29 gru 2009

Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej

"To nie było zwykłe spotkanie środowiskowe. Powołane po krakowskim Kongresie Kultury Polskiej (KKP) przez samorzutnie zawiązaną Grupę Inicjatywną Obywatelskie Forum Sztuki Współczesnej (OFSW) ujawniło swój potencjał na spotkaniu 1 grudnia".
Tak, na stronach zuj-owego Obiegu, zaczął swoją relację ze spotkania Adam Mazur. Zaintrygowany tym potencjałem, którego sam, będąc na sali, nie bardzo dostrzegłem (brak prawników, nadreprezentacja teoretyków), wgryzłem się w stenogram, bądź co bądź przysposobiony przez  specjalistę (wykładowcę) od psychologii społecznej.
Stenogram jak to stenogram (od gr. stenos - wąski, ciasny), w skrócie miał oddać sens wypowiadanych kwestii. Nieszczęście chciało, że znalazł się tam też ekstrakt mojej wypowiedzl, której timbre, z oczywistych przyczyn, mogłem porównać z całością wypowiedzianą w realu. Mazur streścił ją następująco: "Ciekawy, choć mało zrozumiały komentarz w tej sprawie, wygłosił dyżurny komentator internetowych blogów Andrzej Biernacki, który powiedział, że jego zdaniem podział nie przebiega pomiędzy środowiskiem sztuki współczesnej i politykami, lecz wewnątrz pola sztuki. Z tego punktu widzenia istnieje emancypujące się i kumulujące kapitał symboliczny (i nie tylko) środowisko sztuki współczesnej i spychany coraz bardziej na margines instytucjonalny i artystyczny świat „onych", czyli wyśmiewanych ZPAP-owców, ZAR-owców, ZPAF-owców".
Przeczytawszy to, biorąc pod uwagę fakt, że stenogram jest transkrypcją nagranych wypowiedzi, nasunęło mi się kilka wniosków:
1. Jako psycholog, Mazur jest mało przekonujący, jeśli miast streszczać, na wstępie dyskredytuje cytowanego.
2. Jako redaktor i wykładowca źle redaguje a  w efekcie źle wykłada dość prosto wyrażony sens
3. Wychodzi na to, że stenos czyli wąski i ciasny, to nie tylko cechy stenogramu ale i komentarz możliwości jego autora, skoro "ciekawe jest" coś, co jest "zrozumiałe mało".
Mazur, widać,  tak się zidentyfikował ze środowiskiem kumulującym kapitał symboliczny, że mu (ze wstydu?) "efekt czerwonych uszu" zamazał brzmienie tego, co usłyszał.  Tymczasem  nie tylko do głowy nie przyszłoby mi bronić jakichś związkowców, (sam nigdy nie miałem żadnej legitymacji przynależności), ale wręcz od dawna -jak zauważył Mazur- dyżurnie wypowiadam się przeciwko tym przynależnościom i wszelkim zinstytucjonalizowanym formom działania w dziedzinach, zorientowanych na wojujący indywidualizm. Uzupełnię więc tylko część poprawnie zacytowanej mojej wypowiedzi na OFSW. Mówiłem, że podziały przebiegają w obrębie środowiska, bo jego część najwyraźniej uznała, że polska sztuka dotyczy wyłącznie roczników 70 i późniejszych, podobnie jak dla właścicieli PRL-u, jedyna "właściwa" Polska to ta,  po 1945 roku.

19 gru 2009

Nastał czas zestawień...

..m.in. starego z nowym. Np. w gdańskim Muzeum Narodowym zestawiono Sąd Ostateczny Memlinga z pasiastym tryptykiem Nicolasa Bodde. Z kolei w warszawskim Muzeum, zestawiono zbiory starej sztuki z nowym dyrektorem. Sam nowy dyrektor niemal od progu też począł zestawiać: Liberę z Trecentem, Kozyrę z Chrystusem etc. Jak patrzyłem na te zestawienia przypomniał mi się Krzysztof Karasek, poeta, który przed 25 laty,  po obejrzeniu płócien Jana Dobkowskiego też sobie zestawił, pisząc: "Gdyby Platon malował, malowałby jak Dobkowski". Ktoś inny pociągnął ten wątek: "A gdyby Dobkowski był filozofem, nauczałby nas jak Platon. Więcej, gdyby Dobkowski był Platonem, byłby kolegą Krzysztofa Karaska. Ale, niestety, nie jest, wobec czego zadowolonym z Karaska może być sam Dobkowski bez Platona.

Mam nadzieję, że tym razem nie będziemy musieli czekać aż ćwierć wieku by stwierdzić, czyim kolegą jest Piotr Piotrowski i kto będzie zadowolony z jego zestawień, w gmachu przy Alejach, nomen omen Jerozolimskich.


Nicolas Bodde, Tryptyk







Hans Memling, Sąd Ostateczny

13 gru 2009

Jak tresuje się dziewczynki...?

...tak samo jak chłopców i inne zwierzątka: systemem kar i nagród.  Klaps albo lalka, bat albo kostka cukru. Licencją tej tresury dla dorosłych dziewczynek (takich jak np. Dorota Jarecka) jest: hasło w słowniczku Rastra albo pozycja w rankingu Obiegu. Rachunek jest prosty, choć nie był od razu. Najpierw  było ostrzeżenie, linijką (tekstu) "po łapach" od Ł.Gorczycy za Skolimowskiego, Czapskim zarobiła na Oczapizm. Celny cios Kuspita "spróchniałą deską ratunku" między oczy skorygował widzenie. Tresury dokończył sam Libera, tłumacząc Jareckiej cel przeróbek stron Gazety Wyborczej (Mistrzowie). Od tego momentu płachty (klapy) tych stron, ustawione na sztorc po obu stronach głowy pacjentki, skutecznie wyznaczają wąski obszar jej prawidłowego widzenia.
Droga tresury Doroty Monkiewicz, kuratorki wystawy Libery w Zachęcie, musiała wyglądać podobnie. Przekonuje o tym warstwa wazeliny jej wyrobu, która spływa z bio artysty, nie bacząc na sterylne posadzki narodowego templum sztuki. Niemal od progu trzeba uważać by się na niej nie pośliznąć i nie zaryć nosem w krzepkich objęciach uniwersal penis expander (kolega Barbie - Pinokio). Libera - Obywatel świata, czytamy, w ojczyźnie niedoceniony a najważniejszy, czytamy, po wielkich wystawach za oceanem, czytamy.
To czytamy, a co widzimy?
Playmobil lego


Atelier van Lieshout (urządzenie korekcyjne)
autor: AVLieshout j.w.


Widzimy kilka sal, rzadko wypełnionych, na ogół, powiększeniami i powtórzeniami: 10 x Barbie pod szklanym kloszem, 4 x pepesza z wiertarką, i jeszcze kilka razy Barbii for barber z powiększonymi włosami we właściwych miejscach, kilkanaście powiększeń tomiku "co robi łączniczka" w realu A6 do formatu B1 , kilka stron gazety A3 powiększonych też do B1, kilka klatek 6x6 do formatu B0, kartka maszynopisu A4 do formatu 1 x 2m, kilka szkiców, okładek pisma, trzy, cztery wprawki filmowe, 10 negatywów powiększonych do pozytywów (Pozytywy). Gdyby to wszystko pomniejszyć do formatu oryginału, niepotrzebna byłaby kubatura NGS, wystarczyłby album o boku 20 cm jaki jest w sprzedaży księgarni Zachęty. A gdyby nie robić powtórzeń...? No, z tym byłby problem, bo i album mógłby okazać się niepotrzebny. W każdym razie album z napisem  ...Libera.

9 gru 2009

Kilka poniższych tematów

Kilka poniższych tematów, to wyciąg moich wpisów do bloga o nazwie Krytykant.  Jakub Banasiak (tytułowy Krytykant), młody krytyk warszawski, prowadził go w necie do przełomu 2008/2009, po czym zamknął możliwość dodawania komentarzy przez czytelników. Jednym z głównych powodów zamknięcia -jak podał Banasiak na swojej stronie- były moje, cytowane poniżej, wpisy. Wprawdzie posty te wiszą jeszcze w oryginalnym kontekście (Krytykant.pl, Archiwum), ale być może ich brzmienie wydobyte z nawiasu Krytykanta, bardziej się tu wyostrzy.

Too many artists

,,Jesze nigdy tak łatwo nie zostawało się artystą"? Nie proszę Pana, jeszcze nigdy tak łatwo nie nazywano artystą byle kogo. Jeszcze nigdy tak bezczelnie a przy tym tak profesjonalnie nie pogrywano jak dzisiaj, wyłącznie  z zyskiem w tle. Kiedyś, w czasach kiedy kasy na rynku sztuki nie było, mniej było ekspertów, a więcej poetów wśród krytyków, bo kuratorów nie było w ogóle. "Tłumacze" sztuki pojawili się równo z pojawieniem się kasy. Nie tylko brzęczącej, ale też potencjalnej. Terror "młodości i nowości", osiągnął pułap groteski: nie tylko przytomny kolekcjoner szuka -spocony z emocji- prac "już" studenckich, ale nawet rozsądni ludzie (jak Zanussi) są tak skołowani, że gotowi zatrudnić bezczelnawą kurewkę do, jak mówią, filmu. I jeszcze Pan Leszkowicz ze swoim gmachem sztuki polskiej. Ten gmach to niestety, jak powiedziałby Pevsner, nie katedra w Lincoln, a szopa na rowery. Wszystko, detalicznie wszystko w wydaniu tej obecnej ,,młodości" jest rżnięte ze "starości" - głównie niemieckiej: Beuysa, Polkego, Richtera etcetera.

francuska księżniczko i Krytykancie: uważajcie na literówki, bo Wam wyjdzie, że "publicystka polega" na krytykancie,  a krytykant jej "wraża" opinie. A tego, chyba, nie chcemy. Niech w blogach też rządzi jakaś ortografia. Tumany ctritics?

Najbardziej pink jest w ZUI-ach(Zakład Utylizacji Indywidualności z małą licencją). Tam czy się sprzeda czy nie sprzeda, czy będą tłumy czy pusto, (zazwyczaj jest pusto, że na rowerze po salach można jeździć), czy będą czytelnicy czy nie, to i tak opasłe tomiska (jakiejś wystawowej błahetki za to genialnie opracowanej graficznie przez Laszuka) się z budżetu wyda. I to pink samopoczucie (Leszkowicz, Cichocki etc) krytykowykładowców: jest super, jest super i o co ci chodzi? Swoją drogą kto wie, czy strona edytorska tych wydawnictw obsługujących ZUJ-owe wydarzenia to nie większe osiągnięcia od samych wydarzeń. Problem jednak w tym, że to NOWE, małpowane ze sztuki i wydawnictw Zachodu, jest kompletnie od czapy gdy idzie o związki z tutejszością. W pełni zgadzam się z Sasnalem i Żmijewskim gdy MÓWIĄ  o moherowym zaścianku polskim, natomiast ni zgadzam się JAK o tym zaścianku TWORZĄ.  Kuba Krytykant celnie diagnozuje, mówiąc o anachronizmie akademickich korekt z jednej strony i niezrozumieniu czym jest współczesny kicz z drugiej. Język sztuki -to jasne- musi ewoluować jak ewoluuje tzw życie, ale nie każda forma zmodyfikowanego języka jest mową. Jad, jaki sączę w poprzednich wpisach wynika nie z niechęci do nowego, tylko z faktu, że -moim zdaniem- dotowany układ przymyka oko na WTÓRNOŚĆ lansowanych przez siebie propozycji. I do tego, to prężenie muskułów adekwatności: Nasi tu, Panie najbardziej pasują do trendów światowych, nasi nadążają, nasi ludzie liczą się tu i tam. Kłania się polskie zadupie. Podoba mi się nie sztuka, a tupet Tuymannsa podprowadzony pod sztuki granice. Trzeba mieć charakter, by byle co na byle czym czyli dwa czujne rozchlapy na minitekturkach wprząść w opisanie najcięższego kalibru tematów. Jest to jakiś pomysł na malarstwo w sytuacji, jak ma się zachodnie środki a niewiele się umie (artystyczne szkolnictwo zachodnie, zatrudniające trzeci garnitur artystów zawsze było pod psem). To samo robione przez naszych luminarzy second hand niewątpliwie zasługuje na nagrodę (blaszany pucharek) za szybką orientację, ale -w zasadzie- tylko za to. Zwłaszcza, że gęby są pełne frazesów o NOWOŚCI. c.d.n..

Podejrzenie o polowanie na czarownice utwierdza mnie w słuszności obranego kierunku drążenia. Bo widzicie, fistaszki, być kontynuatorem to -zdaje się- coś innego niż być naśladowcą. A być naśladowcą i do tego nowatorem, to chyba już mała aberracja. Oczywiście aberracja w Polszcze znana : "ja też tak potrafię, tyle, że lepiej". Richter- Sasnal -reinterpretacja? Dobre sobie. Reinterpretował Bacon Innocentego X Velazqueza i otrzymał efekt: inna kolorystyka, inna faktura, inne uogólnienia, inne rekwizyty, inne gesty, a całość kongenialna z pierwowzorem. Sasnal powtarza WSZYSTKIE detalicznie tematy Richtera: Samoloty, rodzina, bloki, kościół, te same ujęcia pejzażowe, holocaust, nazi, socbanalizm, oraz richterowskie, malarskie "chwyty": redukcję koloru do monochromu, efekt szablonu, efekt poruszenia fot., dzielenia motywu w kol. szachwnicę, eksponowania duktów cieknącej farby, zawijasy suchej farby jako podkład ("Las"), schematyczny rysunek wypełniony  linią rozmijającą się z z konturem, "akwarelową" plamą, a także richterowską METODĄ ZMIANY METODY malowania. Efekt końcowy: niemal kopie szablonowych ujęć Richtera. Cytowany Obraz "mężczyzna z siatką" jest klinicznym egzemplum rżnięcia metody poprzednika z niemal szkolną nieudolnością: Kadr "jak wyszło" (pod nogami wolne miejsce a głowa ucięta górnym brzegiem. Takie kadrowanie nie tłumaczy się celem), eksponowane kierunki duktów rzadkiej farby tła bez związku z motywem głównym, postać sobie tło sobie, modelunek najłatwiejszy z możliwych (walorowe rozbielanie lub czernienie), faktura -cerata. Rysunek rulonu i tobołka -prostacki (co wie o rulonie, a nie co widzi), bliki na nieustawionej formie butów, etc etc.  Tak, tak. Wiem. Tak miało być - prostacko, cieniuchno, bez wyrazu, bez (najtrudniejszej) łączności elementów, buro. Po prostu "talent nie bał się surowości widzenia". Jakoś dziwnie Sasnal et consortes nie podejmują richterowskiego tropu trudnych technicznie, grubo nawarstwianych, pełnych koloru płócien. (Może przytomna żonka (jak Wajdzie) powiedziała: nie rób tego bo pieniądze wydasz a głupstw narobisz). Sasnal by może nawet i chciał kolorowiej, ale jego Światłowstrętowi,  bliżej do "dziecięcej" łatwizny chudziutkiej mazianiny Cy Twombly niż impastów "ławkowców" Richtera. Już się nie będzie starał. Wszyscy i tak są zachwyceni.

Pewnie, że Sasnal się podoba, Doda też się podoba. Gratuluję fistaszkom wyczerpującej argumentacji.Wszystkim miłośnikom YPA i promującego ich systemu polecam opowiadanie Gyorgy Dragomiana "Nasze nowe lokum" zawarte w zachętowym katalogu Tuymansa. Lektura obowiązkowa. W skrócie: lekarze wojskowi zabierają facetowi syna do przeprowadzenia bliżej nieokreślonego eksperymentu. Eksperyment jest ryzykowny, ale jak mówi ordynator: do odważnych świat należy. Ojciec jest pełen obaw, ale nie powinien się -jak mówi ordynator- denerwować (przebyty zawał). Ojciec daje na drogę synowi jedyny przedmiot jaki ma pod ręką - RÓŻOWE OKULARY. Po kilkudziesięciu dniach psychicznej udręki (nie może się denerwować), bez wieści, ojciec idzie do ordynatora i żąda widzenia się z synem. Jego opór, kluczenie i wilczy uśmieszek, ojciec pokonuje ostrym kawałkiem szkła (z rozbitego pięścią blatu gabinetowego stolika stojącego na PERSKIM DYWANIE)przy gardle ordynatora. Otrzymuje odpowiedź. Dociera do sali z kilkucentymetrową warstwą wody na podłodze, o ścianach w czerwono-brązowe plamy. Pod powierzchnią wody widzi twarz. W kupie dziecięcych zabawek rozsuniętych nogą, leżą różowe okulary syna. To opowiadanie (opublikowane -zapewne- w katalogu w innym celu) uświadamia mi grozę eksperymentu jakim w ostatnim czasie poddawana jest sztuka. Jest -podobno- super, jest super więc o co chodzi? Nie wolno nam się denerwować, do odważnych świat należy, różowe okulary na nosy, a dla NASZYCH ....perski dywan. Symptomatyczne są tu słowa rezygnacji szefa Galerii Foksal J. Jedlińskiego:1. Hipokryzję w "publicznej sferze" życia sztuki, uważam za tegoż życia śmiertelne zagrożenie2. Niejasne relacje publicznych i prywatnych sfer życia artystycznego3. Grasowanie na scenie sztuki operatywnych funkcjonariuszy4. Profesjonalizacja w kreowaniu pozornych wartości.W powyższym kontekście, wypisywane przeze mnie w tym blogu analizy wizualnej strony obrazków, sam muszę uznać za daleko posuniętą naiwność.

Co zrobić? Opowiadanie Dragomana nie zostawia wątpliwości co zrobić.  Najgorszym doradcą byłoby pogodzenie się z obecnym status quo, brak reakcji (owo "nie wolno ci się denerwować"). Czekanie nie wiadomo na co, gdy w tym czasie "ojczyznę (sztukę) ci mordują" dla swoich zafajdanych "perskich dywanów"w dotowanych gabinetach. Jedliński dobrze wie co mówi, choć nie wiem czy dobrze robi, że rezygnuje. Ucieszy tylko, kogo trzeba. Nie wolno dawać wiary w te banialuki kuratorskiej gówniażerii, że oto nagle, akurat  dekada '70-'80 obrodziła w europejskie talenty, a wcześniej była próżnia. Warto też trochę wiedzieć. Internet jest na tej drodze świetnym kompanem.

Nie na wariata. Najpierw rozpoznanie, potem działanie. A swoją drogą, co trzebaby dzisiaj zaproponować, jakie trzebaby mieć nadwyżki talentu, by przeważyć szalę,  skoro w tej histerii n.t. YPA wystawy poziomu Nachta, Dziędziory, Łukasika,  giną jak igła w stogu siana. Mówiąc, że nam się sztukę morduje, mam właśnie tę sytuację na myśli: instytucje sztuki (to jest klucz), ale też pisma, targi, kupowanie z rozdzielnika do regionalnych Zachęt, nawet obsada instytucji na jutro (MSN) siedzi w ściśle określonych łapskach. Tu ani sztuką nie z tej ziemi, ani rycerzem w lśniącej zbroi (Huckleberry) nic się nie wskóra. Przydałby się raczej sprawny, systematyczny księgowy, jakiś komisarz Przygoda (szczególarz), który przejechałby VABANK po papierach finansowych t-YPA. Oczami wyobraźni już widzę, jak po rezygnacji Jedlińskiego następują przegrupowania (P. Wojtku - lewe koniaki do Wisły, gramatura pełna, obsługa uprzejma).

Otóż przykłady Nachta, Dziędziory i Łukasika podałem nie dlatego, że tylko ich cenię, ale dlatego, że akurat ich wystawy odbyły się równolegle z "Latami walki" Sasnala. Tyle, że w odróżnieniu od niego, odbyły się "po kątach" W-wy i bez echa. Swoją drogą, nie wiem jak można "pożenić" Dziędziorę z de Staelem, a Giacomettiego z Łukasikiem. Ale niech tam. Cenię tych powyżej, ale też młodych: Floriana Suesmayra, Myrę Sensk, Davida Ostrowskiego, pokolenie starszych: Oehlena,  Anzingera, i jeszcze jedno pokolenie wyżej: Richtera właśnie. I tu tkwi sedno obłudy i przegięcia. Sasnale i ta cała Akcja Red z jednej strony słownie piętnują moherowe mieszczaństwo (i słusznie), z drugiej posługują się znakiem firmowym tego mieszczaństwa - IMITACJĄ. A w imitacji, z definicji, zawsze chodzi o to samo: podszycie się pod coś cudzego, o wartość zastępczą. Grepsy z Holocaustem, banalizmem, szablonem, monochromem, duktem rzadkiej farby już były... u Richtera (rocznik '33). Wszystkie grepsy Bałki były kolejno u Cathy demoncheaux, Rebeccy Horn, Rachel Whiteread (i gazowy palnik, i wieszanie u sufitu do góry nogami)nie mówiąc o mydle, butach z drutu, krzesłach, filcach u Beuysa, pięść Uklańskiego u Martiala Raysse, cmentarze Kuśmirowskiego u Howarda Kanowitza i Sama Durant, paski we wnętrzach Tarasewicza u Ange Leccia, nawet majtki z damskim interesem Kozyry u Sarah Lucas. Jakie tam 30, 40 i 50-latki. W Polsce rżnie się międzypokoleniowo. Najpierw się rżnie z cudzego, a później też się rżnie ...głupa, że to nasze -co za niespodzianka- do trendu cudzego, bywa światowego, świetnie pasuje. Dosyć naiwna jest konkluzja, że każdy może sobie dzisiaj promować co chce. Raczej w teorii. W kontekście milionów ZUJ-a, czy jeszcze większych Zachęty, owszem, może sobie popromować ...w domu kultury w Pcimiu. 

Do "m". Jakby "m" poczytało moje wpisy (co rzecz jasna nie jest obowiązkowe i do pewnego stopnia przykre), toby nie gadało o 2,3 nazwiskach, tylko 20,30.Pan Tomek K. bardzo dobrze i w dobrej kolejności rzecz ujmuje: wspólnota gustów, smaków, wspólnota w konwencjonalnym myśleniu i ...wspólnota interesów. Tak się składa, że wystawiałem z Tuymansem w Ostendzie (Europaprijs), i Neo Rauchem w Berlinie (Bahnhof Westend) w latach 80. Mimo, że Tuymans robił to samo co dziś (o czym świadczą daty niektórych jego tekturek w Zachęcie), a Rauch prawie to samo (przyjechał w grupie lipskich realistów z "opiekunem" ze Stasi), nikt na te ich prokreacje saute (bez "tłumaczy"z holenderskiego na "nasze") wówczas nawet nie spojrzał. Te same, przecież, rzeczy, do tego 25 lat bliżej Holocaustu, a nikogo to nie "brało" w stopniu najmniejszym. Nie mam wątpliwości, że jak kiedyś znowu cwanych "tłumaczy" ubędzie, tekturki Luca oskubane z teorii, jako przedmiot malarstwa spleśnieją w magazynach jak płótna Fijałkowskiego w MS w Łodzi..Jeszcze o promocji: łódzki ms kwadrat kosztował 54 mln zł. Teraz trzeba go będzie -rzecz jasna "wypełnić".... kupując z rozdzielnika, kolejny raz, zestaw dyżurny. Więc  skromnie tylko dodam, że dysponując 1/54 tej sumy na promocję, zapewne z łatwością sprzedałbym fistaszkom nawet płytę chodnikową jako modern chef d'oeuvre. Panie Tomku, żaden "duch czasu", żadnego machania rakietą po próżnicy. Na naciągu mam wytarty hotspot. To, o czym mówię to precyzyjna robota międzynarodowej grupy macherów dysponujących publiczną kasą w swoich krajach, wspierani m.in Art Banking, z Obristem na czele(naszym Szymczykiem i Budakiem z Joanneum) i resztą fundacji frieze. (pisma Artforum, Flashart, Frieze, nagroda van Gogha, targi frieze i sieć prywatnych galerii, przyjmujących artystów o wypromowanych w publicznych instytucjach i za publiczne pieniądze nazwiskach ). Nie, nie . Nie spodziewam się, że swoimi rewelacjami wywołam jakikolwiek entuzjazm. Przecież gdyby to, co piszę okazało się prawdą, te wszystkie nawiedzone paniusie piszczące do każdego (nawet Leppera) na topie i ZGRED-Akcje na Szczukach musieliby chyba uciekać do Marfy.

Sądzę, że grupa macherów ukonstytuoawła się wtedy, gdy nie mogła się przepchać ze swoim "towarem", (np. przez komisje międzynarodowych targów). Pomysł polegał na tym, -jak powiedziałem-by opanować DOTOWANE instytucje sztuki i po wypromowaniu (wystawy w sieci wymiany : wystawiamy "po linii" u siebie i oczekujemy rewanżu "po linii" wg naszego wyboru u innych, porządne katalogi, pisma z konsekwentną robotą krytyczną), i po wypromowaniu przepchać do prywatnej sieci obiegu. Ponieważ macherzy to teoretycy, kuratorzy etc, wybrali ten segment produkcji artyst. który szczególnie waloryzuje stronę publicystyczną. Dlatego istotą byłoby tu odcięcie instytucji dotowanych od BIEŻĄCEJ produkcji artystycznej (co nie jest łatwe i ma też słabe strony). Ważna odpowiedź na pytanie ilu kuratorw na etatach i POZA, oraz ZA ILE utrzymuje Zachęta.Odp. Anonimowemu: Jakby Pan/Pani chciała usłyszeć kazanie, stawiać kapliczki i przewracać oczami do nieba, a nie niewygodne tezy o funkcjonowaniu sztuki, to proszę się przenieść do innego medium np. radia o wdzięcznej nazwie "Marysia"Odp.II Nie znam pana B., ale z Internetu widzę, że Browarna to jedna z największych prywatnych galerii w kraju( w wyremontowanym dużej klasy zabytku), wydaje albumy klasyków (Wojtkiewicz, Krzyżanowski), profesorów  (Sienicki),organizuje potężne wystawy z katalogami, tomy poetyckie i jeszcze, jak głosi zazdrosny wpis - dużo produkuje i sprzedaje, to chyba nie jest to charakterystyka frustrata. Ale może się nie znam?

Co do spisku Budaka i Szymczyka. Ktoś tu chyba ma kłopoty z IQ. Czy ja mówię, że to spisek? Oni robią, co jest dla nich skuteczne (i to jak), wykorzystują swoje pozycje, koneksje funkcje, wpasowali się w lukę, dopasowali do trendów, wreszcie zauważyli, że potworna kasa sztuki leży nie na targach sztuki, aukcjach sztuki, galeriach sztuki, pobożnej gadaninie o sztuce,  tylko w państwowych instytucjach sztuki, które -bywa- wbrew nazwie narodowe, na bezczela biorą udział w kształtowaniu bieżącego rynku sztuki. Jedni tu dostaną  54 mln na ms, tam 200 mln na msn, a inni ...dobre słowo. I niech promują, konkurują, lansują. No i niech robią co robią, sam ten fakt mi -w zasadzie- wisi. Wkurwia mnie tu, jedynie, hipokryzja: wiadomo, że Saatchi, że nie żadne włoskie, a polskie jury, dlaczego van Gogh Award, jaki jest układ personalny, jakie są z tego fructa, a udajemy wariata, że artysta świetny i choć nikt mu nie pomagał, a życie kopało w d. - wyszedł na ludzi. I jeszcze to brakujące ogniwo -zawsze au courant- różne Kazie - inelektualistki z medialnego cyrku (gadające androny z mądrą miną na konferencjach prasowych).

1. Kasper Koenig - obecnie Ludwigmuseum Koeln, to były profesor i rektor Staedelschule Frankfurt oraz dyrektor frankfurckiej galerii Portikus. Dokładnie te same funkcje (prof., rektor Staedel, dyr. Portikusa) pełnił Daniel Birnbaum, członek fundacji Frieze, kurator Manifesta 6
2. Iwona Blazwick - obecnie dyr. Whitechapel Gallery w Londynie, ale wcześniej prawa ręka Nicolasa Seroty (jurora Vincenta(!) 2000) w Tate Modern (autorka monografii i kurator wystaw Hirsta i Richtera tamże). Jej nazwisko stale wymieniane obok członków Frieze Fund. np. z Jeremy Dellerem (Frieze 81 Rivington Street London) i pierwszym monografistą YBA Andrew Rentonem (Frieze) , z Serotą i H.U. Obristem, współorganizatorami Manifesta 1. (Przypomnijmy: Serota, Althamer, Szymczyk czł. Frieze, Deyan Sudjic czł. Frieze, wszyscy razem w jury MSN w W-wie). Współpracownica Iwony Blazwick z Whitechapel, czł. Frieze Fund. - Claire Bishop pod koniec lipca b.r. miała wykład w MSN w W-wie). Blazwick na 67 miejscu top listy Guardiana i Art Review (konsultanci i autorzy tych pism - Adrian Searle(Guardian) i Brian Dillon(ArtReview) to członkowie Frieze Fundation. Z Whitechapel jest też czł. Frieze F. - Liam Gillick.
3. Nuria Engguita Mayo - kurator Manifesta 4 (rzecz jasna Manifesta 1 - U. Obrist, i N.Serota, Manifesta 6- Daniel Birnbaum, Manifesta 7 - Adam Budak. Mayo współpracuje z Claire Bishop (Frieze, Artforum), tą od wykładów w Warszawie dla MSN.
I jeszcze zestaw nazwisk konferencji artysta-kurator z 21-23 października 2002, na str.46 Arteonu (10/2002). Kurator: Adam Budak (Manifesta7) uczestnicy: Hans Ulrich Obrist(Manifesta1), Daniel Birnbaum(Manifesta6), Iwona Blazwick(Whitechapel), Iara Boubnova(Manifesta4 z N.E. Mayo), Charles Esche(Frieze, dyr. Abbemus. Eidhoven), Liam Gillick(Whitechapel), Vasif Kortun(Frieze Fundation), Jeremy Millar(Frieze F.), Andrew Renton (Frieze, Manifesta 1, pierwsza monogr. YBA), Jan Verwoert(Frieze magazyn) oraz polscy kuratorzy i krytycy: Stach Szabłowski, Wojciech Kozłowski,  i rzecz jasna Adam Szymczyk(Frieze, wcześniej FGF), podobnie jak Lucy Mc Kenzie (Frieze, FGF, wyst. z P. Ołowską).

A. INSTYTUCJE SZTUKI, W KTÓRYCH CHIEF-KURATOR LUB DYREKTOR TO CZŁONEK FRIEZE FOUNDATION:1. Museum of Contemporary Art Chicago - Francesco Bonami2. Kunstverein Hamburg - Harald Falckenberg3. Le Consortium, Dijon - Eric Troncy4. New Museum of Contemp. Art, N. York - Allan Schwartzmann, Richard Flood5. Tate Modern - Andrew Renton, Susan May6. Abbemuseum, Eidhoven - Charles Esche7. Whitechapel Gallery - Claire Bishop, Alice Rawsthorn8. Portikus, Frankfurt a.M - Daniel Birnbaum9. Museum of Modern Art, Lubljana - Igor Zabel10. Public Art Foundation, N.Y. - Katy Siegel11. Institute of Contemporary Art (ICA), Londyn - Mathew Higgs12. Salomon R. Guggenheim - Alison Gingeras, Nancy Spector13. Centrum Pompidou - Alison Gingeras14. Kunstnernes Hus, Oslo - Per Gunnar Tverbakk15. Getty Research Institute - Thomas Crow16. Branchmuseum, N.Y. - Thelma Golden17. Whitneymuseum, N.Y. - Thelma Golden18. Museum of XXI siecle Art, Kanazawa - Yuko Hasegawa19. FGF, Kunsthaus Zurich - Adam SzymczykOprócz tego sieć galerii współpracujących m.in.: Anton Kern, carlier/gebauer, Barbara Gladstone(Jennifer Higgie Frieze), Marian Goodman, Tadeus Ropac, Larry Gaggosian, Sadie Coles HQ, Hauser & Wirth, Zwirner.

B. PISMA, KTÓRYCH WYDAWCAMI LUB STAŁYMI WSPÓLPRACOWNIKAMI SĄ CZŁONKOWIE FRIEZE FOUNDATION:1. Artforum - A. Gingeras - wydawca), A.Schwartzmann, C. Bishop, Katy Siegel, Mathew Higgs 2. N.Y. Times - A,Schwartzmann, A. Rawsthorn 3. The Guardian - Adrian Searle 4. Modern Painters - Brian Dillon 5. Rolling Stone (wers. Italy) - Carlo Antonelli 6. Art Review - Brian Dillon 7. Frieze pismo - Jennifer Higgie(co-edytor), Jan Verwoert 8. International Herald Tribune - A. Rawsthorn 9. Financial Times - A. Rawsthorn 10. Parkett - Alison GingerasCzłonkowie Frieze F. współpracują także z wydawnictwami o sztuce m.in Phaidon Press, Thames & Hudson.

C. IMPREZY< KTÓRYM KURATORUJĄ CZŁONKOWIE FRIEZE FOUNDATION:1. Biennale w Moskwie - Daniel Birnbaum2.Documenta Kassel - Roger Buergel3. Berliner Biennale - A. Szymczyk, H.U. Obrist4. Manifesta - H.U. Obrist, D. Birnbaum, A. Renton5. Biennale Istambuł - Charles Esche, Vasif Kortun, Yuko Hasegawa6. Biennale Wenecja - D. Birnbaum, Y. Hasegawa

D. KOLEKCJONERZY SZTUKI (jednocześnie kuratorzy i szefowie inst. sztuki) CZŁONKOWIE FRIEZE:1. Harakd Falckenberg 2. Hilary Rubenstejn 3. Ingvild Goetz 4. John A. Smith 5. Kenneth L. FreedBlisko F.F także właściciel Christie's Francois Pinault, Charles Saatchi i in.

Oczywiście rozpoznanie nazwisk i nazw to jedno. Ciekawsza jest konfrontacja tych nazwisk i instytucji z zawartością Artforum, Art Review, Top List wpływowych osobistości (Guardian), powiązań konkretnych artystów z konkretnymi instytucjami, nagród artystycznych, stypendiów, reprezentacji biennalowych, popieranych trendów, etc. Ciekawe jest też i to, że żaden z polskich artystów funkcjonujących w międzynarodowym obiego nie wychodzi poza wym. wyżej "opiekunów" i instytucje.

Wszystko, czego moglibyście się dowiedzieć...

Dużo mowy (jak zwykle) o FORMIE, AUTONOMII, NOWATORSTWIE, z Pięścią Uklańskiego w tle, która nie grzeszy ani jednym(formalnie obezwładniające prostactwo), ani drugim(przy innym, autonomicznym kuratorze spoczęła by -ta pięść- w nocniku historii), ani trzecim(nowatorska byłaby bez Martiala Raysse). Oczywiście żeruję tu wg Pana zapewne, na "zwyczajowej antypatii pewnej części zwykłych ludzi do bardziej skomplikowanych form sztuki". Ale jak czytam tu znowu o "spisku zamiast analizy" -przyznam- chce mi się napisać Panu, jak pewien internauta Tomaszowi Kozakowi: "Ty, Kozak, pamiętam Cię z Akademii, zawsze byłeś przemądrzałym kurduplem, a z malarstwa miałeś same tróje"... Prawica? Lewica? Od dawna potrzebny tu dobry księgowy, a zdanie Widsteina "nikogo nie interesuje, że normalna publiczność nie chce tego oglądać" straci rychło swoją aktualność.

Misyjność, ponowoczesność, dyskurs, paradygmat, mainstream... a z malarstwa tróje.

A z zeźby?  Z zeźby Zydek, panie.Czasami sztuka musi, inaczej się udusi.

Pani m pisze: "dziś mówimy o rynku sztuki". Czyżby? Chyba zmurzynionym rynku sztuki. Na tym rynku (jak pisze Max Hexer w przedostatniej Sztuce.pl) dotowana galeria kupuje od jednego artysty (r.1958) rzeźbę za 80.000 zeteł, a od drugiego, (ta sama grupa art. ten sam rocznik i pozycja) za 10% tej ceny. Na "wolnym rynku" zaś tak zwanego klasyka rzeźby (w dorobku pomniki narodowe, dekady tkwienia w encyklopediach, tytuły naukowe, zastępy wyedukowanej młodzieży -w tym supernowa - A. Żmijewski), nie sposób sprzedać za te właśnie 10%. Na tym rynku jedna instytucja sztuki dysponuje 1 tys. zł na katalog, innemu oprócz katalogu, wręcza się na wystawę 250 tys..(ntb z puli na zgoła inny cel) Jedna instytucja, (choć narodowa, to biorąca w najlepsze udział w bieżącym rynku sztuki) dostaje miliony na działalność, inna np. prywatna ma sobie na działalność zarobić. Np. Pan W. Kozłowski w postępowym BWA ZG, chętnie wpisze się w obowiązujący paradygmat by kolejne lata, nawet jak nic nie sprzeda, powozić się na pensji i obocznościach,  tymczasem jak prywatny nie sprzeda to powozi się jako galernik najwyżej 2 tygodnie. (no, może 3). Porozmawiajmy  więc o wartościach...

Panie Kubo, podrzucam kilka cytatów z ulubieńca młodej "le Wicy" Slavoja Żiżka, podobno o sztuce:- "Jeśli wyciągniemy z pustki ekscesywną plamę, nie otrzymamy w efekcie pustki jako takiej, znika wówczas sama Pustka"-"niekompletność ontologiczna transponowana na niekompletność epistemologiczną"-"dyspozytyw sztuki", "gest radykalnej desublimacji","zagrażająca implozja Prześwitu" -"odbudowa sublimacyjnej matrycy poza obecnością kazirodczej rzeczy"-"estetyzacja uniwersum towarowego"-"Nadieżda Krupska z młodym komsomolcem"-"nieokreśloność kwantowa jako właściwość ograniczonej rozdzielczości świata"-"struktury natury na poziomie subatomowym"-"pozory [appearances], które nie są oglądami substancjalnego Czegoś"-"Zero jest mnogością bez jedynek gwarantujących ontologiczną spójność"Hm, z malarstwa -wprwadzie- słabe tróje ale z zawartości ontologicznej 5, ...a nawet 6

Ty, przystojniejszy, Ty akurat dużo wiesz, czego chciał Duchamp. Teraz wszyscy wiedzą -jak mawiał Witołd G.- piąte przez dziesiąte, po łebkach, bo czy można dziś wiedzieć inaczej? Podrzuciłem Krytykantowi bełkot lewicowego publicysty, nie usłyszałem nawet skromnego thanks. Trudno.

Skoro dopuszcza się Pan haniebnego gestu cenzury, proponuję zmienić nazwę bloga:  KRYTYK O KANT...

Powtórzę tezy mojego postu, któremu Pan Krytykant cenzorując, wyrwał publicystyczne kły i pazury:
1. Znałem starego malarza, nagradzanego po zęby, z 40-letnim stażem profesorskim, z wianuszkiem uwielbiającej go malującej młodzieży . Powtarzał zdanie: Malarstwo jest łatwe jak się nie wie, jak się wie, o to zupełnie co innego. Do końca pełen był WĄTPLIWOŚCI. Dzisiaj obowiazuje pewnosć siebie, firmowy znak amatorszczyzny. Malując raptem od 2 tygodni, już rozprawia się po gazetach z zadęciem wieszcza, tylko dlatego, ze wpasowując się w obowiązujący paradygmat (Gupta, Guston, a zwłaszcza Schwontkowski i Basquiat), wystawia w Zurychu, albo z tych samych powodów- coś sprzeda w de Pury'm.
2. Brak watpliwosci nie dziwi, kazdy widzi co jest grane: gdy A.Rottenberg miała cos do powiedzenia Gruppa (przyjacioł) poszybowała do legendy, gdy odeszła R.Wozniak musiał schować swe prokreacje na 20 lat do szafy. Gdy A.R. znowu się pojawiła w waznych gremiach, pojawił się i Wozniak, odkurzył swoja dzikosć serca i pędzelka.
3. BWA, za PRL dotowane bastiony konserwy, rowno z pojawieniem się rynku i kasy nagle, na komendę stanęły w awangardzie postępowej sztuki. I na komendę wszystkie. Do tego stopnia, ze jak p. Kozłowski przypomina Szpakowskiego, to nie saute, tylko w towarzystwie postępowej zielonogorskiej młodziezy. (a propos: w swoim czasie o Szpakowskiego upominała się Bozena Kowalska, wartoby przy okazji o tym pamiętać, nie wszystko urodziło się w l.70).
4. Jeszcze raz przypominam Norberta Schwontkowskiego (rocznik 46). Eksponowane nowatorstwo Borowskiego, Kowalskiego i Ziołkowskiego stanie się nieco problematyczne. Wszak Bacon to nie jedyny protoplasta polskich malarzy. A jesli juz, to ,na Boga, nie na metry, a na cale.

Nikt nie będzie się specjalnie rozwodził o nadbudowie (tekstach Krytykanta), kiedy baza dramatycznie kuleje (funkcjonowanie sztuki). Te teksty to przecież preteksty. Ostatnie zdanie z ostatniego wpisu T. Wilmowskiego należałoby wytłuścić: Teraz się uprawia nie sztukę a branding czyli POZYCJONOWANIE MARKI JAKO NARZĘDZIA BUDOWANIA KARIERY, A JAKOŚĆ ARTYSTYCZNA TO WARTOŚĆ DODANA (raczej nie dodana). Jest oczywiste, że jeśli Soutine był malarzem, to jakiś Ziółkowski w stopniu więcej niż nikłym. Warsztat to nie akademia tylko jaja charakteru. Nie biało- czy różowo-czarna ceratka Sasnala, tylko soczysty gest na zbudowanej formie. Ale oczywiście ceratkę łatwiej pozyskać, to i się pozyskuje. Potrwa to trochę, chyba że wcześniej niż później Deutsche Bank podzieli los Lehman Brothers.Do: W. Kozłowskiego: Sorry, rzeczywiście miałem kiepskie informacje.

Gruppa mogła nie korzystać z komercyjnych galerii, bo miała zakupy i wystawy załatwione odgórnie przez panią AR et consortes. Co tam Gruppa. Cała ta instalowana i malowana awangarda krytyczna, richterowska etc, etc. miała i ma zakupy załatwione odgórnie. Np. program Znaki Czasu (początkowo projektowany w innym celu) jest klasyczną formą ominięcia rynku. To zresztą nie koniec zakupów z rozdzielnika. Budują się kolejne MS do kwadratu, do sześcianu, i do entej czyli MSN, z etatami i budżetami z dziedziny astronomii, niedługo więc kolejna transza ich wypełniania. Ostatecznie zapanuje jedynie słuszna naszość.NASZOŚĆ stosuje niezmiennie stary, skuteczny chwyt: SZTUCE NASZYCH nie przeciwstawiamy SZTUKI INNEJ ALE DOBREJ, tylko INNĄ ALE DO BANI.   I to straszenie w domyśle: nie chcecie naszej, strojnej w światowy sukces sztuki, będziecie mieli Napiórkowszczyznę, Dudę, Siudmaka,Yerkę, Sętowskiego etc.. Tymczasem jest co nieco pomiędzy, które jest za dobre ale nieadekwatne, aby miało oficjalne wsparcie.W rzeczywistości jest zresztą niezły zamęt, bo wśród tych z poparciem zdarzają się prawdziwki. Choćby w Gruppie był malarz świetny  - Pawlak, niegłupi - Modzelewski a za nimi zupełnie średnia "fala popierdala": Sobczyk, Woźniak i Kowalewski.

Monstrum dlatego kąsa, bo doświadczyło traumy w młodości. Osobiście pamiętam te wszystkie Akademie Ruchu 35 lat wstecz, wiecznie na total aucie. Teraz sobie wetują straty moralne i inne (w tym finansowe) z nawiązką, bo i czas lepszy po temu. Nie dopuszczą dobrowolnie do koryta nikogo obcego. Stara to prawda: najgorszy ekonom to ten, rekrutujący się z chłopstwa. Dzisiejsza obecność wczoraj wyautowanych w dotowanych instytucjach, jest dla nich sprawą życia i śmierci. Pewnych "dzieł" nikt DOBROWOLNIE nie nabędzie, bez względu na obowiązujący system. Tu potrzebny układ nie system. "Stary człowiek" niech nie strzępi języka po próżnicy, bo na zera na koncie przed przecinkiem powalczymy, jak wszyscy znajdziemy się na wolnym rynku. Choć i w obecnym układzie są (jak widać z wpisów) wolne moce i nadwyżki: czasu, kasy i przestrzeni życiowej. Spoko.

Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień

W Polaku kołacze się jednak dusza niewolnika. Wystarczy, że ktoś mu zamerda przed nosem stanem konta, a już ogony gotów zwać elitą. Kilka dekad nędzy, zebrało w Posce obfite żniwo.

Porobiło się też tak, że dzieła sztuki i wystawy obowiązkowo są dzisiaj o rewolucjach, holocaustach, wykluczonych, mniejszościach etc. etc. , gdzie myli się, w sposób najzupełniej oczywisty, TEMAT Z TREŚCIĄ. Dlatego z ulgą obejrzałbym jakąś skromną wystawkę z glutem malarskiego mięcha, najchętniej o dupie Maryni.

Symetrii nie ma i długo nie będzie (jeśli w ogóle). Przed laty Cybis mawiał: "nie ma farb, nie ma płótna, nie ma kontaktów, a spodziewają się, że lada moment wybuchnie w Polsce wielkie malarstwo". Teraz wprawdzie są farby, płótno, i jakby nie patrzyć jest malarstwo, ale SYMETRII IDEI malarstwa nie ma. Często słychać: nie chcecie nowych mediów, Sasnala i całej reszty, którą chcą Szymczyk z Budakiem, to pokażcie, zaproponujcie coś z własnego rozdania. No i właśnie z tym jest problem, a będzie coraz większy. Sam się łapię na tym, że niewiele jest "towaru", który z czystym sumieniem można zaproponować w kontrze. Bo żeby powstało coś wyraźnego, co weźmie "w odstawkę" "robione" sukcesy, potrzebny jest ten ruch w interesie, który mają Sasnale. Kogo stać na to, żeby w absolutnej ciszy, bez jakiegokolwiek zainteresowania no i chojnego odbioru, robić dzisiaj dużo, ze szwungiem i ryzykiem w dość kosztownym temacie, jakim jest poważne malarstwo.

Odkąd pamiętam, krytyki potrafiącej do sensu coś z siebie wygenerować o TREŚCI malarstwa czy malowania saute, a nie o TEMATACH malarstwa, psychologii malarstwa czy systemach filozoficznych przy okazji malarstwa, było i jest rozpaczliwie mało. Wprawdzie nie decyduje, ale sprzyja temu fakt, że krytycy z reguły rekrutują się z grona niedoszłych, a czasem nieudanych artystów. Oni po prostu nie praktykując twórczości, nie przeczuwają co jest jej rzeczywistą wartością. Świetnie natomiast poruszają się w strategiach, taktykach, etykietkach, koniunkturach i TEMATACH. (Mimo, że Witkiewicz płuca wypluł tłumacząc, że obraz z głową kapusty może być bardziej brzemienny w malarskie TREŚCI niż obraz z głową Chrystusa), tu stale się strzępi języki i łamie pióra o Rewolucjach 68, Holocauście, nazizmie etc. etc. I TO JEST KLINICZNY PRZYKŁAD BRAKU ZAUFANIA DO NATURY i ROLI  SAMEJ TWÓRCZOŚCI. No, może i ładny obrazek -mówią-, ale O NICZYM. Przypomina mi to głosowania w obecnych samorządach: Rury kanalizacyjne i inne ważne TEMATY, zawsze wykolegują kulturę. Aż chciałoby się zacytować odpowiedź Cezanne'a, której udzielił na pytanie: co robił w czasie wojny?

Wielu Krytykantów nie ma wątpliwości, bo nie musi ich mieć. Przecież omawia zjawiska już urzeczywistnione wystawami w ZUJ-u, w Johnen u. Schuettle, w Hauser & Wirth. Niczym nie ryzykuje i zawsze może powiedzieć: chyba na świecie się nie pomylili, skoro w to inwestują. Dochodzimy do sedna: możliwość wystawiania pod dobrym adresem to kolekcjonowanie najlepszego alibi dla swojej twórczości. Kto takiemu podskoczy, co to po obu stronach oceanu, na Documenta lubo w Venice? Jakiś -za przeproszeniem internauta, czy inny, który miał wystawkę we Pcimiu? Dlatego kluczowym było w kształtującym się rynku opanowanie suto dotowanych instytucji. My -odważnie- zrobimy wystawę za pieniądze podatnika np. Andresowi Serrano (walniemy mohera w beret), a w rewanżu np. Adrian Searle (the Guardian, Frieze Found.) zaproponuje np. Sasnala do londyńskiej Sadie Coles HQ, gdzie z kolei zobaczy Willego Saatchi, albo Anton Kern i ...poszło po betonie. Tak to raczej, szanowna Pani ze Śląska, wygląda. Obawiam się, że prośby o odpowiedź na nic się tu zdadzą.

Układ ukonstytułował się ostatecznie, gdy część obecnie rozdających nie mogła wedrzeć się do starej sieci galeryjno targowej, a wycofano się z imprez typu Aperto.(m.in. mówi o tym A. Budak w ost. Arteonie). Czyli do starego "towaru" nie było dostępu, a nowego i "naszego" nie było gdzie i jak pokazać. Stopniowo "podekowano" więc w zachodnich instytucjach dotowanych zastępy "swoich" (ojcami przedsięwzięcia N. Serota, D. Birnbaum, H.U.Obrist), ponominowano krajowych emisariuszy (w Polsce Szymczyk, Budak, gdzieś dookoła M. Lewandowska, M. Ślizińska)  plus współpracujące dotowane instytucje krajowe (w Polsce ZUJ, Zachęta, potem Bunkier Sztuki i sieć pomniejszych typu BWA ZG). Patronuje temu i dotuje dodatkowo Deutsche Bank, a wymiany artystów wypromowanych za pieniądze podatnika odbywają się z siecią prywatnych galerii. Mózgiem z najważniejszym przepływem płynów ustrojowych tej konstrukcji jest Frieze Foundation, powiązana personalnie także z pismami pozabranżowymi, ale jak najbardziej uczestniczącymi w ferowaniu wyroków (Financial Times, a zwłaszcza The Guardian (100 najbardziej wpływowych etc) - redaktorzy są w składzie Frieze Foundation).Czy uczestnicy tej zabawy w Polsce zdają sobie z tego sprawę? Najważniejsi, bezwzględnie wiedzą gdzie stoją konfitury, ale jest grupa działająca "na korzyść" ale bez wiedzy. Jak Pan wyrazi ochotę rozwinę szczegóły. Pozdrawiam.

Chodzi o to, że Art Now z całą plejadą znajomych sklepów: kern, gagosian, ropac, gladstone, sadie coles hq, johnen &Schuettle, carlier gebauer, hauser & wirth, perrotin, yvon lambert etc, etc, czyli elektronów krążących wokół jądra frieze wciska się każdą szparą, GOTOWI DOPŁACAĆ klientowi, byle przeforsować na stałe do świadomości odbiorców na świecie, że paradygmat sztuki tam proponowany to JEDYNA, prawdziwa art now. Nie znajdzie się tam galerii typu marlborough, beyeler, annely juda, poligrafa, karsten greve, daniel templon czy artystów: velickovic, saville, labegorre, duclos, brunet, schahabuddin, seher etc, etc.. Co tam talent, tylko Naszość. Książka Krytykanta jest uczciwie skalkulowana i jeżeli kosztuje 27 zł to Art Now (proporcjonalnie do formatu, objętości etc) powinna kosztować 127 zł, a nie 36,00.

6 gru 2009

Rozmowa z Janem Simonem

Brawo 2008! Wreszcie jakaś dyscyplina w myśleniu o tej pseudoeksplozji YPA. 37 artykułów o tych smutnych prackach Paweli w tak krótkim czasie?! Składałem niedawno bibliografię nieżyjącego klasyka pol. malarstwa. 37 artykułów (nie wzmianek) nie udało się zebrać na przestrzeni 40 lat jego pracy!!!

Krasnals muszą się zdecydować: obnażać gówno czy się na nim wozić (ślizgać)?
A może dadzą radę z jednym i z drugim? :)
Na tym skarlałym zadupiu jest to do pomyślenia. Jako żywo.

Teraz widać to już wyraźnie. Krasnale nie tylko nie popsują rynku Sasnalom, ale go wzmocnią. Ta ich parodia zostanie włączona w obieg, tak jak włączono w obieg Sasnala (oczywiście bez intencji TK) też będącego parodią (polską wersją) Richtera, Tuymansa i in. Znamienny fakt potwierdzający powyższe przytomnie przytoczył P. Jędrowski z Arteonu: Polski naukowiec dopuścił się plagiatu pracy naukowca niemieckiego. W efekcie najbardziej oburzyli się Polacy, a Niemcy uznali to za sukces niemieckiej myśli naukowo-technicznej. Sam Richter, Tuymans (a zwłaszcza spece od rynku sztuki) doskonale zdają sobie sprawę z wtórności sasnalowej propozycji, ale zjawisko jest im na rękę: cenowo Sasnal nadal jest od nich w bezpiecznej odległości, a jednocześnie potwierdza żywotność i aktualność "u młodych", stwarza pozory "szkoły".Wyższość Sasnala nad TK z pozycji malarskiego metier polega na cennej, improwizacyjnej LEKKOŚCI, niewymuszonej naturalności olejnej farby, a u Krasnali to wszystko jest ugrdulone, ulepione. Zgadza się tylko jedno: RECEPTA NA OBRAZ.

Do Krytykanta: Pańskie wyjaśnienia, że nie padają tu (np z mojej strony) argumenty merytoryczne można między bajki włożyć. Jak ma Pan zdrowie niech sobie Pan przejrzy własny blog. Choć -oczywiście- są tu akapity nt powiązań rynkowych, gazetowych, bankowych (wymieniam po nazwiskach, związki bardzo łatwo sprawdzić - np. Beatrix Ruff była szefową KH Zurich przed Szymczykiem, pisze w Krytyce Pol. o Sasnalu, jest w jury nagrody Flash Art i jest członkinią Frieze Found.), to od merytorycznych argumentów aż kapie.  Np. na str. 31 książki Sasnal pisał Pan: "Sasnal malował to, czego NIE MALOWAŁ NIKT INNY" (sic). Ja  -w odpowiedzi- napisałem Panu, że DETALICZNIE WSZYSTKIE TEMATY Richtera: samoloty, Kodakchrome, nazi, portret rodzinny, kościoły, puste pejzaże, blokowiska etc, etc, oraz SPOSOBY Richtera: szachownicę na motywie, akwarelowo traktowana farba olejna, rysunek mijający się z plamą, poruszenie fot., wywijasy duktów farby (typu "Las"), monochrom, różo-czernie, surowe szarości z bieli i czerni etc, etc. Sasnal po Richterze powtórzył. O jakiej nowości może być mowa. Podobnie jest z innymi mocno forowanymi przejawami YPA i OldPA (Bałka, Tarasewicz). Pan mi w odpowiedzi o spiskowych teoriach, frustratach, z prowincji etc. Nie robi mi, bo -drogi kolego- siedzę na prowincji z wyboru (kilka mieszkań w W-wie). A reakcja na te niechciane przez Pana wpisy jest taka, że jak się odzywam ma Pan 120-216 komentarzy, jak się nie odzywam temat pada po 30-40. Pozdrawiam.

Efekt byłby bardziej piorunujący, gdyby VW Busa do artystycznych koncepcji wcześniej nie użyli kolejno: Beuys, Tiravanija, Modzelewski. Gdyby wcześniej nie było malowania na samochodzie Jacka Ziemińskiego i zastępów innych malujących na inne niż płótno materiach pod szyldem SZTUKA. Ale -niestety- byli, i dlatego efekt Simona jest zaledwie letni.Do Anonimowego: www.gerhard-richter.com. Chętnie zamieszczałbym obrazkowe ilustracje swoich tez, ale nie wiem czy to jest możliwe, ale wtedy dopiero Krytykant by biadolił, choć deklaruje, że ma być na ostro.

Ależ oni używali tradycyjnych materiałów celowo,posiłkowali się tradycją, dialogowali z nią, tkwili w niej i z niej wynikali. Używali tych samych składowych technicznych dla innych treści artystycznych. Simon się odcina ostentacyjnie rezygnując z płótna i innych tradycyjnych składowych. Chce grać tym, że SIĘ SEPARUJE OD TRADYCJI, chce grać oryginalnością, nowością konceptu. Tymczasem twierdzę, że koncept z VW nie jest nowy. Koncept kuleje też z dwóch innych powodów: 1. Jest banalny - Simon nie wymyślił swojego, unikalnego podziału kolorystycznego busa, tylko jak koń w kieracie stosuje się do podziału taśmowej produkcji - inna część inny kolor. Nie wpadł na to, by złamać ten banał.2. Koncept emocjonalnie, kontemplacyjnie, inicjacyjnie nie działa. Jak bym zobaczył to cacko na giełdzie w Słomczynie po sekundzie odwróciłbym się...znudzony. No ale zawsze się można UMÓWIĆ z Krytykantem, że jest sztuką.

Czytanie ze zrozumieniem to jednak trudna sztuka. "Te wszystkie sztuczki Richtera, które Pan opisuje, są używane przez tysiące malarzy, bo takie efekty uzykuje się używając pędzla i farb". Dobre sobie. W ten sposób byle matoł, który sięgnie po pędzelek i farby osiągałby efekty Richtera. Ale .... nie osiąga, choć niejeden bardzo się stara. W tym celu podałem adres strony Richtera, żeby gały widziały jak bardzo niejeden się stara, i jak bardzo nie może. Bo efekty Richtera sprawdzają się wyłącznie przy jego manualu i jego biografii. Niezguła o biografii zgoła odmiennej może zrobić z tego (i robi) jedynie groteskę w garażu.

Bez oryginalności, niezależności i własnego potencjału można tylko zrobić loda kuratorowi. I wielu go robi.

Najpierw Instytut Krasińskiego, potem wystawa w Bunkrze, następnie tekst Szymczyka o Krasińskim w ost. nrze Frieze i zakup pracy Krasińskiego do Tate przez czł. Frieze - N.Serotę. I już jesteśmy w kręgu starych znajomych. W ten sposób prace Krasińskiego (który -przypomnijmy-zmarł w nędzy), których przez lata nikt nie chciał kupić za cenę niebieskiego scotcha (powiedzmy 2,50 zł) stały się wielkie, europejskie i WAŻNE. A teraz, po zakupie do Tate będą także BARDZO DOBRE. Smacznego.

Układy były zawsze, z tym, że kiedyś niezdolnego, głupiego ale "naszego" dorzucało się "na krzywy ryj" do panteonu tych zdolnych, a teraz zdolnych, ale nie "naszych" z panteonu się bez ceregieli wy...a. Ten proceder Pani Morawińska we wstępie do katalogu wystawy A. Ślesińskiej "kulturalnie" rzecz ujmuje: "należy przewartościować układ sił w sztuce polskiej ustalony przez wiek XX" (Cytuję z pamięci).

Wystawa, która nie rzuca cienia

Dzisiejsi słuchacze dzięki dzisiejszym możliwościom technicznym mają research, jakiego nigdy nie mieli żadni słuchacze wszechczasów. No i wybrali ....Dodę. Ponieważ studia kuratorskie będą wypluwać kolejne zastępy absolwentów, już teraz bójta się wszystkie Rembrandty polskiej plastyki. Teraz ważny jest sam research, wnioski raczej niekoniecznie. 

Zawsze czytam Pańskie teksty zanim się wypowiem i odnoszę się do nich, ale nie wprost. Tylko, zdaje się, Pan czyta moje wpisy wyłącznie z tezą, że pochodzą od spiskowca i konserwy. Sam się Pan w każdym temacie, a zwłaszcza w tym tutaj solidnie waha, ale ze 100% pewnością nie podziela Pan moich obaw, że to co proponuje się teraz pod hasłem:"nadciąga nowe(..), kruszeją dominujące przez ostatnie lata modele sztuki" to w większości artystyczny chłam. Więcej, numer z mikrofonem na "nie ma sorry" potwierdza, że na te "nowe modele sztuki" od dawna czekał (mieszczański) kołtun, dla którego artysta zawsze był małpą.Jest jednak coś, co Pan (wbrew sobie) ze mną podziela: tak jak mi Pan, tak Panu Mazur od razu przypolemizował. Ośmielił się Pan napisać o tym, co pokazano u Mytkowskiej słowami:1. praca "skażona infantylizmem"2. "malowidło rozczarowuje"3. "słaba, niedomknięta narracja"4. "nic odkrywczego"5. "brak osobistej motywacji kuratorów"6. "Piękna bańka, choć pusta"i nieszczęście gotowe. Uderz w mikrofon, Mazur natychmiast się odezwie. Bo w ZUJ-u i Zachęcie do szybkiego reagowania, zatrudnia się zastęp mocnych w gębie strażników pieczęci.

polecam Panu mój ostatni post pod poprzednim tematem (Simon). Może Pan nie odpowiadać (post demaskatorski), ale niech się Pan sam zastanowi, czy w którymś fragmencie fałszujący rzeczywistość.Po za tym litości! Ja nie twierdzę, że Serota czy Szymczyk dzwoni do Mazura z instrukcjami, tylko że te instrukcje Mazur wyłapuje sam z eteru, bo tam gdzie szuka, nie ma innych. Młodzi kuratorzy zaatakowali Pana i Mazura, bo tak jak mnie Pan, tak oni Pana odczytali prościuchno. Oni uważają, że rzetelny research to jedyny warunek dobrej wystawy. Tak, jak uważa się, że jak ktoś przy linijce robi to myśli, a jak rozchlapuje, to ciemnota. Jeżeli sztuka ma jakiekolwiek zadania, to jedno wydaje się niepodważalne: kompromitowanie banału. Ja, skromnie uważam, dlatego się tu produkuję, że tzw nowe nie kompromituje banału, kompromituje albo jak chce Mytkowska i jej dzieci ODUCZA SZTUKI

Wystawa rzuca cień, nie rzuca na kolana. Rzuca cień na te wszystkie deklaracje: wszystko jest sztuką, każdy jest artystą.Nie rzuca na kolana, bo wielu w te deklaracje uwierzyło, tylko po to, by przepychać bez oporów SWÓJ chłam.Pan Krytykant nie pada wprawdzie na kolana, ale pada ofiarą własnej, wcześniej udawanej tolerancji pisząc:1. kuratorzy powtarzają kuratorską filozofię wypracowaną przez Fundację Galerii Foksal, teraz obecną również w działaniach Muzeum Sztuki Nowoczesnej2. Nie przekonuje mural Sławomira Pawszaka: efektowny, lecz nazbyt podobny do obrazów Piotra Janasa.A jeszcze wczoraj nie przeszkadzały mu Richtery przed Sasnalem i busy przed Simonem.Można oczywiście pisać tasiemcowe elaboraty na temat tej, jak i każdej innej błahej wystawki. Ale primo: bez czytania autorskich podpisów nie domyślimy się czyje co je, secundo: bez autorskich wyjaśnień nie domyślimy się, czy to co je, autorowi się udało czy się nie udało. Te dwie cechy są i zawsze będą marką fabryczną wszelkiego chłamu w sztuce.

Wśród wielu obszarów ludzkiej aktywności, sztuki wizualne są dziedziną o dość wysokiej, społecznej randze i jednocześnie o najniższym stopniu "sprawdzalności" (wiadomo: nieudany obraz czy tzw. projekt niczym specjalnym nie grozi, ale nieudana kolejka linowa to pewna śmierć lub kalectwo pasażerów). Toteż pcha się do sztuk mnóstwo "śmiecia" żywotnie zainteresowanego, by ostatnie okruchy owej sprawdzalności: warsztat, tradycję, logikę następstw wmieść jak najgłębiej pod dywan.

Techniki laserunkowej używało mnóstwo knociarzy i tyleż arcymistrzów. Nie samo użycie jakiejś techniki jest do podziwiania tylko -ewentualnie- sposób tego użycia. A co do ochry na ścianach jaskiń: Jak pan dłużej poogląda pstrokaciznę tych np. majstrów z Art Now vol. 2, albo tych adeptów z "nie ma sorry", to pan w ogóle zapomni o ochrze.

Nie ma, sorry, już dawno o czym gadać. Błahetki na wystawie na jotę nie odbiegają ani w tę ani we wtę od średniej światowej na ten moment ot, choćby dmuchanych zajączków Koonsa, barłogu Emin czy zdezelowanych klamotów w ramach Berliner Biennale. Trochę dowcipu, trochę maziai na ścianach i szybach, jakieś fotki, szczypta golizji i prywatnych mitologii, krzywe pudła, grucha asfaltu słowem: lata walki (walki, podobno, spaceruje). Powieką bym nie mrugnął, gdybym jutro przeczytał, że coś z tego zakupiła Tate albo inna jaka Whitechapel. Powieką nie mrugnę, jak po następne prace, P. Mytkowska zaprowadzi dzielną dziatwę ze SKUJ-u na kwerendę po warszawskich żłobkach.

P. Banasiak konkluduje: "Aby więc naprawdę poznać artystów i  kuratorów współtworzących "Nie ma sorry" musimy poczekać". No właśnie. Musimy poczekać, bo w blokach startowych już tylko na to czeka kolejne "wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju" najmłodsze pokolenie "do zagospodarowania". Najmłodsze pokolenie, z najnowszym poczuciem misji zrobi nowego loda (ale już bez użycia substytutu) prawdziwemu kuratorowi, dając wyraz swojej niesamowitej (uprasza się o nieużywanie słowa: niesamowity) odwadze w kraju pszenno-moherowym. Z Zurichu pierwSZYM CZY Którymś kuratorem odwaga ta wstrząśnie i przyszłość zjawi się jak marzenie. A jak nie wstrząśnie, to młodszy od Kuby Banasiaka, najnowszy kurator napisze: "Aby więc naprawdę poznać artystów i  kuratorów współtworzących "Nie ma sorry" musimy poczekać"

Proponuję nowe, tuszę nośne hasło do słowniczka Gorczycy: ARCYNARCY - salonowy underground, handlujący -ile wlezie- NIEKOMERCJĄ po wszelkiej maściTARGACH. Przekonany o swej niemałej atrakcyjności wśród rzesz kuratorek o urodzie feministek, częsty bywalec kronik towarzyskich. Wielka CHĘTA na Zniechętę, czyli autor popularnej wśród PR-owców zwanych krytykami sztuki, instrukcji  budowy galerii narodowej w piwnicy (lub suterenie).

Łojojoj! To się, Panie, porobieło. A pono syćko je śtuką. (korespondencja z Łowicza?)  

Wstęp po niewczasie

Przybylski jest słaby bo zaledwie w Zderzaku, Matecki dobry bo już w Hollybush Gardens, Sasnal genialny bo u Saatchiego. To takie proste.
A propos Mateckiego. Będzie z tym miał P. Banasiak problem: Prace Mateckiego są w zachodniej galerii (którą to okoliczność P.B. uwielbia) ale też gładko wpisują się w definicję Rastra: "szeroko rozpowszechniony gatunek malarski cechujący się techniką tzw. „grzęznącego pędzla” - dłubania w brudnej farbie niczym w błocie, rozchlapywania połamanych kolorów w bezmyślne, niespójne formy.Ten pozbawiony walorów estetycznych i intelektualnych nurt cieszy się wielkim uznaniem w kręgach artystycznych związków zawodowych (p. DUPA)". No i będzie dupa.

W artykule o Mateckim w Dzienniku (przeczytałem już po poprzednim wpisie) P. Banasiak przezornie cytuje wyjątek słowniczka Rastra. Przezornie też omija ostatni akapit cytowanej definicji Błota:  Ten pozbawiony walorów estetycznych i intelektualnych nurt cieszy się wielkim uznaniem w kręgach artystycznych związków zawodowych (p. DUPA). Przypuszczalnie popularność BŁOTA wśród plastyków wiąże się z fenomenem BEZTALENTA".Żeby była jasność: uważam, że Przemek Matecki jest czujnym malarzem, zdecydowanie zasługującym na uwagę, którego nie skompromituje byle definicja. Ta definicja kompromituje jej autora czyli Gorczycę, który żeby się przepchnąć, wepchnął w błoto pokaźną część (starszej od niego) polskiej sztuki. Teraz Matecki, niechcący, wepchnął w błoto Gorczycę.

Hola, hola. Moja metoda jest smutna, ale metoda Gorczycy -uważa Pan- była wesoła, kiedy Czapskiego - "Od czapy" Raster topił w g... a Abakanowicz w formalinie? Wtedy było oczywiście miło i niecynicznie?Poza tym, niech mi Pan tak nie współczuje, bo wcale nie jest męczące tropienie tych dzisiejszych gierek okołosztuki: są prościuchne i czytelne jak odruchy Pawłowa. Irytuje mnie zupełnie coś innego. To, mianowicie, prowincjonalne merdanie ogonem dzisiejszych krytyków w reakcji na każde zaproszenie polskiego artysty do zachodniej galerii (sukces YPA). Pamiętam, parę ładnych lat temu,  jak jeden z polskich malarzy (uwielbiany przez młodzież) ostentacyjnie olał propozycję wystawy i potencjalny sukces w jednym z b. dobrych miejsc na zachodzie (Kroller/Miller Oterloo). Ja, wówczas ok. 30-latek,trochę się -przyznam-  zdziwiłem, mając na względzie ówczesny przelicznik , on zaś to zdziwienie długo jeszcze kwitował pogardą i wzruszeniem ramion. Teraz zmienił się (na gorszy) PRZELICZNIK, a wraz z nim -jak widać- w tym samym kierunku ETOS.

Powiało kryteriami. Osią moich wypowiedzi o Sasnalu (np Too many artists) była uwaga, że wali z Richtera. Jeżeli P. Otocki -jak Pan mu radzi- odwróci moje zdanie o 180 stopni, wyjdzie mu, że Richter wali z Sasnala! Wow! To oryginalna myśl. Jeśli to wstęp do tekstu o Pańskich kryteriach, to ja też już czekam podekscytowany.

Zastanawiają tacy jak Pan, Panie Otocki, co to dziurę w brzuchu wywiercą "ex-malarzom" po dwóch latach w Akademii, dobijając się o ich, rozumiem, superważne kryteria, a jednocześnie letnim strumieniem oleją kryteria sformułowane przez rzesze tuzów malarstwa z dawno domkniętym, kilkudziesięcioletnim dorobkiem

Nawet tych, których Pan wymienił (to nie są np. moi faworyci) olewa Pan letnim strumieniem, choć to (lepsi czy gorsi) ale jednak malarze z zauważonym dorobkiem. Z malarskim dorobkiem,  którego -z szacunkiem dla Jego wysiłku krytycznego- Pan Banasiak przez 2 lata w Akademii -rzecz jasna- nie posiadł. Nie robię mu z tego zarzutu (po prostu zmienił zainteresowania - nie zbrodnia), tylko Panu, że przedkłada Pan kryteria i założenia osób piszących po gazetach, czyli ustawiających teoretyczne hierarchie (na dodatek z krótkim stażem) , ponad osoby wypracowujące kryteria w pracowniach latami. Polecam w tym wypadku akcję reinterpretacji tytułów prasowych Z.Libery, obnażającą wypaczoną proporcję kwalifikacji do skali wpływów autorów prasowych.    

Panu Otockiemu:1."Nitka, Grzyb czy Modzelewski to jakoś na potentatów intelektualnego dyskursu mi nie wyglądają" - ot chociażby tych Pan olewa.2. Jednak przedkłada Pan kryteria P. Banasiaka, bo się o nie dobija, nad kryteria np. wspomnianego Modzelewskiego - który jednak trochę w życiu pędzlem pomachał i temperą (choć -przyznaję- czasem bezjajeczną), którego Pan olewa.-patrz pkt 1.- 3. Moje przykłady? Plis. A. takie, które mówią czym mógłby być Sasnal gdyby rzeczywiście malował a nie miział w modnej manierze porichterowskiej:- Li Songsong- Keli Reule- Florian Suessmayr- Norbert Schwontkowski
B. Starsze (jak leci, pod ręką) przykłady czym może być malarstwo:-Roger Hilton, William Scott, Manolo Millares, Susan Rothenberg, Paul Rebeyrolle, Ahmed Shahabuddin, Nathan Oliveira, Tapies, Galli, Siegfried Anzinger, N. de Stael, Richard Diebenkorn, Velickovic, R.E.Gillet, Anselm Kiefer, etc etcC. Moje typy: genialny Mariusz Łukasik (r.1953), Jacek Sienicki.

Do B.O: Pan ciągle myli temat z treścią. Rozstrzelania, holocaust to są tematy, treść (komunikat) wynika z jakości ich artystycznej "obróbki. Np. w malarstwie radzieckim kapało od tematów, ale sztuki tam było jak na lekarstwo. Gdyby socrealizm wzorowal sie na Permekem, (a nie na braciach Tkaczow), nie popadłby w krępujacy banał w jaki ostatecznie popadł. Jedyne komunikaty jakie płyną ze sztuki, to nie interpretacje tematów, a światopogląd, osobowość, kształt wrażliwosci, rodzaj doświadczeń autora. Z Sienickiego nie żaden smutek wieje (tak gada każdy amator: ciemne to smutne), tylko taka chromatyka szarości, jakiej nie dopracował się nikt w polskiej sztuce, a w sensie wymowy jego dzieła chociażby takie zdanie: Obraz nie musi być udany, aby był piękny - jak życie, ale musi zawierać wszystko to, co jest ważne- jak życie.Można na temat gadać od rzeczy i odwrotnie. Wychodząc z tego założenia, także tu w tych postach nie trzymam się  tematów P. Banasiaka zbyt kurczowo.

Do B.O.: Idąc tokiem pańskiego rozumowania musielibyśmy powyrzucać z półek i pamięci Gide'a, Valer'ego, Ciorana, Ossowskiego, Read'a, i in. tylko dlatego, że są sprzed grubo ponad 40 lat, a przyswoić komunikaty współczesnych "myślicieli" w tym pańskie. Sorry, będę staroświecki, trzymając się jednak tych pierwszych. Zwłaszcza po zdaniu Nachta: "lekcja jest ta sama, do końca życia".Tak czy owak, sens tego kierunku dyskusji w internecie jest mocno problematyczny, bo jak zauważyła Dorota Masłowska w wywiadzie dla Dużego Formatu (ostatni numer), na blogach internetowych "taką samą czcionką może wypisywać mądrości Benedykt XVI i Kasia lat 12". Dlatego -sądzę-warto tu pisać o czymś innym, o tym mianowicie, co Masłowska zawarła w kolejnym zdaniu: "coś robię, coś myślę, ale i tak to dopiero różni panowie muszą ustalić między sobą, co ja naprawdę robię i myślę". Jarzy Pan?

Pojednawczo zatem powiem, że ja też czekam na nowe, wiele bym dał, żeby się pojawiło, a dałbym wszystko, żebym sam miał w tym udział. Widzę po latach, że to nie tak hop siup, jak chcieliby Panowie co się umawiają. Oni widzą nowe .... ale jedynie nazwiska, udają natomiast, że widzą nowe zjawiska. Nie chcę siać spisku, ale nie wierzę, że ponauczani na uniwersytetach, jeżdżący po świecie, tkwiący w wyszukiwarkach internetowych nie wiedzieli. Wiedzą, tylko rżną głupa, topiąc przy okazji wszystko nie po drodze. I właśnie na to zgody być nie może.

Staroświecki? Ejże. Na zakup Li Songsonga przeznaczyłbym bez wahania nawet jakiegoś Sienickiego z kolekcji.

Rozumiem, że p. Otocki żartuje z tym swoim: "zatem istniałby świat w którym Bezan z Banasiakiem chodzą na piwo i mają identyczne poglądy na temat YPA i rynku sztuki". Otóż ten świat już istnieje. Nie widzę powodów, dla których nie można się napić mając różne poglądy. Chociaż powiem, że takie żarty sprowadzają rzecz do magla. Pisząc tu,  postąpiłem zgodnie z zasadą: "Prawdę warto powiedzieć tym, których się ceni. Oni to wytrzymają". Tak, uważam p. Banasiaka za b. zdolnego krytyka (nie musi mi się odwdzięczać), z tekstami zaskakującymi poziomem przy -co tu gadać- b. młodym wieku. Ale też krytyka, który -moim zdaniem- nie chcąc węszyć (mówiąc sobie: to takie polskie) spisku, za bardzo uwierzył -by tak rzec- w samoistność sukcesu YPA. Zwłaszcza w to, że sukces ten jest funkcją wyjątkowej wartości prac YPA. Zareagowałem m.in. dlatego, że widzę jak wyjątkowo silne środowisko, lobbując na rzecz dość wąsko pojmowanej rzeczywistości sztuki, wsysa co wyraźniejsze jednostki na zasadzie: albo jesteście z nami, mając wszelkie możliwości wynikające z umocowania w kontekście międzynarodowym: media, przestrzenie dotowanych instytucji, pieniądze, albo zasilicie skansen bez znaczenia admiratorów obszarów sztuki innych niż NASZA. Gdy mu to pośrednio tutaj zasugerowałem P. Banasiak się obraził. Rozumiem Go- nikt nie chce być narzędziem, zwłaszcza nikt ambitny. Być może też w większym stopniu niż myślę -podobnie jak P.Otocki i inni- wierzy w jakieś nadchodzące NOWE. Ja, w każdym razie, trochę starszy zgred, bardziej ufam w maksymę T.Manna: "Kultura to umiejętność dziedziczenia", a mniej we wspomnianą samoistność współczesnej polskiej rzeczywistości sztuki. Zwłaszcza jak widzę (wczoraj na otwarciu ms2) jak miliony (54 na wybudowanie i 15 rocznie na funkcjonowanie) otrzymuje segment sztuki tzw awangardowej, która jak wiadomo, występowała się głównie przeciw sztuki instytucjonalizacji . I jeszcze te wykłady: w lipcu w MSN - Claire Bischop z Frieze, a teraz Charles Esche, z Frieze takoż.

"To on i tacy jak on rozdają karty. (Rządzi ten kto płaci.) To oni i ich ludzie (etatowi pracownicy, lub aspirujący do bycia nimi) wszelkie próby unaocznienia tego nazywają "myśleniem spiskowym". To wybieg erystyczny, który pozwala zakwestionować fakty i pozbyć się rywali".Nawiązując do tego postu podałem fakt, oczywiście ma Pan rację niech każdy odczyta jak zechce i bez nazwisk: Jedna z początkujących dziennikarek Gazety Wyborczej szeroko opisywała i oceniała negatywnie poprzedniego dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi, teraz jest jednym z dyrektorów ms2

Nieważne czy Sas czy Kras, głupia klientela i tak wszystko łyknie pod takim czy innym szyldem, zwłaszcza pod szyldem wielkiego serca (kardiomiopatia).

Jeżeli poziom dyskusji tutaj jest dla P.Marty Dertak straszliwy niech nie traci czasu na pisanie tu postów, tylko uda się np do Sejmu. Najlepiej ze znajomymi. Tam prawdziwe życie przemówi do niej prawdziwie wyrafinowanym strzępem pijackich wynurzeń: coś tam, coś tam.A swoją drogą trzeba być średnio przytomnym, żeby chodzić na Bujnowskiego z nadzieją na bógwico.

Bąkowski myśli nad pomysłem? Hm... , w pierwszej chwili brzmi to jak tautologizm, ale w tym przypadku ma sens. Po prostu Bąkowski myśli -jak pisze Babaji- nad pomysłem... ale cudzym. Bąkowski robi to, co większość "awangardowych(?) autorów"  dzisiejszej sceny sztuki: ILE WLEZIE ZAPOŻYCZA. Z tą różnicą, że zapożycza jawnie. Wyszedł z założenia (pamiętamy: zdanie kierowcy odśnieżarki z "Bruneta wieczorową porą" : po co marnować paliwo na wywożenie śniegu jak sam stopnieje)streszczającego się w sentencji: Siły natury w służbie człowieka". Parafrazując do Bąkowskiego: Siła tradycji w służbie awangardy. Bąkowski nie ukrywa inspiracji Gabrielem Orozco, Fritzem Langiem, Charles Ray'em, Wentworthem, Cragg'iem, Prince'em, cytuje Kondratiuka tzw. kultowych, "Wniebowziętych". Słowem: Appropriation Art. Szkoda jednak, że w swojej otwartości nie cytuje rzeczywistych źródeł inspiracji: np. Kienholtza. Ale Bąkowski idzie jeszcze dalej niż appropriation art - zapożycza sztukę zapożyczeń, kompiluje cytowanie cytatów. Jest to cytowanie cytowania: pomysły cytatów z kultowego filmu (Kariera Nikodema Dyzmy), to też już było: Ot, dekadę wcześniej cytowała grupa Tipes Topes ("fajna babka, mówię ci: tipes topes" czytane jak pisane). Bąkowski epatuje swą  wtórnością. Ręce opadają.

Far Rockaway, Hinckley, Looping, sampling, found footage. A tak w ogóle bez napinki?! To może w chwili wolnej małym pędzelkiem zdjęty kwiatek w wazonie? Podobno nic tak nie cieszy jak proste zrobienie zwykłej rzeczy. Good luck.

 

Felieton o albumach Piotra Uklańskiego

No i mamy brakujące ogniwo. Jak rzucimy okiem do tematu Too many artists z lipca b.r. znajdziemy tam przyjaciółkę Uklańskiego - Alison Gingeras, czł. Frieze Foundation w kilku wcieleniach: Jako wydawcę Artforum, redaktorkę Parkett, kuratorkę Salomon R. Guggenheim i Centre Pompidou. Dorzućmy jeszcze: z kręgu francuskiego bilionera Francois Pinault. Bo , jak przystało na frustrata, zawsze zastanawiała mnie światowa kariera takiej plastycznej słabizny jak Uklański. Widzę P. Kubo, że dłużej nie dało się trzymać tajemnicy po weneckich harcach naszych międzynarodowych przyjaciół. Dobrze, że ja nie muszę być grzeczny.

Yes, of course, Uklański ma gdzieś bycie plastykiem czy czymś na kształt. Sam oświadczał to w licznych wywiadach. Ale jednocześnie zajmuje przestrzenie przeznaczone dla plastyków (galerie), jego wystawy (jak kiedyś w Zachęcie) powstają z pieniędzy zapisanych w państwowych budżetach dla plastyków, plastycznie kształtuje swoje prokreacje (choćby drucianą pięść). Aliści nie włazi tym w paradę spawaczom, metalurgom, czy ślusarzom od obróbki skrawaniem,  tylko właśnie plastykom, zżerając środki dotujących sztukę i ściany sztukę kolekcjonujących. (Epatowanie dochodami, to nieodłączny refren licznych zwrotek o sukcesie). Tak więc Uklański nie chce "redefiniować" pojęcia np. hodowli parzystokopytnych, tylko zabrał sę do "redefiniowania" sztuki. Moim, małomiasteczkowym zdaniem, artystyczne i filozoficzne kwalifikacje do owych "redefinicji" ma ten światowiec nader wątłe. I raczej nie jestem zazdrosny, bo np. w najmniejszym stopniu nie żal mi narodowych galerii i budżetów dla siedzącego nie jak U pod NY, ale na zadupiu pod Grodziskiem świetnego plastyka, Włodka Pawlaka. Pierwszym tu wpisem przypomniałem jedynie swoją tezę (z listą dowodów)  z Too many artists (wówczas wiedziałem o różnych związkach, ale nie  o związkach Uklańskiego z Gingeras), że sukces YPA nie jest funkcją jakości tej sztuki, jeno jej adekwatności do modelu -z bardzo konkretnych powodów- ferowanego przez żarłoczną i podekowaną w suto dotowanych międzynarodowych instytucjach korporację o nazwie Frieze Found.

Proponuję wypaść z "Obiegu" i wpaść ...na koncept tournee po innych stajniach. Ja np. załapałem się na wybieg promotorki naszego narodowego s...pecjalisty Uklańskiego - Alison Gingeras. Pogłowie więcej niż skromne:  bezjajeczny makaron neonówek Anselma Reyle sączy trupią poświatę na zady zimnokrwistych szkap Johna Currin i Guy Bourdin;a. Jednakowoż wszystkim fanom pornokiczu z kłopotami natury gastrycznej, zdecydowanie nie zalecam przed jedzeniem.

"Nawet przy złej karcie można zablefować i wygrać". Można wygrać, jak nie sprawdzą. Ja sprawdzam.

Skup interwencyjny sztuki to jednak jakaś aberracja. Zakazałbym  kupowania z litości zarówno od tych z prowincji jak i od tych ze stolic. W ogóle zakazałbym wszelkiego kupowania przez podmioty dotowane (W CZYIMŚ (PODATNIKA) IMIENIU), bo to się kończy wyłącznie marnotrawstwem, kumoterstwem,  bezczelną konkurencją. A, i na koniec ....wypchnięciem towaru na aukcji w Zachęcie, tylko po to, by nadal kupować od nowego swojaka cembrowinę z solą po kilkadziesiąt tauzenów.Wracając jednak do Uklańskiego. Zdaje się, że rozgryzłem swoje, wylane tu frustracje związane z takim jak on i jemu podobni gościem. Oczywiście nie cenię jego roboty, ale to ma znaczenie drugorzędne. Wkurwia mnie,( i choć wszyscy to widzą, to koniunkturalnie udają wariata), że grasuje po światowym firmamencie, do żywego uosabiając ODWROTNOŚĆ cech, które cenionym jeszcze niedawno, budowały artystyczny i wszelki inny kręgosłup. Jeszcze mi dźwięczą w uszach słowa Kierkegaarda: "Ludzie boją się harmonii i wyciszenia. Sądzą, że żywe jest to, co głośne i niespokojne. Tymczasem w spokoju mieszka życie. Tylko skupiony i wyciszony jest żywy aż do dna". I inne, tym podobne -jak powie Uklański- dyrdymały: unikaj efekciarstwa, pisania po płótnie, wrzasku, autopromocji, tematycznych samograjów, łopatologii politycznej etc. A tu z księżyca spada facet, który słowo harmonia kojarzy najwyżej ze starym akordeonem, z wachlarzem koniunkturalnych tematów, prostackim warsztatem (jak mówią - zamierzona surowość), nie kryjący towarzyskich koneksji, a głupia klientela krytyczna (chyba wyłącznie z uwagi na ilość zer na koncie) wstrzymuje nieświeży oddech. Nie frustruje mnie pozycja Uklańskiego, tylko cechy i metody, jakie go do tej pozycji wyniosły.

Człowiek sztuki: Otóż człowieku, rozumiem uczucia Uklańskiego do niezłej sztuki -Gingeras, zwłaszcza z taką ass, jak na zdjęciach w albumie Uklańskiego. Ale, ale. Jakoś te sztuki, jak na komendę dopisały na 81 Rivington street in London w gościnnym lokalu Frieze. (Uklański, Szymczyk, Gingeras, ale też Beatrix Ruf od nagrody Flash Art i tekstów o Sasnalu, i Claire Bishop od wykładów w MSN, i Charles Esche od wykładów w ms2, i Dejan Sudjic od konkursu na MSN).Ślusarz: Między naszymi konceptuartystami a np. Kossuthem czy Whiteread jest taka różnica jak między kluczem i wytrychem. Klucz ma celową formę, ślady użycia i rąk ludzkich, otwiera bez zgrzytów. Ugrdulony z byle drutu wytrych też coś tam z mozołem otworzy, ale...Otocki: Było kilka fajnych debiutów w ostatniej dekadzie. Kilka obrazków Książka, Partyki, Szlagi lub Żugaja chętnie bym zanabył. Salute

Nie, nie jestem z Leto, mózgu szara galareto.

To właśnie, podstawowy błąd logiczny, albo prościutki wybieg taktyczny. Otóż, fakt, że ktoś się z czymś nie zgadza, wcale nie znaczy, że tego nie rozumie. Przeciwnie, z reguły rozumie aż nadto dobrze.

Whielki Bernatowicz

Popełnia Pan jednak po raz kolejny błąd, trzymając się tezy, że jedyną polską alternatywą krytyków YPA są Dudy, Siudmaki i Maśluszczaki, gwardia Kuspita i obrazki nad kominek z DAP. Popełnia Pan błąd, zbyt łatwo identyfikując najlepszą sztukę zachodu z segmentem młodej sztuki polskiej, łaskawie doproszonej do tamtejszych stołów nie z racji jej jakości a jedynie pobieżnej adekwatności, wspartej robotą dwóch stałych jej emisariuszy. Bernatowicz wiele widzi siedząc w tym od lat, jednak -jak słusznie Pan pisze- kombinuje, ale Pan też musi widzieć i wiedzieć -bo nie może być inaczej. Do znudzenia -wypraszany nawet- powtarzałem tu swoje tezy, więc nawet ktoś, kto się na mnie o to wścieka, zabierając głos publicznie powinien to POSPRAWDZAĆ i wytknąć wszystkie dziury i niekonsekwencje. Ale w odpowiedzi słyszałem głównie koszarową satyrę i szydercze pozdrowienia.

100% malarstwa

Jak czytam te pańskie: świeżość, odkrycie czy "błyskotliwe jak prosty wynalazek powstały w wyniku olśnienia", zastanawiam się nad pańskimi kwalifikacjami w kwestii znajomości sztuki ostatniego półwiecza. Bez złośliwości, proponuję Panu zajrzeć do dowolnego leksykonu sztuki francuskiej XX w. albo do kroniki wystaw Zachęty z początku lat 80, tam trafi Pan na płótna: "Lśniące od farby kładzionej w różnych kierunkach, wpisane w asymetryczne ramy", tyle , że ... Pierre'a Soulages.

Jak to kim są autorzy ripost. To beneficjenci państwowej kasy, trzymający tu (i ówdzie też) łapy na pulsie. Od kilkunastu lat straszą, że jak nie oni, to Siudmak i obrazki nad kominek. Jak dotychczas pięknie im to wychodzi. Zagrywka prosta, ale -widać- skuteczna. Powracając do Bujnowskiego. Możeby Pan Krytykant objaśnił, dlaczego fan Bacona jest be, a fan Soulages'a cacy. Link podany, nazwisko promotora takoż, a riposty merytorycznej nie widać. A tak jeszcze wczoraj chciał Pan Banasiak dialogować merytorycznie, nie o układach. Może mu mowę odebrało z wrażenia. Przypominam więc: http://stalker.hautetfort.com/images/medium_outrenoir.jpg

A możeby wreszcie wypier...ć te relikty komuny - dotowane galerie -siedliska nierobów z przerostem zatrudnienia uległego wobec sieci. Nie byłoby problemu, kto ma w nich decydować

Im bliższa konkluzja, tym -widzę- bardziej osobiste wycieczki? Wrocław? Tarnów? A może Zielona Góra, hę?Powtórzę: Żadnych dotowanych, albo tu mamy, k....a, realny soc. Otóż u dotowanych do przewalenia jest wszystko: konkurs, rada programowa, zakupy, lewy sponsoring. Np. zakup pracy u niedotowanego jest czysty jak łza: wartość zakupu jest ugodą, wynikiem negocjacji dwóch stron. U dotowanego: STRONĄ NABYWAJĄCĄ JEST KTOŚ INNY NIŻ NEGOCJUJĄCY ze sprzedającym. Negocjujący zakup nie ma interesu w najkorzystniejszej transakcji. Przeciwnie, może mieć interes w transakcji niekorzystnej dla kupującego czyli budżetu instytucji nabywającej, czytaj: sprzedający odpala działkę negocjującemu niekorzystnie dla instytucji. Pytanie: jakie środki MKiDN przeznaczył  MSN na zakup pierwszej transzy kolekcji, i kto negocjował wysokość kontraktów?

"Brak mecenatu przy tak nieprzygotowanym odbiorcy zrobiłby spustoszenie". Zdaje się, że się nie rozumiemy. A czy ja mówię o braku jakiegokolwiek mecenatu? Ja mówię o wywaleniu mecenatu instytucji dotowanych z budżetu. Bez takiego mecenatu powstały w Polsce wspaniałe kolekcje GK, KM, KJ i masa innych ze znakomitą sztuką, którą się pokazuje także w publicznych lokalach( np. Zapis przemian K. Musiała w Zachęcie, notabene za haracz, który kolekcjoner musiał zapłacić za udostępnienie zbiorów odbiorcom). Mówi Pani o nieprzygotowanym odbiorcy. A co on ma za znaczenie, czy on się w tym w ogóle powinien liczyć. Niezorientowany nie chce, a jak nie chce niech spada. Widziała Pani na oczy masowego odbiorcę sztuki. To w ogóle zawracanie gitary. Jakaś kolejna po ZUS-ie, piramidalna obłuda. Np. ZUS ma się troszczyć o mnie w niepewnej przyszłości, a jednocześnie ma gdzieś czy mam co jeść dzisiaj. Urzędnicze pieprzenie, podobne do konieczności istnienia Ministerstwa Kultury czy mecenatu instytucji dotowanych z budżetu.

Nie ma Pani żadnych szans przeciwdziałać nieprawidłowościom. Wpisy tutaj służą wyłącznie poinformowaniu "wroga" o tym, że jego grzeszki są dawno rozpoznane. A propo's rozpoznania. Anonimowy popisuje się wiedzą, że Bezan bierze pieniądze na wystawę z budżetu, a chrzani o czymś odwrotnym. Otóż nie ma tak dobrze. Ten, którego Anonimowy kojarzy z Bezanem (patrz wpisy B. Otockiego)nie dostał żadnych pieniędzy z budżetu. Dostał je wystawiający artysta (i zaraz wydał podwójnie), a nie kojarzony z Bezanem właściciel wystawiającej galerii. Właściciel stracił na wystawie równowartość dotacji. Sprawdziłem u źródła. Urzędasy niech się bronią, ich prawo, ale w zgodzie z prawdą, którą w tym wypadku łatwo zweryfikować.

Nie porozumiem się z Krytykantem, bo on za antyk i tradycję w sztuce ma neon z kina "Skarpa" po remoncie, a za arcydzieło kolejnego gluta (po autoportrecie) Althamera, o wdzięcznej nazwie "Guma". P. Banasiak bawiąc się w cenzora, tak zwekslował tu dialog, żeby się przypadkiem nie ustosunkować do licencji Soulages-Bujnowski. Ciekaw jestem jak Pan, autor afirmatywnych ochów i achów do bujnoeszczyzny, się czuł, jak Pan zobaczył podany link. Bo na 85% pewien jestem, że Pan go widział. A już w ogóle nie liczę na to, że ustosunkuje się Pan do innych podanych przeze mnie licencji. Obawiam się, że w tym celu musiałby się Pan przełamać i sięgnąć do roczników Cimaise, XXsiecle, Art International, Aujourd'hui. To -sorry- era grubo przed neonem, choć po niejednym glucie.

Zwracam uwagę, że plagiatuje się głównie (wyłącznie?) rzeczy łatwe wykonawczo. Kiedyś napisałem, że z Richtera też wybrali popbanalizm, proste wcierki pejzażowe i kolorowe kwadraciki, a jakoś nie przymierzyli się do trudnych, richterowskich, grubo nawarstwionych ławkowców. Ciągle przy tym słyszę, że coś jest celowo niezdarne, celowo surowe, zamierzone bylejak, lekkuchno, świadomie w 5 minut etc.. Czekam więc aż ktoś coś wreszcie skomplikuje, popracuje nad jednym parę miesięcy, poprzerabia do zamordowania materiału i dopiero wyplute pokaże. Trzebaby być kretynem, żeby apriori tępić Sasnala czy Bujnowskiego, apriori przychrzaniać się do ich roboty czy osoby, a w zamian, "na pniu" lubić i cenić  jakichś artystów dnia wczorajszego. Zapewniam Krytykanta i innych, że jakbym gębę z podziwu otworzył przed rzeczami LUB ODKRYWCZĄ IDEĄ Ładnowców czy innych jakowychś, tobym to jako pierwszy światu starał się wykrzyczeć. Przepłaciłbym, żeby mieć, przekonywałbym, żeby inni się skusili. A tymczasem widzę wtórne smużki gładko zamalowanej czerni, jakieś skapy i wywijasy pędzlaste bez formy i Pana Banasiaka zachwyconego kostropatym neonem ze "Skarpy" jako jedyną fajną tradycją. Nie lubię moheru, ale na końcu języka mam: Unia Europejska - a tfu!

Jak zawsze i wszędzie jest nadprodukcja bzdetów, bo sztuki -jak zawsze i wszędzie- jest w sam raz, a może nawet przymało.

Właśnie trwają w Warszawie wystawy Dominika w Królikarni i Sienickiego w aTaku. Polecam je uwadze gospodarza blogu. Być może okaże się, że to właśnie te osobowości i zjawiska, a nie neon ze "Skarpy" stanowią "świetlaną -nomen omen - przeszłość i tradycję polskiej sztuki. W ogóle polecam temu i innym miłośnikom gwiazd ostatniej dekady, częstsze bywanie na wystawach innych niż kolegów "z roku".

Zdaje się, że mamy przesilenie, na kształt tego, które w 20-leciu ub.w. podyktowało Czyżewskiemu słynne zdanie: "narażę się na śmieszność, ale obrazy Rembrandta sprawiają na mnie wrażenie gratów". Dzisiaj, wysilone niezdarności Czyżewskiego same zioną śmiertelną nudą, ale to chyba były początki ośmielenia nieudolności w podrywaniu opinii sprawności i kompetencji. Dzisiaj zastępy plastycznej dukaniny obleczone w nabzdyczone "przesłania",  już nie boją się śmieszności. Przeciwnie, trąbią te swoje fałszywe nutki po zasobnych filharmoniach zjednoczonej Europy. Boję się, że już tylko historia zdolna jest przenieść te kosztowne graty na śmietnik.

A mi ta myśl przychodziła. Walnęła mnie obuchem tupetu. Brylami Orbisona między oczy.

"odnośnie plagiatów, powtórzeń, zapożyczeń... http://pl.youtube.com/watch?v=LDssDK41UYw". No, fajnie, fajnie k...a, ale co z tego. Po van Eycku trochę malarstwa TEŻ JUŻ BYŁO, jakiś Soulages, zum Beispiel. Ale przy nim jakoś nikt nie kwitował: to było. Było malarstwo, ale nie TAKIE malarstwo. Podobnie jak A -już było, ZORRO- już było, ale AZORRO jest teraz, i jak na razie, linków do azorro bis nie widać.Czuję, że niektórzy wolą mieć mi za złe fakt, że wyciągam Bujnowskiemu Soulagesa, niż za złe Bujnowskiemu to, że jest w Lamp Black wtórny. Przypominam więc, że przywołanie S. było (pierwszy tu wpis) reakcją na te wszystkie gładkie pienia o oryginalności i nowych olśnieniach. Jako malarz wiem, że obraz rodzi obraz, a całe to zaczynanie "od zera" jest ściemą różnych ciot od malarskiej rewolucji. Korzystanie z dorobku przeszłości jest rudymentem wszelkiego tworzenia. Cybis mawiał: "Nasi przodkowie nagromadzili skarby, można żyć jak z renty, a przy szczęściu nawet skarby powiększyć". Bujnowski -oczywiście- może żyć z renty Soulagesa, ważne co do tego doda od siebie. Na razie zauważył podobieństwo lśnienia duktów czarnej farby do bliku na włosach, co raczej nie wymaga wnikliwych studiów artystycznych. Podobne zjawisko zachodzi w wielu przypadkach, ot, na krążku płyty analogowej (w przyszłym sezonie: błysk lamp black wpisany -dla odmiany- w symetryczne ramy) . Dziurą w środku może stanowić dodatkowy grant: aluzję otwarcia na nowy horyzont...myślenia o malarstwie.

Te kpiny z okrągłych zdań azorro same się zdążyły zaokrąglić, odkąd wiszą z powagą w muzeum ...narodowem (pod Wawelym). Tego jeszcze nie było? Naturalnie, że było, całe muzea są teraz tym zawalone po dach. Hm. Coś jeszcze chciałem. Aha, co mam powiedzieć spiętemu? (żeby się rozpiął?)

niedoceniony artysta? To już było..;  frustrat? To też już było.. Dzisiaj to raczej niefarciarz. Nie każdy ma kolesiów wśród kuratorskiej braci. Niech azorro zdejmie amaskę.

Do starych, do młodych... O co Pani chodzi. Ja np., zdaje się średnie pokolenie, kilka tematów wstecz podałem, że cenię zarówno starych (nawet nieżyjących, jak Sienickiego), równolatków (jak Suesmayr) ale i młodszych od Sasnali (jak Li Songsong). Nie ma tak dobrze. Nie będziemy się tu wykręcać wydumanym konfliktem pokoleń, żeby przepychać młody lub stary chłam. (była nawet taka wystawka: Każdemu czasowi jego sztuka). Tu nie o pokoleniową różnicę estetyk idzie, tylko jakość w obrębie proponowanej estetyki czy stylistyki. Jest cała paleta młodych, która do starych "gada" i odwrotnie. O, np. Panu Wojciechowi Kozłowskiemu (starszy ode mnie, nie wypominając) z Zielonej Góry podobają się głównie młodzi.Co do Azorro, to fajnie, tyle że nie mieszałbym tu systemów walutowych, raczej widziałbym ich na przeglądzie kabaretów w Mrągowie niż w galerii ze sztuką, skoro ...umarła.

W korzystaniu z modela lub przekładaniu pędzla z prawej (jak się już umie) do lewej ręki jest jedyny tylko sens: wytrąceniu się z rutyny, odejściu od banału konwencji, porzuceniu utartych torów przyzwyczajenia zarówno wykonania i rozumowania. Po to jest właśnie studiowanie NATURY rzeczy. Ale studiowanie natury jest dzisiaj DEMODE, jest dla biorących się za sztukę (widzących sukces Tracey Emin) synonimem ciasnoty umysłowej i wstecznictwa. Tryumf święcą odpady tworzenia, szkic, sztuka nieuczona. Jednak SUKCES STYLISTYKI BRAKU KOMPETENCJI WYNIKA Z POMYLENIA SZTUKI "NIEUCZONEJ" ZE SZTUKĄ NIEUDOLNĄ. Akademizmem nie jest każdy obrazek z aktem, tylko każdy obrazek tchnący konwencjonalną martwotą (bywa,że z aktem). Dla mnie wartość gestu Saatchiego (mniejsza o rzeczywiste powody), który ogłosił tryumf malarstwa właśnie wtedy gdy inni wieszczyli jego śmierć, polega na wolności nie liczenia się z terrorem obowiązującej konwencji. Dzisiejszy akademizm nie polega na malowaniu aktu czy kwiatka w wazonie, a na pakowaniu monitora i tych wszystkich gratów od których kipią dzisiejsze, "postępowe" galerie: neonu, cembrowiny, betoniarki i ...witrażyków RB.

Moje zdanie nt Książka jak najlepsze. Miał taki obrazek prawie abstrakcyjny (chyba postać zbudowana z poziomych maźnięć), który gdzieś zniknął w sieci (był przez moment w Galerii Branicka), i za który dałbym wiele. Myślę, że fałszywki tu zamieszczane są produkcji knociarzy z TK. Paskuda .Sprawdziłem u Branickiej ma sporo fajnego Książka. W pierwszej serii 6 lub siódmy zbliżają się do tego obrazka, o którym mówiłem.

Oko, kokon, koko, na oko... Spoko, skok w szlafroko i na boko. Do Krytykanta: Jest Pan trochę żałosny z tą konsekwencją wyrzutów, byle czego zresztą.

5 gru 2009

Reprint i rehabilitacja...

Mimo, iż współczesna sztuka polska jedną nogą jest już w XXII wieku, a może właśnie dlatego, Galeria Browarna postanowiła przypomnieć, że historia tej sztuki sięga nieco głębiej niż do lat 90 wieku ubiegłego i (co nie do pomyślenia) także do wiejskich opłotków Mazowsza. A tu właśnie, mijający rok 2009 ustalono Rokiem: Józefa Chełmońskiego (160 urodziny) oraz badacza Chełmońskiego, Jana Wegnera (100 urodziny). Słowem wyborna okazja do wznowienia książki Jana Wegnera z 1953 r., zbierającej korespondencję malarza z podłowickich Boczek i podgrodziskiej Kuklówki. Nie zważając na spodziewany, w co światlejszych i postępowych kręgach ortodoksów współczesności, grymas odrazy i obrzydzenia, Browarna przypomina postać Chełmońskiego w jego najbardziej autentycznym wymiarze. Myśli i słowa malarza słane do rodziny, znajomych i kolekcjonerów, zebrane i opatrzone przez Wegnera zestawem arcyinteresujących przypisów, uzmysławiają skalę nie tylko tej postaci, dziś zdecydowanie passe, ale też skalę międzynarodowego sukcesu jego sztuki. Publikacja była możliwa dzięki finansowemu wsparciu Starostwa Powiatowego w Łowiczu, co -w części- jest spłatą długu, jaki zaciągnęła ziemia łowicka wobec malarza. Długu, który w obliczu dzisiejszego stanu mazowieckich siedzib Chemońskiego, po śmierci artysty, w znacznym stopniu się powiększył.

2 gru 2009

Upadek c.d.

W poprzednim poście załączyłem zdjęcia czterech, mazowieckich dworów, z którymi ściśle wiąże się postać i twórczość Józefa Chełmońskiego. Wszystkie fotografie obrazują stan tych miejsc z czasów użytkowania ich przez prawnych właścicieli: Boczki przez Chrzanowskich(ojca b. Marszałka Sejmu III RP), Janowice przez Łoskowskich (Jana i Marię z Chełmońskich, córkę malarza), Kuklówkę (przez samego artystę a następnie rodzinę jego córki Zofii z Chełmońskich Austowej) i Wolę Pękoszewską przez Górskich ("opiekunów" Chełmońskiego w czasach Kuklówki).

Jak już wspomniałem poprzednio, trzy z tych majątków (oprócz Kuklówki), po 1944 r. przeszły w ręce "ludowych" właścicieli PRL-u. Grunty rozparcelowano, majątek ruchomy rozgrabiono, a nieruchomości zamieniono w ... ruinę w barłogu. Tę metamorfozę, doskonale oddają dwa cytaty, do odczytania w tych miejscach jeszcze dzisiaj. Jeden, z frontonu dworu Górskich, umieszczony tam przez właścicieli: "Ja, Panie, niechaj mieszkam w tym gnieździe ojczystem, a Ty mnie zdrowiem opatrz i sumieniem czystem". Drugi cytat, to peerelowska "inskrypcja" obłażąca z blaszanej tablicy tuż przy ogrodzeniu dworu w Boczkach, pyszniąca się tam nadal, 20 lat po zmianach ustrojowych 1989 r.:
"NOWOCZESNE ROLNICTWO GWARANCJĄ WYŻYWIENIA NARODU". Dalszy komentarz zbędny, ilustracje obok.

26 lis 2009

Upadek...

A na Browarnej w Łowiczu, inny mój projekt, wystawa pn. Upadek, obrazująca obecny stan miejsc na Mazowszu, związanych z osobą i twórczością Józefa Chełmońskiego.
Chełmoński, to wprawdzie nie topowa postać współczesnego artworldu, niemniej idealna do ujawnienia całego picu, który rozgrywa się w najlepsze na naszych, osłupiałych oczach po 1989 r. Z jednej strony, to artysta zaliczony do panteonu narodowej sztuki, którego obrazy należą do kanonu kolekcji większości  polskich muzeów , a pojawiając się na rynku biją rekordy cenowe współczesnych aukcji. Z drugiej zaś, artysta dla dzisiejszego twórcy zdecydowanie passe, częsty przykład "wykolejenia" komercyjnego i artystycznego nawrócenia "za późno".  Chełmoński, to także z jednej strony niemal szkolna "pomoc naukowa" , służąca za wzór postawy patriotycznej oraz przywiązania do narodowych pamiątek i tradycji, z drugiej natomiast, modelowy przykład "ofiary" bezduszności, głupoty i bezgranicznej hipokryzji urzędniczej rzeczywistości III RP, rzekomo cudownie odmienionej 4 czerwca, równo dwadzieścia lat temu.
Historia i stan obecny, czterech mazowieckich dworów związanych z Chełmońskim:
- w Boczkach pod Łowiczem (dom urodzenia artysty w 1949 r.)
- w Janowicach k. Piątku (dom córki malarza Marii, gdzie Chełmoński często przebywał)
- w Kuklówce k. Grodziska Maz. (dwór zakupiony po powrocie z Paryża, gdzie 25 lat mieszkał)
- w Woli Pękoszewskiej (dwór rodziny Górskich, który malarz przez 20 lat odwiedzał i z przerwami tworzył)

nie pozostawiają złudzeń, czego tak na prawdę dotyczyły polskie przemiany w '89 roku. Postępujący rozkład Kuklówki i unicestwienie pozostałych 3 w warunkach do dzisiaj obowiązującej ustawy o reformie rolnej z 1944 r, przy gębach pełnych frazesów o prawach własności, tego, ponoć, fundamentu demokracji, rzucanych z sejmowych mównic przy okazji rocznicowych szopek, mówi (krzyczy) sam za siebie. Teraz chodzi tylko o to (bo na ratunek raczej za późno), żeby ten PRAWDZIWY kierunek "zmian" po prostu zobrazować.