tym mile postrzegana przez artystów,
sugestia świata sztuki jako osobnego, niezależnego bytu, z drugiej, ukryta
gdzieś pomiędzy, horrendalna i trująca teza, jakoby prawda była śmiercionośna!
Oczywiście, wszelka twórczość chętnie pielęgnuje tę swoją
osobność i ,,równoległość” do logiki życia, do jego prawdy, ale też nie może się
bez niej obejść. Prawda życia była i pozostanie jedynym testem prawdy sztuki,
probierzem sensu i wiarygodności dla proponowanej przez sztukę osobnej składni.
Znaczy to, że każda nowa licencja sztuki, włącznie z ewidentnym na oko dziwolągiem
skutku, będzie uprawniona, jeśli respektuje prawidła reprodukowane w cywilnych
okolicznościach życia. Ba, uprawniona będzie także wtedy, gdy zachowując powyższe,
na oko będzie dziwolągiem WBREW, czyli jawną prowokacją, tyłem do kierunku
oczekiwań ,,normalnego", poddanego prawidłom potoczności.
Refleksje te spłynęły na mnie, stojącego na styku dwóch porządków,
w szeroko otwartym oknie poznańskiej pracowni malarza, Mikołaja Obryckiego.
Patrzyłem stamtąd na świeżą zieleń trawnika, będącego zapleczem znanej świątyni
handlu grodu Przemysława, dosłownie zepchnięty na brzeg w zawalonej obrazami
przestrzeni wnętrza. Jedna sfera stanowiła absolutną antytezę drugiej. Poczułem
się wtedy jak Puchatek, który im bardziej zaglądał do jednego lub drugiego środka,
tym bardziej Prosiaczka tam nie było. Innymi słowy, zdawało mi się, że im mniej
to co tam na zewnątrz potrzebuje jakiejkolwiek twórczości, tym bardziej Obrycki
zwiększa swoje obroty. Z niezachwianą wiarą, że same, fizyczne
gabaryty gromadzonych i ściśniętych jeden za drugim setek (może tysięcy!)
wielkich płócien, szczelnie wypełniających tę jego przestrzeń, nie zostawią ani
skrawka miejsca dla zbłąkanych tu z zewnątrz treści, absolutnie obcego mu porządku.
Jednym z
pytań jakie sobie wtedy zadałem było: kogo dzisiaj na taką grę stać?
Naturalnie, od razu przypomniał mi się Mieczysław Porębski i jego Pożegnanie z krytyką, wraz z zawartą tam krótką systematyką gier
wykorzystywanych w strategii sztuk (Wstęp
do Metakrytyki z 17.11.62). Bo i Porębski -jak przypuszczam- dostrzegłby w
postawie i praktyce Obryckiego znamion GRY. I to gry, każdym jej typem, które krytyk
opisał jako: agonistyczny (badający siły stron prowokowaniem reakcji), aleatoryczny
(wyzywający los), mimetyczny (w którym poprzez zmianę masek transmituje się
wtajemniczenie) i illinktyczny (oszałamianie ilością). Fakt, malarz sprawnie włada
kompletem tego rodzaju gier w ramach swojej metody, ale jego malarska strategia
jest jeszcze inna. Obrycki nie dba o ograniczenia gier, jak chce zmienia ich kody,
odrzuca bliską już szansę, rezygnuje z nabytych sprawności, no i, nie przyjmuje
wygranej, zyskując w zamian POZNANIE.
Mikołaj Obrycki, prace z lat 2000-2003, olej, akryl na tekturze
Taktyczne założenia malarz zmienia wraz ze
zmianą tematów serii, niezależnie od stopnia ogólności wybranego motywu. Tak
samo wówczas, gdy są to klasyczne pejzaże, portrety, lub figuracje; ale też,
gdy drąży swe ulubione: miasta (Moko city), łódki, abstrakcje lub butelki (łódka
Bols). Czasem są to grube na palec ,,oleje", zatopione w chłonnej
tekturze, innym razem wiotkie jak cerata, lekko dmuchnięte na płóciennej surówce
akrylowe ławkowce. Zarówno ascetyczne monochromy, jak i pstrokacizna w
pistacjowych harmoniach. Bez recepty, chyba że będzie nią słynne ,,jak
wyjdzie". Nigdy ,,od do", zawsze z czujnym ,,pomiędzy". W tym, z
najbardziej pożądaną i najtrudniejszą ,,łącznością" drobnych elementów
oraz całych partii. Z dzieleniem na fragmenty i powtórnym montowaniem całości
wg własnego klucza. Z rozmysłem obserwacji (patrzenia, ale przede wszystkim
zobaczenia), bez pustego w malarskie argumenty ,,widzimisię". Chociaż
bywa, że coś z jego rzeczy sprawia wrażenie robionej ,,na wariata", ale to
tylko pozór, biorący się z planu cięcia w pień nazbyt oczywistych konkluzji. Bo
Obrycki gra formą, ale z tematami ,,pogrywa". Wśród nich najczęściej z wszelką
modą, z dyktatem idiomu tzw. ,,ducha czasu", z presją nachalnej aktualności,
z imperatywem obiegowego smaku, z dopiero co wmówionym czegoś wzorcem. Z ,,porozumiewawczym
puszczaniem oka do widza", z układem za łatwo przyklepanym jako obowiązujący,
a także -nie wiedzieć czemu- z nieobowiązującym. Redukuje, wadząc się z zanadto
rozbudowanym, lub komplikuje, jeśli jakiś płytki lans podsuwa mu z flanki zbyt
prosty chwyt. Albo kiedy się nagle zgadza z topem, oczywiście gdy wcześniej
skuma trend zorganizowanej nań niezgody. Słowem, uwielbia wszelką opozycję dopóty,
dopóki także ta opozycja nie staje się kolejną definicją.
Mikołaj Obrycki, pejzaże z lat 2000-2002, olej, akryl na tekturze
Mikołaj Obrycki, prace z lat 2000-2005, olej, akryl na tekturze
Mikołaj Obrycki, 2006 r., olej, akryl na tekturze
Mikołaj Obrycki, prace z lat 2005-20014, olej, akryl na płótnie: po bokach 180 x 145 cm, w środku ON 110 x70 cm
Rzecz jasna,
opozycyjność Obryckiego nie jest tylko kwestią dyscypliny odgórnego
postanowienia. Wiąże się z tym rozległa wiedza warsztatu i niezwyczajna umiejętność,
polegająca na improwizacyjnym charakterze dyskontowania repertuaru manewrów, związanych
ze stopniem opanowania możliwości narzędzi i właściwości materiałów. Ogromny
ilościowo dorobek, przekłada się z jednej strony na swobodę operowania środkami.
Z drugiej, związane z nim opatrzenie, pozwala na rozeznanie dystansu, ocenę
jakości wybranych wariantów rozwiązań. W takim trybie pracy, tym bardziej bez żalu
rezygnuje się z efektów rutyny, im częściej one same podstawiają się pod pędzel.
Tym bardziej trwa się w dążeniu do takiego gatunku rozstrzygnięć, które nieczęsto
dają się pozyskać. Ten gatunek ściśle wiąże się z rolą przypadku, a konkretnie
szczęśliwego przypadku, którego niepodobna przewidzieć, nawet pomimo nieprzeciętnego,
,,zawodowego" przerobu. Bez niego, wszystko może być zaledwie dobre, ale
nic dobre w NIEWYTŁUMACZALNY sposób. Malarz od początku przeczuwał, a teraz już
doskonale wie, że z samych elementów uświadomionych nie da się złożyć sensownej
całości. Bez premii przypadku, nie będzie zaskoczenia, tego półkroku do
satysfakcji poznawania malarstwem.
Mikołaj Obrycki, olej, akryl na płótnie 2014: po bokach Ocean, Cross 140 x 145 cm, w środku Spiralla 100 x 100 cm
Mikołaj Obrycki, 2014, olej, akryl na płótnie: od lewej u góry: theewill 130x130 cm, kuter 130x130 cm, shore 145x140 cm, od lewej u dołu: zigzag 130x130 cm, nagel 130x130 cm (mixedmedia), watemak 130x130 cm
Mikołaj Obrycki, Boats 2015, olej, akryl na płótnie, 180 x 145 cm,
Droga jaką posuwa się w swych wyborach Mikołaj
Obrycki, jest logicznym następstwem poszukiwań (tematów i środków), sprzyjających
aranżowaniu takich okoliczności pracy, w których twórczy przypadek ma największe
szanse udziału w jego kalkulacjach. Jako szczecinianin z urodzenia (triada Odra, zalew, morze),
Obrycki tym łatwiej wpadł na pomysł spożytkowania w swej sztuce fenomenu wody.
Z jej transparentnością, fluktuującym kształtem i uformowaniem lustra,
radykalnie absorbującego wszystkie refleksy otoczenia. Także z pożądaną
wieloznacznością form częściowo zanurzonych, zwalniającą z precyzji
odwzorowania ,,wszystkiego", a więc pozostawiających margines dla domysłu.
Motyw wody załatwia tu kwestię wiarygodności wizerunku osiąganego szerokim,
niekontrolowanym gestem - kuźnią malarskiego przypadku. Niesie to niczym
nieograniczony arsenał inspiracji w zakresie chromatyki, skali, perspektywy,
formy znaku, kompozycji. Kumulacja kontrastów, napór dysonansów, podjudza do
popełnienia ryzyka, decyzji bez kompromisu, z zamiarem zaaranżowania coraz to
innej ,,przygody", w oparach zachłannej ciekawości wyniku. ,,Wody"
Obryckiego pozwalają mu na eksperymentowanie w zakresie temperaturowych
kontrastów, na zestawienia stalowych szarości z akcentami czerni, przetykanej
drobinami emanujących ciepłem włókien farby. W nadziei na niepowtarzalny wyraz
czystej emocji pikturalnego elementarza, często odwraca ten proces. Sięga wtedy
po gąszcz świateł i barw miasta uwięziony w plątaninie smug, ciągnących się po
korytarzach ulic i szyn tramwajowych cyklu prac Moko City.
Mikołaj Obrycki, Moko City, 2014, olej, akryl na płótnie: 3 x 180 x 145 cm
Zjawia się tu naraz
wszystko: kolorowe spirale i sinusoidy, eksplozje pigmentu, kaskady odłamków
farb, bielejące bandaże w konwulsyjnych duktach. Pogrążone w dominantach mroku,
doświetlone zaledwie rozbłyskami szpar enigmatycznych rusztowań. Malarz zwalnia
się w tych pracach z obowiązku ,,punktualnego" zapisu, wyzwala energię płynącą
z domniemania dramatu, z obietnicy niespodzianki, eksplodującej żywiołem
malarskiego tupetu.
Właśnie
tupetu, czyli bardziej zuchwałości niż odwagi działania. To, co Obrycki
robi, a właściwie co zakłada swym malarstwem i w ogóle życiowym projektem, nie
jest czymś tylko śmiałym, w sensie łatwości przekraczania konwencji, łamania
jakiejś malarskiej umowy. Artysta ten postępuje tak, jakby interesowała go
totalna symboliczna transgresja, przekraczanie norm, które samo życie
zarezerwowało dla niego jako artysty. Wyczuwa się tu nawet rodzaj ODWETU za nędzny
gest ze strony tzw. przytomnej części społeczeństwa, pozostawienia sprawom sztuki,
czyli dla niego sprawom fundamentalnym, zaledwie błahego marginesu uwagi. Mikołaj nie
zaniedbuje w tym odwecie nawet drobiazgów: jeśli ma przeznaczyć kąt w
mieszkaniu na studio, eksmituje całe to mieszkanie z armadą ,,narzędzi mieszczańskiej
wygody", wszystko podporządkowując warsztatowi PRACY. Jeśli potrzebuje płócien
na miesiąc, zamawia ich sto, które większości innych malarzy, wystarczyłyby do
końca. Jeśli zamierza malować, to ma to być orka, a nie jakieś terapeutyczne
hobby ,,po godzinach”.
Malując nie znosi modelu ,,na ćwierć gwizdka", toteż
pogrąża się w robocie bez reszty. Organizuje ją tak by, przestać liczyć się z
czymkolwiek, co przeszkadza w dotarciu do sedna, albo tylko do właściwej
struny. Szybko odstawia na bok wszelkie przepisy na ,,smaczki", olewa
przesądy w kwestii wartości, przymyka oko na
obiegowe standardy tzw. dobrego wychowania zapewne przekonany, że wszystko to wymyślono głównie w tym celu, by temperować polot niebezpiecznej dla miernoty ...inwencji.
Mikołaj
Obrycki pracuje więc nieprzerwanie. Gromadzą mu się stosy obrazów i ...odpadów.
Ciągle rozpoczyna nowe rzeczy, ale i odpady utylizuje z atencją, jako
najbardziej pożądany, intuicyjny recykling prawdy. Bo choć, niewątpliwie,
samemu dziełu NA WIEKI przyda się owa, nieśmiertelna PRAWDA, jemu - autorowi
dzieła NA TERAZ musi wystarczyć doczesny jej wariant:
rozeznanie, zorientowanie się, poznanie najprostszej, elementarnej zasady.