26 paź 2015

Andrzej Biernacki w Nowym Sączu





Andrzej Biernacki od lewej: ol/pap. 100 x 70 cm. 2015, ol./pł. 160 x 130 cm, 2013, ol./pap. 100 x 70 cm, 2014

W ramach festiwalu sztuki, organizowanego przez zespół nowosądeckiej Małej Galerii, 1października b.r., dyrektor placówki Alicja Hebda oraz jej najlepszy duch, prof. Andrzej Szarek otworzyli moją wystawę malarstwa. Poniżej link do materiału filmowego z tego wydarzenia, a także uzupełnienie nagrania - czyli wybrane prace z zespołu zaprezentowanych w galerii

https://youtu.be/zustLz27Fq4?list=PLTylJ1ojQs6dqqjmBsBAqO0w25J-gP7M2



Andrzej Biernacki od lewej: ol/pap. 100 x 70 cm. 2014, ol./pł. 160 x 130 cm, 2012, ol./pap. 100 x 70 cm, 2014 





 Andrzej Biernacki od lewej: ol/pł. 160 x 130 cm. 2013, ol./pł. 160 x 130 cm, 2013, ol./pap. 160 x 130 cm, 2014




Andrzej Biernacki od lewej: ol/pap. 100 x 70 cm. 2015, ol./pł. 100 x 70 cm, 2013, ol./pap. 100 x 70 cm, 2014 


27 sie 2015

Mikołaj Obrycki


11 września br. o godzinie 18.00 w Galerii Browarna w Łowiczu, nastąpi otwarcie wystawy malarstwa Mikołaja Obryckiego (ur. 1977). Poniżej prezentujemy wybór prac z różnych okresów jego twórczości  i odnoszący się do nich, zawarty w towarzyszącym pokazowi katalogu, tekst Andrzeja Biernackiego (właściciela galerii).


 Rozkładówka okładki katalogu wystawy (wrzesień 2015 r., Galeria Browarna, 99-400 Łowicz, ul. Podrzeczna 17)



 we wnętrzu Galerii Browarna obiektywami poszalała arch. Marzena Zajączkowska

Obrycki

Jedną z wielu dolegliwości zajmowania się sztuką, jest konieczność wysłuchiwania nonsensów, często tak podrasowanych, by mogły odgrywać rolę uczynnych i zgrabnych bon motów. Ot, np. taka myśl Nietzsche'go: ,,Mamy sztukę, żeby nie umrzeć od prawdy''.

Z jednej strony, jest w tym mile postrzegana przez artystów, sugestia świata sztuki jako osobnego, niezależnego bytu, z drugiej, ukryta gdzieś pomiędzy, horrendalna i trująca teza, jakoby prawda była  śmiercionośna!


Oczywiście, wszelka twórczość chętnie pielęgnuje tę swoją osobność i ,,równoległość” do logiki życia, do jego prawdy, ale też nie może się bez niej obejść. Prawda życia była i pozostanie jedynym testem prawdy sztuki, probierzem sensu i wiarygodności dla proponowanej przez sztukę osobnej składni. Znaczy to, że każda nowa licencja sztuki, włącznie z ewidentnym na oko dziwolągiem skutku, będzie uprawniona, jeśli respektuje prawidła reprodukowane w cywilnych okolicznościach życia. Ba, uprawniona będzie także wtedy, gdy zachowując powyższe, na oko będzie dziwolągiem WBREW, czyli jawną prowokacją, tyłem do kierunku oczekiwań ,,normalnego", poddanego prawidłom potoczności.


Refleksje te spłynęły na mnie, stojącego na styku dwóch porządków, w szeroko otwartym oknie poznańskiej pracowni malarza, Mikołaja Obryckiego. Patrzyłem stamtąd na świeżą zieleń trawnika, będącego zapleczem znanej świątyni handlu grodu Przemysława, dosłownie zepchnięty na brzeg w zawalonej obrazami przestrzeni wnętrza. Jedna sfera stanowiła absolutną antytezę drugiej. Poczułem się wtedy jak Puchatek, który im bardziej zaglądał do jednego lub drugiego środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było. Innymi słowy, zdawało mi się, że im mniej to co tam na zewnątrz potrzebuje jakiejkolwiek twórczości, tym bardziej Obrycki zwiększa swoje obroty. Z niezachwianą wiarą, że same, fizyczne gabaryty gromadzonych i ściśniętych jeden za drugim setek (może tysięcy!) wielkich płócien, szczelnie wypełniających tę jego przestrzeń, nie zostawią ani skrawka miejsca dla zbłąkanych tu z zewnątrz treści, absolutnie obcego mu porządku.

          Jednym z pytań jakie sobie wtedy zadałem było: kogo dzisiaj na taką grę stać?

Naturalnie, od razu przypomniał mi się Mieczysław Porębski i jego Pożegnanie z krytyką, wraz z zawartą tam krótką systematyką gier wykorzystywanych w strategii sztuk (Wstęp do Metakrytyki z 17.11.62). Bo i Porębski -jak przypuszczam- dostrzegłby w postawie i praktyce Obryckiego znamion GRY. I to gry, każdym jej typem, które krytyk opisał jako: agonistyczny (badający siły stron prowokowaniem reakcji), aleatoryczny (wyzywający los), mimetyczny (w którym poprzez zmianę masek transmituje się wtajemniczenie) i illinktyczny (oszałamianie ilością). Fakt, malarz sprawnie włada kompletem tego rodzaju gier w ramach swojej metody, ale jego malarska strategia jest jeszcze inna. Obrycki nie dba o ograniczenia gier, jak chce zmienia ich kody, odrzuca bliską już szansę, rezygnuje z nabytych sprawności, no i, nie przyjmuje wygranej, zyskując w zamian POZNANIE.


 Mikołaj Obrycki, prace z lat 2000-2003, olej, akryl na tekturze

           
Taktyczne założenia malarz zmienia wraz ze zmianą tematów serii, niezależnie od stopnia ogólności wybranego motywu. Tak samo wówczas, gdy są to klasyczne pejzaże, portrety, lub figuracje; ale też, gdy drąży swe ulubione: miasta (Moko city), łódki, abstrakcje lub butelki (łódka Bols). Czasem są to grube na palec ,,oleje", zatopione w chłonnej tekturze, innym razem wiotkie jak cerata, lekko dmuchnięte na płóciennej surówce akrylowe ławkowce. Zarówno ascetyczne monochromy, jak i pstrokacizna w pistacjowych harmoniach. Bez recepty, chyba że będzie nią słynne ,,jak wyjdzie". Nigdy ,,od do", zawsze z czujnym ,,pomiędzy". W tym, z najbardziej pożądaną i najtrudniejszą ,,łącznością" drobnych elementów oraz całych partii. Z dzieleniem na fragmenty i powtórnym montowaniem całości wg własnego klucza. Z rozmysłem obserwacji (patrzenia, ale przede wszystkim zobaczenia), bez pustego w malarskie argumenty ,,widzimisię". Chociaż bywa, że coś z jego rzeczy sprawia wrażenie robionej ,,na wariata", ale to tylko pozór, biorący się z planu cięcia w pień nazbyt oczywistych konkluzji. Bo Obrycki gra formą, ale z tematami ,,pogrywa". Wśród nich najczęściej z wszelką modą, z dyktatem idiomu tzw. ,,ducha czasu", z presją nachalnej aktualności, z imperatywem obiegowego smaku, z dopiero co wmówionym czegoś wzorcem. Z ,,porozumiewawczym puszczaniem oka do widza", z układem za łatwo przyklepanym jako obowiązujący, a także -nie wiedzieć czemu- z nieobowiązującym. Redukuje, wadząc się z zanadto rozbudowanym, lub komplikuje, jeśli jakiś płytki lans podsuwa mu z flanki zbyt prosty chwyt. Albo kiedy się nagle zgadza z topem, oczywiście gdy wcześniej skuma trend zorganizowanej nań niezgody. Słowem, uwielbia wszelką opozycję dopóty, dopóki także ta opozycja nie staje się kolejną definicją. 

Mikołaj Obrycki, pejzaże z lat 2000-2002, olej, akryl na tekturze

           
 Mikołaj Obrycki, prace z lat 2000-2005, olej, akryl na tekturze


Mikołaj Obrycki, 2006 r., olej, akryl na tekturze


Mikołaj Obrycki, prace z lat 2005-20014, olej, akryl na płótnie: po bokach 180 x 145 cm, w środku ON 110 x70 cm

 
Rzecz jasna, opozycyjność Obryckiego nie jest tylko kwestią dyscypliny odgórnego postanowienia. Wiąże się z tym rozległa wiedza warsztatu i niezwyczajna umiejętność, polegająca na improwizacyjnym charakterze dyskontowania repertuaru manewrów, związanych ze stopniem opanowania możliwości narzędzi i właściwości materiałów. Ogromny ilościowo dorobek, przekłada się z jednej strony na swobodę operowania środkami. Z drugiej, związane z nim opatrzenie, pozwala na rozeznanie dystansu, ocenę jakości wybranych wariantów rozwiązań. W takim trybie pracy, tym bardziej bez żalu rezygnuje się z efektów rutyny, im częściej one same podstawiają się pod pędzel. Tym bardziej trwa się w dążeniu do takiego gatunku rozstrzygnięć, które nieczęsto dają się pozyskać. Ten gatunek ściśle wiąże się z rolą przypadku, a konkretnie szczęśliwego przypadku, którego niepodobna przewidzieć, nawet pomimo nieprzeciętnego, ,,zawodowego" przerobu. Bez niego, wszystko może być zaledwie dobre, ale nic dobre w NIEWYTŁUMACZALNY sposób. Malarz od początku przeczuwał, a teraz już doskonale wie, że z samych elementów uświadomionych nie da się złożyć sensownej całości. Bez premii przypadku, nie będzie zaskoczenia, tego półkroku do satysfakcji poznawania malarstwem.


 Mikołaj Obrycki, olej, akryl na płótnie 2014: po bokach Ocean, Cross 140 x 145 cm, w środku Spiralla 100 x 100 cm

 Mikołaj Obrycki, 2014, olej, akryl na płótnie: od lewej u góry: theewill 130x130 cm, kuter 130x130 cm, shore 145x140 cm, od lewej u dołu: zigzag 130x130 cm,  nagel 130x130 cm (mixedmedia), watemak 130x130 cm 


Mikołaj Obrycki, Boats 2015, olej, akryl na płótnie, 180 x 145 cm, 




Droga jaką posuwa się w swych wyborach Mikołaj Obrycki, jest logicznym następstwem poszukiwań (tematów i środków), sprzyjających aranżowaniu takich okoliczności pracy, w których twórczy przypadek ma największe szanse udziału w jego kalkulacjach. Jako szczecinianin z urodzenia (triada Odra, zalew, morze), Obrycki tym łatwiej wpadł na pomysł spożytkowania w swej sztuce fenomenu wody. Z jej transparentnością, fluktuującym kształtem i uformowaniem lustra, radykalnie absorbującego wszystkie refleksy otoczenia. Także z pożądaną wieloznacznością form częściowo zanurzonych, zwalniającą z precyzji odwzorowania ,,wszystkiego", a więc pozostawiających margines dla domysłu. Motyw wody załatwia tu kwestię wiarygodności wizerunku osiąganego szerokim, niekontrolowanym gestem - kuźnią malarskiego przypadku. Niesie to niczym nieograniczony arsenał inspiracji w zakresie chromatyki, skali, perspektywy, formy znaku, kompozycji. Kumulacja kontrastów, napór dysonansów, podjudza do popełnienia ryzyka, decyzji bez kompromisu, z zamiarem zaaranżowania coraz to innej ,,przygody", w oparach zachłannej ciekawości wyniku. ,,Wody" Obryckiego pozwalają mu na eksperymentowanie w zakresie temperaturowych kontrastów, na zestawienia stalowych szarości z akcentami czerni, przetykanej drobinami emanujących ciepłem włókien farby. W nadziei na niepowtarzalny wyraz czystej emocji pikturalnego elementarza, często odwraca ten proces. Sięga wtedy po gąszcz świateł i barw miasta uwięziony w plątaninie smug, ciągnących się po korytarzach ulic i szyn tramwajowych cyklu prac Moko City. 

 Mikołaj Obrycki, Moko City, 2014, olej, akryl na płótnie: 3 x 180 x 145 cm


Zjawia się tu naraz wszystko: kolorowe spirale i sinusoidy, eksplozje pigmentu, kaskady odłamków farb, bielejące bandaże w konwulsyjnych duktach. Pogrążone w dominantach mroku, doświetlone zaledwie rozbłyskami szpar enigmatycznych rusztowań. Malarz zwalnia się w tych pracach z obowiązku ,,punktualnego" zapisu, wyzwala energię płynącą z domniemania dramatu, z obietnicy niespodzianki, eksplodującej żywiołem malarskiego tupetu.

          
 Właśnie tupetu, czyli bardziej zuchwałości niż odwagi działania. To, co Obrycki robi, a właściwie co zakłada swym malarstwem i w ogóle życiowym projektem, nie jest czymś tylko śmiałym, w sensie łatwości przekraczania konwencji, łamania jakiejś malarskiej umowy. Artysta ten postępuje tak, jakby interesowała go totalna symboliczna transgresja, przekraczanie norm, które samo życie zarezerwowało dla niego jako artysty. Wyczuwa się tu nawet rodzaj ODWETU za nędzny gest ze strony tzw. przytomnej części społeczeństwa, pozostawienia sprawom sztuki, czyli  dla niego sprawom fundamentalnym, zaledwie błahego marginesu uwagi. Mikołaj nie zaniedbuje w tym odwecie nawet drobiazgów: jeśli ma przeznaczyć kąt w mieszkaniu na studio, eksmituje całe to mieszkanie z armadą ,,narzędzi mieszczańskiej wygody", wszystko podporządkowując warsztatowi PRACY. Jeśli potrzebuje płócien na miesiąc, zamawia ich sto, które większości innych malarzy, wystarczyłyby do końca. Jeśli zamierza malować, to ma to być orka, a nie jakieś terapeutyczne hobby ,,po godzinach”.

Malując nie znosi modelu ,,na ćwierć gwizdka", toteż pogrąża się w robocie bez reszty. Organizuje ją tak by, przestać liczyć się z czymkolwiek, co przeszkadza w dotarciu do sedna, albo tylko do właściwej struny. Szybko odstawia na bok wszelkie przepisy na ,,smaczki", olewa przesądy w kwestii wartości, przymyka oko na  obiegowe standardy tzw. dobrego wychowania zapewne przekonany, że wszystko to wymyślono głównie w tym celu, by temperować polot niebezpiecznej dla miernoty ...inwencji.

          
 Mikołaj Obrycki pracuje więc nieprzerwanie. Gromadzą mu się stosy obrazów i ...odpadów. Ciągle rozpoczyna nowe rzeczy, ale i odpady utylizuje z atencją, jako najbardziej pożądany, intuicyjny recykling prawdy. Bo choć, niewątpliwie, samemu dziełu NA WIEKI przyda się owa, nieśmiertelna PRAWDA, jemu - autorowi dzieła NA TERAZ musi wystarczyć doczesny jej wariant: rozeznanie, zorientowanie się, poznanie najprostszej, elementarnej zasady.



4 sie 2015

Art. 0 K.K.



Profesor doktor dziekan habilitowany, polny man het, het ze Szczecina i koronny przykład - Kamil Kuskowski znowu protestuje. Ponieważ robi to znowu, więc pewnie już tylko testuje protestem cierpliwość swych adresatów. Tym razem stanowczo wystąpił przeciwko -rzekomemu- ocenzurowaniu pracy dyplomowej jego podopiecznej pani Magdaleny Sakowskiej-Carło i  -rzekomym- usunięciu jej z wystawy "Najlepszych dyplomów ASP 2015" w Wielkiej Zbrojowni w Gdańsku. Jak napisał: ,,Mocny głos młodej artystki przeciwko uprzedmiotowieniu ciała, merkantylnemu wykorzystywaniu osobistych tragedii, przeciwko banalizacji zła - seria inscenizowanych fotografii samobójczyń została usunięta i przeniesiona kilkaset metrów poza główną wystawę do Gdańskiej Galerii Miejskiej. Znalazła się w małej salce, z wejściem zasłoniętym kotarą z napisem "dla dorosłych".

Polny, koronny i wyhabilitowany zauważa więc, że: ,,Organizatorzy wystawy nie poradzili sobie z zapewnieniem przejrzystości kryteriów nagradzania prac. W rezultacie (...) jury pod przewodnictwem rektora z Katowic nagrodziło główną nagrodą studenta z Katowic; - głosami pracowników ASP w Warszawie - nagrodę MKiDN otrzymała studentka ASP w Warszawie a nagrodę prezydenta Gdańska otrzymała studentka z Gdańska.

Po czym Kuskowski otwarcie grozi, że:  ,,Dopóki nie uzyska zapewnienia, że organizator nie będzie podejmował kolejnych prób cenzurowania prac dyplomowych, a nagrody będą przyznawane przez niezależne jury, nie podejmie się narażania jego przyszłych absolwentów na przejawy dyskryminacji.

Spodziewam się, że po takim jego ostrzeżeniu, wszyscy zainteresowani już trzęsą portami (co najmniej elektronicznymi), bo przecież dowolna, gdziekolwiek wystawa bez pana Kuskowskiego i jego podopiecznych, to byłaby -drżyjcie narody- niewyobrażalna tradżedija dla sztuk.

W rzeczywistości praca pani Sakowskiej-Carło nie została usunięta z wystawy tylko ,,zaaranżowana" nie tam, gdzie chciał KK, a jurorzy z Warszawy (nie sami w składzie) przyznawali nagrodę nie swoją, tylko MKiDN z...siedzibą w Warszawie, wszakże obsługującym również Szczecin.

Aliści prof. dr. hab. het. pol. kor. Kuskowski tak się w swym domaganiu PRZEJRZYSTOŚCI zacietrzewił, że nie zauważył biedactwo:

1. Że buntuje się przeciwko kumoterstwu kolesi z innych uczelni, którzy przyznają laury swoim studentom, a sam, jako profesor ze Szczecina upomina się o studentkę, a jakże, ze...Szczecina

2.I że jeszcze wczoraj, nie mógł strawić faktu, że -było nie było- LEGALNY i PRZEJRZYSTY przetarg na prowadzenie szczecińskiej Trafostacji wygrał KTOŚ INNY, a nie on dla siebie i swoich kolesi. (więc potem judził i ciągał konkurentów po sądach ).

Co zaś się tyczy dzieła jego podopiecznej, pani Magdaleny Sakowska-Carło "Życiowe historie" Poradniki "Twoje pierwsze...ZABÓJSTWO" i "Twoje pierwsze...SAMOBÓJSTWO" to to, że przywodzi na myśl -bynajmniej- nie pierwszy przykład sytuacji potłuczonego samobójcy, któremu nad urwiskiem -nomen omen- urwał się sznurek i nieszczęśnik zabił się nie jak chciał, tylko przez ...potłuczenie. Nie dość, że mu całe życie nie wyszło, to śmierć potłuczona.

Sakowska-Carło, wiedziona przez takich demiurgów jak Kuskowski, także nie zauważyła, że zwykłym bzdetem, a nie żadnym konfesyjnym dziełem, jest OSTRZEGANIE przed sytuacją POPRZEZ jej sztuczne MNOŻENIE.  Detalicznie NIC to nie daje, podobnie jak mnożenie górnolotnych tytułów przed zerem - czyli np. nazwiskiem artystycznej miernoty. Chyba, że w trosce o dobre samopoczucie naiwnych.


1 cze 2015

Bug Baja



W środę, 3 czerwca  o godz. 18.00 w Galerii Browarna w Łowiczu otwarcie wystawy prac Stanisława Baja. Serdecznie zapraszam. Poniżej mój tekst z katalogu wystawy. Andrzej Biernacki

Stanisław Baj Rzeka Bug, ol./pł.125 x 250 cm






Arcyciekawą jest obserwacja, jak pęd do szukania nowych doznań w nadziei nagłych olśnień, popycha ludzką aktywność jednych obszarów na terytoria zarezerwowane dla aktywności innych, bywa, że całkowicie przeciwstawnych. Frapująca jest zwłaszcza konstatacja towarzyszących temu prawidłowości. Ot, choćby uporu, by zmutowane taką migracją nowe zjawiska, prezentować jednak pod starym szyldem.


Szczególną predylekcją do działania w tym trybie odznaczają dziedziny z definicji kreatywne, a wśród nich sztuki wizualne. Widać to od lat, jak ze szczególnym upodobaniem penetrują i próbują zaanektować coraz to nowe regiony przedziwnych inspiracji, cały czas utrzymując, że pozostają sztuką. Być może dzieje się tak dlatego, że właśnie sztuka tradycyjnie uchodząc za źródło wysokiego społecznego prestiżu (w domyśle: w nagrodę za jej godne szacunku ryzyko niepewnego zysku), w zamian oferuje katalog trudno sprawdzalnych jakości. Zdaje się, że właśnie tę zbieżność podchwytują i wiele sobie po niej obiecują zwolennicy zauważonych wyżej, śmiałych interdyscyplinarnych korespondencji. W drodze do szybkiej skuteczności (czyli zaistnienia na tzw. rynku idei), znajdują wybitnie sprzyjającą temu taktyczną furtkę: z nowym alibi kryteriów, łatwo jest być zauważonym w masie robiąc rzeczy nietypowe, a już najłatwiej, robiąc najzupełniej niedorzeczne. Na szczęście nie na wieki wieków, bo taki przeszczep wymaga nieprzerwanego zasilania immunosupresyjną perswazją apologetów, którzy -jak wiadomo- nie zawsze będą ,,pod ręką". Poza tym ŁATWOŚĆ omijania reguł i porównań z liczącym się dorobkiem przeszłości, w oczywisty sposób powoduje lawinowy przyrost indywiduów podobnie kalkulujących. Przyrost ten, zwrotnie denuncjuje kruche podstawy całej operacji. Wahadło zaczyna wychylać się w drugą stronę. Dobrem rzadkim ponownie staje się TRUDNOŚĆ szukania nowych rozwiązań dla starego zadania. Czystość prób w dziedzinie macierzystej.


Niektórzy więc wracają, lecz szczególnie cenni są ci, którzy bez względu na okoliczności, mają permanentną odwagę przeciwstawiać się dyktatowi mód, iść ,,pod prąd do źródła". Cenni są ci, którzy lekceważąc stadne trendy, a więc stale narażeni na szczególnie brzydki w sztuce zarzut konserwy, są niezmiennie przywiązani do swojej, bardzo osobistej prawdy. Do nich właśnie należy Stanisław Baj.


Baj zawsze był malarzem skupionym, ale nigdy potulnym. Swoją pracą dawał temu wyraz ostentacyjnie. Niemal od początku manifestował przywiązanie do prostolinijności, ale i do bezkompromisowości postawy. Czasami, jak choćby w pracy dyplomowej na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, ta bezkompromisowość przybierała postać jawnej prowokacji. Kończąc tę uczelnię w l. 70, nie zawahał się zrezygnować z pędu do nowości, dyżurnej ambicji młodego wieku i środkami brutalnego realizmu, ,,zmalował" wielkie, wiejskie wizerunki całkiem astołecznej, chłopskiej epopei. Tamte bezwstydnie rozpasane, pracowniane akty, dosiadające okrakiem świńskich grzbietów, to był gwałt zadany szkolnej poprawności grzecznego terminowania. Ale też popis nieprzeciętnych możliwości wyobraźni i warsztatu.


Tak jest do dzisiaj. Może nie tak brutalnie, bo dzisiaj zamiast swój stosunek do świata drapieżnie manifestować, Stanisław Baj zdaje się go zwyczajnie pogłębiać. Przez te kilka kolejnych dekad, nawet na jotę nie zawierzył krzykliwym heroldom śmierci malarstwa i ich przeświadczeniu, że to medium już dawno przekroczyło krańcowe rejestry instrumentarium twórczej perswazji. Baj nadal maluje, niezmiennie wzruszony urodą rodzinnego, nadbużańskiego świata, a właściwie wzruszony niewyczerpaną możliwością jego zamiany w malarskie symbole. Choć oczywiście, nawet i ten jego skromny zamysł, w dobie dzisiejszych eksperymentów -zwykle zresztą średnio udanych- może także wydawać się prowokacyjny: nie dość że jakby nigdy nic się na świecie nie stało, tradycyjnie pokrywa olejną farbą białe prostokąty płótna, to jeszcze -horrendum- maluje tradycyjne pejzaże.


No więc NIE. Mniemanie, że malowanie pejzażu dzisiaj to zajęcie passe, może być tylko wyrazem ciasnoty umysłowej, pozującej na pseudonowoczesny off. W odróżnieniu od cywilizacji, natura człowieka od Altamiry pozostała niezmienna i nie ma najmniejszego powodu do rezygnacji z DZIEDZICZENIA dorobku przeszłości, polegającego na myślącym z nim dialogu. Jak na razie nic nie zdezaktualizowało słynnego zdania codziennego praktyka malarstwa, Jana Cybisa mówiącego: ,,nasi poprzednicy nagromadzili skarby - można żyć jak z renty, a przy szczęściu nawet skarby powiększyć". W nim zawarta jest istota każdej twórczości, na zawsze. Wszelkie JEJ ROZUMIENIE sprowadza się wszak do pojmowania obowiązującego języka, w którym jest też miejsce dla nowej składni. Jej aktualizacje każdorazowo muszą uzyskać placet PRZYSTAWANIA do logiki bazy. Defekt tego przystawania nie poszerza dorobku, ale za to skutecznie dezawuuje BEŁKOT NOWOŚCI .


Oczywiście, powstałe w przeszłości malarskie pejzaże, ustalają pewne klamry: cechy gatunkowe, struktury systematyzujące, dyspozycje poszczególnych autorów, a nawet jakościowe hierarchie między nimi. Ale ta ORIENTACJA W ,,ZASTANYM" nie wyczerpuje, a tym bardziej nie zamyka możliwości ROZPOZNANIA ,,SPODZIEWANEGO". Wbrew pozorom, owa orientacja, za sprawą współczesnych ,,zabawek" postępu technicznego nie ułatwia zadania malarzowi. Im bardziej unaocznia ,,co było", tym bardziej myląco SUGERUJE ,,co być może", a więc oddala od kierunku WŁASNEGO wyobrażenia ,,co być powinno". Trudność znalezienia ,,właściwego" zarówno dawniej i teraz, per saldo pozostaje constans. 


Stanisław Baj, Rzeka Bug, ol./pł. 100 x 120 cm



W pejzażu, jako malarskim wyzwaniu, trudnością tą jest np. odwieczne zagadnienie znalezienia sposobu rozwiązania kwestii horyzontu. Tego znanego, banalnego podziału prostokąta na ciemny dół i jasną górę (rzadziej odwrotnie), jakimś mniej lub bardziej wyraźnym poziomym kierunkiem. A raczej znalezienie metody odejścia od tego podziału. Krokiem milowym uznano w tym względzie wiele historycznych koncepcji, z turnerowską u samej szpicy malarskiej inwencji. Natomiast w naszym malarstwie był nim, mało znany przypadek Barbary Jonscher (1926-86). Wart odnotowania przez bliskie obrazom Baja, często stosowane przez tę warszawską malarkę, wyszukane warianty złamanych zieloności. U każdego z nich rozgrywa się dramatyczna batalia z oczywistością linii horyzontu, a tym samym z narzucającą się dźwignią nazbyt jawnej ilustracyjności, niebezpiecznie zbliżającej do tzw. ,,landszaftu". O ile jednak poprzednicy stawiali na walkę z obecnością tej linii, neutralizując jej przebieg chytrymi manewrami akcentowania obocznych partii ziemi i chmur, o tyle Baj dokonał tu małego, własnego ,,odkrycia". Znalazł antidotum na ten horyzontalny imperatyw, w pionowej linii odbicia partii ziemi i nieba w lustrze rozlewającej się wody. Wydobył ów pion i wyraźnie wzmocnił jego skalę, pomysłem zepchnięcia mas koloru na skraj kadru. Tym prostym, acz nieoczywistym sposobem, osiągnął komplet przymiotów niezbędnych do odnowy metody malowanej struktury pejzażu. Przy okazji podjął próbę rozwiązania paru innych, zawsze aktualnych dla malarza zadań. Np. utrzymania naturalności gestu, jego pożądanej (skoro mowa o naturze) spontaniczności, pozostającej w koleinach rozpoznawalności wizerunku. Kiedyś napisałem, że w malarstwie łatwo jest chlapać jak się nie opisuje i łatwo jest opisywać nie chlapiąc. Prawdziwe osiągnięcie leży przeto pośrodku, na styku brawury metody z ,,precyzją sugestii" formy. Baj ustawicznie szuka tych i innych związków: czytelności z wieloznacznością, bez stawiania kropki nad ,,i", w czujnym zawieszeniu, w pół kroku przed przegadaniem, z polem dla wyobraźni, z furtką dla domysłu. Najlepiej w służbie lapidarności, która zawsze winna być konkluzją, wymuszeniem stanu na przeciwnościach oporu materii, a nie założeniem, odruchem Pawłowa, trującym osadem rutyny.

To są zadania na całe życie, nieważne czyje życie i obojętnie jak długie. Oczywiście można też tropem dzisiejszych mód sztuki szukać ich tam, gdzie się nie zgubiło:  pod latarnią naiwnie pojmowanej nowoczesności.

Galeria Browarna, 99-400 Łowicz, ul. Podrzeczna 17 (róg ul. Browarnej). Inf. tel. 46 838 56 53, kom. 691 979 262

20 kwi 2015

Korekcja. Wystawa dzieł ze zbiorów Andrzeja Biernackiego w poznańskim Arsenale.


Link do filmu z wystawy zrealizowanego przez Marcina Gorgolewskiego. Współpraca i udostępnienie Krystyna Uta Różańska Gorgolewska

https://drive.google.com/file/d/0B3_Lw4bgBFBRcXhQU0g1R0VhR1E/view



u góry: Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu, fragmenty wystawy Korekcja. Sztuka ze zbiorów Andrzeja Biernackiego (Galeria Browarna) 17 kwietnia - 3 maja 2015 r.. Fot. Aleksandra Gieraga

poniżej: Henryk Marconi, projekty zboru ewangelickiego w Łowiczu 1838-1845 r., (obecnie siedziba Galerii Browarna), zawarte w IV poszycie projektów architektonicznych Marconiego, zbiory Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.



poniżej: Tomek Głowacki (ur. 1983). Karty z książki autorskiej, tech. miesz./pap. 2007




Robert Grzyb, WTZ Parma k.Łowicza. Monotypia/pap. 2003 r..



poniżej: Mariusz Łukasik, Insect Killer/Toys, tech. miesz./pap. 2009 r..



poniżej: Włodzimierz Pawlak. ĄĘ. Tablica dydaktyczna wg Gombrowicza, fragment, ol./pł. 125 x 190 cm, 2007-2009



poniżej: Jacek Sempoliński. Od lewej: Urzyżowanie I ol./pł. 100 x 81 cm l.80, Twarz ol./pł.100 x 73 cm, 1974, Ukrzyżowanie II, ol./pł. 116 x 83 cm, l.80.



poniżej: The Krasnals. Śwęty Jan Paweł II. ol./pł. 2014 r.



poniżej: Jacek Sienicki, rysunki 21 x 29 cm, flamaster, tusz/pap.,1995-2000 r..



poniżej: Jacek Sienicki, Wnętrze z oknem, ol./pł. 147 x 97 cm , 1987 r..



poniżej: Ewa Latkowska. Karty książki autorskiej. Papier czerpany 40 x 30 cm .



poniżej: Andrzej Michalik, Sąd Ostateczny, akwarela, stemple, druk wypukły 10 x 20 cm, 2011 r.

  

poniżej: Zuzanna Tomaś, B.t., akryl/pł. 100 x 150 cm, 2011 r.



poniżej: WTZ Parma k.vŁowicza. Monotypie/pap. ok. 2003 r..



poniżej: Aleksandra Gieraga, z cyklu Zdarzenia, akryl/pł. 120 x 145 cm.






poniżej: Aleksandra Gieraga przy swoich pracach na wystawie zbiorów Andrzeja Biernackiego w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu. 2015 r.