W środę, 3 czerwca o godz. 18.00 w Galerii Browarna w Łowiczu otwarcie wystawy prac Stanisława Baja. Serdecznie zapraszam. Poniżej mój tekst z katalogu wystawy. Andrzej Biernacki
Stanisław Baj Rzeka Bug, ol./pł.125 x 250 cm
Arcyciekawą jest obserwacja, jak pęd do szukania nowych
doznań w nadziei nagłych olśnień, popycha ludzką aktywność jednych obszarów na
terytoria zarezerwowane dla aktywności innych, bywa, że całkowicie przeciwstawnych.
Frapująca jest zwłaszcza konstatacja towarzyszących temu prawidłowości. Ot,
choćby uporu, by zmutowane taką migracją nowe zjawiska, prezentować jednak pod starym
szyldem.
Szczególną predylekcją do działania w tym trybie odznaczają dziedziny
z definicji kreatywne, a wśród nich sztuki wizualne. Widać to od lat, jak ze
szczególnym upodobaniem penetrują i próbują zaanektować coraz to nowe regiony przedziwnych
inspiracji, cały czas utrzymując, że pozostają sztuką. Być może dzieje się tak
dlatego, że właśnie sztuka tradycyjnie uchodząc za źródło wysokiego społecznego
prestiżu (w domyśle: w nagrodę za jej godne szacunku ryzyko niepewnego zysku), w
zamian oferuje katalog trudno sprawdzalnych jakości. Zdaje się, że właśnie tę
zbieżność podchwytują i wiele sobie po niej obiecują zwolennicy zauważonych
wyżej, śmiałych interdyscyplinarnych korespondencji. W drodze do szybkiej
skuteczności (czyli zaistnienia na tzw. rynku idei), znajdują wybitnie sprzyjającą
temu taktyczną furtkę: z nowym alibi kryteriów, łatwo jest być zauważonym w
masie robiąc rzeczy nietypowe, a już najłatwiej, robiąc najzupełniej niedorzeczne.
Na szczęście nie na wieki wieków, bo taki przeszczep wymaga nieprzerwanego
zasilania immunosupresyjną perswazją apologetów, którzy -jak wiadomo- nie
zawsze będą ,,pod ręką". Poza tym ŁATWOŚĆ omijania reguł i porównań z
liczącym się dorobkiem przeszłości, w oczywisty sposób powoduje lawinowy przyrost
indywiduów podobnie kalkulujących. Przyrost ten, zwrotnie denuncjuje kruche podstawy
całej operacji. Wahadło zaczyna wychylać się w drugą stronę. Dobrem rzadkim ponownie
staje się TRUDNOŚĆ szukania nowych rozwiązań dla starego zadania. Czystość prób
w dziedzinie macierzystej.
Niektórzy więc wracają, lecz szczególnie cenni są ci, którzy
bez względu na okoliczności, mają permanentną odwagę przeciwstawiać się dyktatowi
mód, iść ,,pod prąd do źródła". Cenni są ci, którzy lekceważąc stadne
trendy, a więc stale narażeni na szczególnie brzydki w sztuce zarzut konserwy, są
niezmiennie przywiązani do swojej, bardzo osobistej prawdy. Do nich właśnie należy
Stanisław Baj.
Baj zawsze był malarzem skupionym, ale nigdy potulnym. Swoją
pracą dawał temu wyraz ostentacyjnie. Niemal od początku manifestował przywiązanie
do prostolinijności, ale i do bezkompromisowości postawy. Czasami, jak choćby w
pracy dyplomowej na warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, ta bezkompromisowość przybierała
postać jawnej prowokacji. Kończąc tę uczelnię w l. 70, nie zawahał się zrezygnować
z pędu do nowości, dyżurnej ambicji młodego wieku i środkami brutalnego
realizmu, ,,zmalował" wielkie, wiejskie wizerunki całkiem astołecznej, chłopskiej
epopei. Tamte bezwstydnie rozpasane, pracowniane akty, dosiadające okrakiem świńskich
grzbietów, to był gwałt zadany szkolnej poprawności grzecznego terminowania. Ale
też popis nieprzeciętnych możliwości wyobraźni i warsztatu.
Tak jest do dzisiaj. Może nie tak brutalnie, bo dzisiaj zamiast
swój stosunek do świata drapieżnie manifestować, Stanisław Baj zdaje się go
zwyczajnie pogłębiać. Przez te kilka kolejnych dekad, nawet na jotę nie
zawierzył krzykliwym heroldom śmierci malarstwa i ich przeświadczeniu, że to
medium już dawno przekroczyło krańcowe rejestry instrumentarium twórczej
perswazji. Baj nadal maluje, niezmiennie wzruszony urodą rodzinnego,
nadbużańskiego świata, a właściwie wzruszony niewyczerpaną możliwością jego
zamiany w malarskie symbole. Choć oczywiście, nawet i ten jego skromny zamysł,
w dobie dzisiejszych eksperymentów -zwykle zresztą średnio udanych- może także wydawać
się prowokacyjny: nie dość że jakby nigdy nic się na świecie nie stało, tradycyjnie
pokrywa olejną farbą białe prostokąty płótna, to jeszcze -horrendum- maluje
tradycyjne pejzaże.
No więc NIE. Mniemanie, że malowanie pejzażu dzisiaj to zajęcie passe, może
być tylko wyrazem ciasnoty umysłowej, pozującej na pseudonowoczesny off. W
odróżnieniu od cywilizacji, natura człowieka od Altamiry pozostała niezmienna i
nie ma najmniejszego powodu do rezygnacji z DZIEDZICZENIA dorobku przeszłości, polegającego
na myślącym z nim dialogu. Jak na razie nic nie zdezaktualizowało słynnego zdania
codziennego praktyka malarstwa, Jana Cybisa mówiącego: ,,nasi poprzednicy
nagromadzili skarby - można żyć jak z renty, a przy szczęściu nawet skarby
powiększyć". W nim zawarta jest istota każdej twórczości, na zawsze. Wszelkie
JEJ ROZUMIENIE sprowadza się wszak do pojmowania obowiązującego języka, w
którym jest też miejsce dla nowej składni. Jej aktualizacje każdorazowo muszą
uzyskać placet PRZYSTAWANIA do logiki bazy. Defekt tego przystawania nie poszerza
dorobku, ale za to skutecznie dezawuuje BEŁKOT NOWOŚCI .
Oczywiście, powstałe w przeszłości malarskie pejzaże, ustalają
pewne klamry: cechy gatunkowe, struktury systematyzujące, dyspozycje poszczególnych
autorów, a nawet jakościowe hierarchie między nimi. Ale ta ORIENTACJA W ,,ZASTANYM"
nie wyczerpuje, a tym bardziej nie zamyka możliwości ROZPOZNANIA ,,SPODZIEWANEGO".
Wbrew pozorom, owa orientacja, za sprawą współczesnych ,,zabawek" postępu technicznego
nie ułatwia zadania malarzowi. Im bardziej unaocznia ,,co było", tym
bardziej myląco SUGERUJE ,,co być może", a więc oddala od kierunku WŁASNEGO
wyobrażenia ,,co być powinno". Trudność znalezienia ,,właściwego" zarówno
dawniej i teraz, per saldo pozostaje constans.
W pejzażu, jako malarskim wyzwaniu, trudnością tą jest np.
odwieczne zagadnienie znalezienia sposobu rozwiązania kwestii horyzontu. Tego
znanego, banalnego podziału prostokąta na ciemny dół i jasną górę (rzadziej
odwrotnie), jakimś mniej lub bardziej wyraźnym poziomym kierunkiem. A raczej znalezienie
metody odejścia od tego podziału. Krokiem milowym uznano w tym względzie wiele
historycznych koncepcji, z turnerowską u samej szpicy malarskiej inwencji. Natomiast
w naszym malarstwie był nim, mało znany przypadek Barbary Jonscher (1926-86). Wart
odnotowania przez bliskie obrazom Baja, często stosowane przez tę warszawską
malarkę, wyszukane warianty złamanych zieloności. U każdego z nich rozgrywa się
dramatyczna batalia z oczywistością linii horyzontu, a tym samym z narzucającą
się dźwignią nazbyt jawnej ilustracyjności, niebezpiecznie zbliżającej do tzw.
,,landszaftu". O ile jednak poprzednicy stawiali na walkę z obecnością tej
linii, neutralizując jej przebieg chytrymi manewrami akcentowania obocznych
partii ziemi i chmur, o tyle Baj dokonał tu małego, własnego ,,odkrycia". Znalazł
antidotum na ten horyzontalny imperatyw, w pionowej linii odbicia partii ziemi
i nieba w lustrze rozlewającej się wody. Wydobył ów pion i wyraźnie wzmocnił
jego skalę, pomysłem zepchnięcia mas koloru na skraj kadru. Tym prostym, acz
nieoczywistym sposobem, osiągnął komplet przymiotów niezbędnych do odnowy
metody malowanej struktury pejzażu. Przy okazji podjął próbę rozwiązania paru
innych, zawsze aktualnych dla malarza zadań. Np. utrzymania naturalności gestu,
jego pożądanej (skoro mowa o naturze) spontaniczności, pozostającej w koleinach
rozpoznawalności wizerunku. Kiedyś napisałem, że w malarstwie łatwo jest
chlapać jak się nie opisuje i łatwo jest opisywać nie chlapiąc. Prawdziwe
osiągnięcie leży przeto pośrodku, na styku brawury metody z ,,precyzją sugestii"
formy. Baj ustawicznie szuka tych i innych związków: czytelności z
wieloznacznością, bez stawiania kropki nad ,,i", w czujnym zawieszeniu, w
pół kroku przed przegadaniem, z polem dla wyobraźni, z furtką dla domysłu. Najlepiej
w służbie lapidarności, która zawsze winna być konkluzją, wymuszeniem stanu na
przeciwnościach oporu materii, a nie założeniem, odruchem Pawłowa, trującym osadem
rutyny.
To są zadania na całe życie, nieważne czyje życie i obojętnie jak długie.
Oczywiście można też tropem dzisiejszych mód sztuki szukać ich tam, gdzie się
nie zgubiło: pod latarnią naiwnie pojmowanej nowoczesności.
Galeria Browarna, 99-400 Łowicz, ul. Podrzeczna 17 (róg ul. Browarnej). Inf. tel. 46 838 56 53, kom. 691 979 262
Galeria Browarna, 99-400 Łowicz, ul. Podrzeczna 17 (róg ul. Browarnej). Inf. tel. 46 838 56 53, kom. 691 979 262