"Ziółkowski jest przykładem na to, iż wciąż istnieją artyści tworzący w zaciszu pracowni rzeczy totalnie odklejone od trendów, a jednocześnie zadziwiające w swojej bezkompromisowości".
Pięknie powiedziane, ale czy prawdziwe? Malarstwo Ziółkowskiego bowiem można lubić (zwłaszcza że tak polubili je w Zurychu i New Yorku) lub nie lubić, ale teza o jego osobności i odklejeniu od trendów w obliczu faktu, że malarz z Zamościa w trendach unurzany jest po uszy, jest dość karkołomna. Tu już nie tylko kłaniają się jawne i znane zbieżności poetyki Ziółkowskiego z gwiazdami typu Philip Guston (kulfonowaty członek z ramienia w mięsnych różowościach), Jean Michel Basquiat (sterczące włoski na czaszce, zęby w kratkę i wytrzeszcz) czy Henry Darger(outsider folk art)
górny rząd: z lewej J.J. Ziółkowski, w środku:Alex Lengyel z prawej: Jean Michel Basquiat
dolny rząd: z lewej: Philip Guston, z prawej: J.J. Ziółkowski
Kłania się cały areał chwytów i tematów rówieśników Ziółkowskiego, bywa, że rodem z Zurychu jak: Patrick Graf czy Andro Wekua ale też całego wachlarza innych jak: Molly O'Connell (Closed Caption Comics), Leo Kogan, Armen Eloyan, Floor van Keulen, Scott Everningham, Jessica Labatte, Ola Vasiljeva, Alex Lengyel, Noel Frejbert, Matt Lock, D,Metrius Rice, Seth Adelsberger, i (zwłaszcza) nieco starszych jak (ur.'70/'71) Wangechi Mutu, Barry Reigate, Manuel Ocampo ('65) czy Fred Tomaselli ('56) .
z prawej: Wangechi Mutu
Fred Tomaselli
Manuel Ocampo
Wystarczy rzut oka na jednak dość ograniczony -przy pozorach bujności- repertuar najczęściej używanych przez nich malarskich grepsów, by nie mieć wątpliwości, że o żadnym "odklejeniu od trendów" prokreacji naszego surrealisty mowy nie ma. Absolutnie nie są oryginalnym pomysłem Ziółkowskiego te wszystkie, zagęszczające jego płótna, różowe i śliskie bebechy, anemiczne kostki, paprotki i listki w anilinowej zieloności, takież widlaste korzonki, rzęski, włoski, dorzecza krwawych unerwień. Nie są jego chowu obficie dziergane ściegi, ćwieki, stębnówki, kropki i deszcz przecinków. Obwisłe grona cycatych narośli, prześwietlone korpusy i przekroje odnóży. Nie tylko Ziółkowski specjalizuje się w cierpliwym "dziubaniu" kałankiem splątanych żyłek, nabrzmiałych kiszek, wypadających odbytów i pomarszczonych mózgów, palczastych wymion i włochatych sutków, blikujących w obleśnie modelowanych workowatych bezkształtach. Tym bardziej nie jest jego, żelazny repertuar sci-fi komiksowej, plastycznej żenady: eksplodujących seriami żylastych gałek ocznych, smętnie zwisających na sznurkach z mrocznych oczodołów czaszek, ociekające kropelkami krwi- rozpięte płaty skóry oskalpowanych kości, wyszczerzone zębiska. Te quasi straszne Monsterfaces, Zombies Attacks, Haloween Toy Shows, rodem z prowincjonalnej strachalni peryferyjnych lunaparków, mają swoje ścisłe odpowiedniki w obficie eksponowanej na internetowych łączach amatorszczyźnie punkowych okładek i plakatów (Frank Russo). Więcej, wystarczy wpisać w wyszukiwarce hasło Outsider Art, a i tu otworzą się przed nami znajome klimaty.
Wszystko to, było już grubo przed Ziółkowskim. Poza wspomnianymi Gustonem i Basquiatem w spektrum -oględnie mówiąc- inspiracji Ziółkowskiego siedzi cała międzynarodowa transawangarda z gwiazdami typu Mimmo Paladino, Enzo Cucchi, Francesco Clemente, Walter Dahn czy Jiri Georg Dokoupil. Ale też całe segmenta tej-jak chce Zięba- odosobnionej i oryginalnej wizji malarza z Zamościa odnajdziemy u Keitha Haringa, Waltera Libudy, Martina Dislera, Kena Kiff, Roberta Combasa, Davida Salle, Francois Boisrond, Alberta Oehlena, Milana Kunca, Andrzeja Wróblewskiego, że o czymś takim jak Postmodern Pointillism nie wspomnę.
u góry: F. Clemente, J.J. Ziółkowski, F.Clemente; u dołu M.Paladino
u góry od lewej: M. Kunc, J.G.Dokoupil
W. Libuda zprawej: D'Metrius Rice
u dołu: z lewej: J.J. Ziółkowski, F.Clemente, M. Kippenberger
u dołu: Dorota Lampart
John Bohl, Jessica Labatte
Pomimo tego, co powyżej, przyznać muszę, że w Zachęcie wisi -co najmniej- kilka obrazów (m.in.Zderzenie i tryptyk Bez tytułu), które są -nie wiem czy aż na miarę światowej kariery- ale naprawdę niezłym, osobistym osiągnięciem młodego malarza (ur.1980). Ziółkowski nawiązuje, cytuje, używa znajomego zestawu rekwizytów ale czasem potrafi zadbać o jakiś, indywidualny wyraz. Osiąga go, przesuwając akcenty z właściwej sobie w innych razach papuziej kakofonii barwy i form wpakowanych w sałatkę bezrefleksyjnego horror vacui, w kierunku barwnej dominanty i celowej kompozycji. Dzięki takim zabiegom, pomimo stale obecnego natłoku, Ziółkowski osiąga element harmonii i lapidarności, efekt świadomej organizacji i panowania nad naniesionym, wyjściowym chaosem. To ostatnie, to są stałe i niezbędne od stuleci wyznaczniki JAKOŚCI każdego malarstwa. Bo w przedmiocie namalowanym farbą na płótnie kiedykolwiek i przez kogokolwiek cały czas obowiązuje zasada: OBRAZ RODZI OBRAZ. Próżni wizualnej nie ma. I wszelkie bajki o artystach tworzących w zaciszu pracowni rzeczy totalnie odklejone od trendów należy włożyć między bajki. Pozostając w poetyce Ziółkowskiego, między bajki z mchu i paproci.