Malarstwo Aleksandry Gieragi w Galerii Browarna w Łowiczu. Otwarcie wystawy w piątek, piątego września o piątej (17.00). Zapraszamy.
Poniżej tekst Andrzeja Biernackiego z katalogu.
Malarstwo Aleksandry Gieragi, choć w zamiarze bardzo osobiste, a w wyrazie ściszone (tożsame z typem jej postawy), niemal od progu stawia nas wobec spektrum zagadnień, odnoszących się do sedna natury abstrakcyjnego bytu plastycznego. Charakter rodowodu właśnie tej propozycji, szczególnie przywodzi na myśl moment (przełom l. 40 i 50 XX w.), kiedy na wody Europy, zastygłe w komplikacjach rękodzielniczej tradycji belle peinture, zdryfowały gorące prądy amerykańskiego radykalizmu, z jego flagową dewizą: prostotą koncepcji formalnej. Symbolem tego desantu był wówczas nowojorski syn polskich emigrantów z Łomży, Baruch Bernedykt (Barnett) Newman, malujący dobrze dzisiaj znane płótna, z duktem biegnącej z góry na dół, jak zamek błyskawiczny, kreski. W odróżnieniu od europejskiej koncepcji np. Mondriana, równie uproszczonej, chociaż opartej o układ ZAMKNIĘTY w prostokącie, minimalistyczna formuła Amerykanina implantowała w malarstwo całkowicie nowe podejście. Newman szeroko OTWORZYŁ granice płótna, a jego kolor i formę sprowadził do esencji.
W tym przejmującym klarownością i odwagą forsowaniu rubieży tradycyjnego
obrazowania, przypominał on innego, duchowo mu pokrewnego myśliciela, też o
imionach Baruch Benedykt, Spinozę. Obu ożywiała niemal mistyczna dyscyplina
poszukiwania rzeczywistości poza dymną zasłoną iluzji. Obu łączyło uznanie
faktu, że dzieło, konkretny przedmiot w przestrzeni, jest lustrem szerszej
koncepcji filozoficznej, oraz (i) komentarzem okoliczności transcendentalnych,
w których człowiek partycypuje. Obu także cechowało uznanie wewnętrznej jednorodności
natury wszechrzeczy.
fot. Aleksandra Gieraga
Ten filozoficzny monizm, w przełożeniu na konkretną postawę
twórczą , otworzył przestrzeń kolejnych pytań: jeżeli rzeczywistością jest materia, to czy wszystko co duchowe z niej
wypływa? (Flaubert: z formy rodzi się treść). Czy istnieją tylko idee, a świat
materialny jest pozorny? Czy może wszystko jest naturą, która posiada cechy materii,
a zaplecze ducha?
Oczywiście, wielkie, narracyjnie, anonimowe płótna samego Newmana,
będąc istotą logicznego monizmu oraz ilustracją myśli leżącej u podstaw
etycznego systemu Spinozy, same nie są łatwe w odbiorze. Nawet rozumienie ich „powodu”
nie zmienia faktu, że w bezpośrednim kontakcie trzeba nastawić się na
odpowiednią długość fal. Czarne płótno z
oślepiającą jak błyskawica białą linią, zawiera ewidentny „ładunek” emocjonalny, ale nadal pozostaje formalną
kombinacją składowych, w której nawet tak „nieartystyczne” -zdawałoby się- dane,
jak gabaryty płótna, grają kluczową rolę.
Newman, bodaj jako pierwszy, zrozumiał doniosłość rozmiarów dzieła, znaczenie
tego, jak wielkie masy koloru, a choćby i pustki obrazu, wypełniając całe pole
widzenia, otaczają widza, absorbując go bez reszty strefą wyłącznego
emanowania.
W realizacjach Aleksandry Gieragi, wyczuwam podobne zaplecze
myśli, towarzyszące niemal pierwotnej czystości twórczych impulsów. Tym
bardziej, że użytych ze świadomością potencjału realnych atrybutów, leżących w
dyspozycji uprawianego gatunku. Jej wielkie, czasem dochodzące do kilku
metrów płótna, od brzegu do brzegu wypełnione hieroglifami wywiedzionymi z
dna instynktu, często amplifikowane chórem serii, zostawiają niezatarte
wrażenie. Po części „wytłumaczalne”, bo
spowodowane czysto plastycznym kontrastem, sprowadzonego do rudymentu formy mikroznaku,
uwikłanego w makroareał pojedynczego obrazu lub poliptyku. Ale też zanurzone w
aurze mentalnej tajemnicy, wywiedzionej z podobieństwa do czegoś na granicy
sfer realnej i wyobrażonej. Na styku wiarygodnego, organicznego „posadowienia”
form, oraz ich statusu niewiadomego
autoramentu. Z ambiwalencji działania tych samych fragmentów, raz jako
dotykalnego surowca, innym razem jako źródła optycznego złudzenia
Nie ma wątpliwości, że ta dwuznaczna impresja jest efektem
niezwykle uważnej obserwacji, permanentnie dokonywanej przez autorkę, tyle że w odwrotnym do „normalnego”
kierunku. Gieraga bowiem, wyraźnie dezintegruje
gotowe wizerunki zarejestrowanych okiem lub obiektywem kamery form, celowo
izolując z nich elementy malarsko „przydatne”.
Takie mogą występować wszędzie, dlatego nie ma w jej imaginarium,
żadnej, tematycznej dominanty. Równie dobry może się tu okazać jakiś „pastoralny”
fragment rodzimego pejzażu, co wielkoprzemysłowy kadr z antypodów. Rozlewisko
rzeki w Indochinach, co kałuża na podłódzkim podwórku. I tak, ten wizerunek czytelnego
fragmentu świata, zostanie wycofany do poziomu formujących go substratów, do antytezy zasady pars pro
toto.
fot. Aleksandra Gieraga
Całości obrazowe Gieragi obnażają detal. Demaskują jego pierwszoplanową
rolę w ostatecznym kształcie rozwiązania. Odsłaniają układy spontanicznej
tekstury, nie podsycanej temperaturą koloru. Zupełnie tak, jakby ten monochromatyzm, pilnował
wyłączności gry zestawem efektów graficznych: kolejnością, kierunkami,
gęstością. Mnożą się „dziwne” abstrakcje, w których całości pozostają niezidentyfikowane, ale których
fragmenty ciągle coś sugerują na granicy rozpoznawalnego: ślady na piasku,
chmary ptactwa, dukty w zbożu, otchłań nocnego nieba. Jest to wizerunek świata,
którego horyzontem są zawieszone w przestrzeni rzędne zębatych wykresów, polem - zmrożone lub blichowane tafle bieli, błoto szarości, czarnoziem farby, a lasem - kikuty tajemniczych
konstrukcji.
Frapujący, na granicy paradoksu, jest wysiłek autorki, wymuszający
bogactwo efektów na przeciwnościach skrajnej ascezy środków. Gieraga zwykle redukuje
chromatykę do jednego koloru, by rozgrywać w niej partie ledwo znaczone
niuansami lśnienia samych duktów pędzla. Zakłada zimną, blaszaną szarość i
czeka, aż ją „ociepli” w prześwitach grunt spłowiałego ugru. Odchudza kreskę, po czym wzmacnia ją gąszczem
repetycji. Flautę głębin waloru, rozdziera szczeliną światła, lapidaria gipsowych sztablatur, drażni cytatem totemicznego collage’u.
Podstawowym narzędziem tej plastycznej perswazji jest SKALA, kontrast rozmiaru. Rozległe
powierzchnie, fastrygowane są drobinami kropek, stębnówką kresek, opiłkami
przecinków. Motywy sprowadzone do roli ledwie akcentów, nie położonych wprost,
tylko przetartych, zmacerowanych, przezierających to tu, to tam. Ich stłumiona
narracja jest tłem dla głównego tła, rozpostartego pomiędzy krawędziami. Ma
tylko partycypować w spektaklu płótna i …życia. Budować plany i kulisy dla
obsady, której nie będzie.