W przestrzeniach galerii nowosądeckiego BWA Sokół, od 9 marca b.r. trwa wystawa części dorobku malarskiego najgłośniejszej, polskiej formacji artystycznej ostatniego dziesięciolecia, grupy The Krasnals. Dokładną datą zawiązania grupy jest Prima Aprilis roku 2008, po -mniej więcej- rocznej wówczas aktywności późniejszych jej członków, na pro mainstreamowym blogu Jakuba Banasiaka pn. Krytykant.pl. Ponieważ głos Krasnalsów na platformie Krytykanta wydatnie wspierał antysystemowy kierunek mojej tam aktywności (od r. 2006, sam starałem się poskramiać ambicje środowisk przejmujących budżety publicznych instytucji sztuki i deformujących mechanizmy zdrowego jej obiegu ), pochlebiam sobie, że w decyzji powołania do życia i aktywności formacji The Krasnals, tkwi także cząstka mojej inspiracji.
Poniżej udostępniam tekst, który ukazał się w katalogu wystawy The Krasnals w Nowym Sączu (trwającej do 24.04.2018 r.).
Comic strips.pl
Nie ulega wątpliwości, że do powstania dzieł anonimowej
grupy The Krasnals, a nawet do powstania samej grupy nigdy by nie doszło, gdyby
miały o tym decydować wyłącznie przesłanki natury artystycznej. Owszem, olejne
obrazki na płótnach, główne medium po które sięgają Krasnalsi, sytuują ich w
obszarze tradycyjnie zarezerwowanym dla wypowiedzi plastycznej, ale jest jasne,
zwłaszcza dzisiaj, po 10 latach istotnej obecności formacji, że wymowę i siłę rażenia plastyki dzieł, konstytuują
tkwiące u ich podstaw, ,,społeczne" powody.
Faktem jest, że w tym przypadku owe powody -w większości - odnoszą
się do zasad funkcjonowania kultury i jej, nieledwie szemranego otoczenia. Jak
powiedzieliby The Krasnals, do krytyki lumpenkultury, czyli swojskiej odmiany
światowego fasonu uczestnictwa w grze, w której nie trzeba już się wysilać, a najzupełniej
wystarczy odpowiednia doza tupetu. Gdzie wszystko uchodzi pod warunkiem ZAAKCEPTOWANIA
ZASAD PRZYNALEŻNOŚCI oraz wyznaczonego miejsca w szeregu. Słowem: tam, gdzie pułap
twórczych aspiracji wyznacza marzenie o własnej, choćby najmniejszej roli w wypasionej
strukturze high permissive society globalnego targowiska sztuki.
Ok. roku 2007, a więc w czasie gdy wśród pomysłodawców The
Krasnals kiełkowała myśl zawiązania kolektywu, gwiazdą kilku artystycznych
sezonów był Wilhelm Sasnal. Polska ikona tyleż ekspresowej, co wątpliwej
kariery w sztuce. Niejasnej, zarówno w kwestii oceny budujących ją walorów
malarskich, jak i w planie wybitnie enigmatycznej
proweniencji nagłego nią olśnienia i hurtowego zapotrzebowania. To właśnie ten nadeksponowany
i nadrozpoznawalny brand tarnowianina, stał za bezpośrednim impulsem użycia licencji
Sasnal/Krasnal, z wytwornym, anglosaskim The, przy pociesznej conduity miejscowego
gnoma. Nowy koncept takiego nagłówka doskonale anonsował z gruntu neodadaistyczny
projekt grupy, a więc mającą rychło nastąpić
rewolucję sarkastyczną jej obrazów. Bardziej związany z etymologią OBRAZY, niż OBRAZU.
Ich odbiorca, zgodnie z intencją autorską, w reakcji bynajmniej nie powinien
cmokać ze znawstwem, lecz wgapiać się, niczym w klozetowe inskrypcje. Dokładnie
jak tam: z dezaprobatą, choć z namolnej konieczności.
Erystyka obrazkowa,
Stawiając na publicystyczny wariant interwencji, The
Krasnals z jednej strony przedrzeźniali metodę Sasnala, by ją postponować jako
typowe działanie na receptę, wystawianą w światowych centrach dystrybucji prestiżu,
z drugiej zaś jako rodzaj strategii wybitnie
im na rękę. Wszak nie szło tu o ściganie się ze swoim alter ego ,,w subtelnościach warsztatu", tylko o demaskatorską
moc i piorunujący efekt. Przy tym gra Krasnalsów zawsze była i nadal jest toczona
w podwójnym przebraniu: jeśli w przestrzeni publicznej, to w czarnych kominiarkach
z kagańcem, a gdy w pracowni, to w białym kitlu malarza. Chodzi w tym o umiejętne
prowadzenie sporu, polegającego na zwalczaniu adwersarza jego argumentami, a
nie na epatowaniu umiejętnościami -de
facto- second hand. Z tego też
powodu, za kompletne nieporozumienie należy uznać ambicje niektórych krytyków grupy
-zazwyczaj będących chronicznymi heroldami faryzejskiego systemu kolportowania ,,naszości",
nagle rwących się do demaskowania warsztatowej niedoskonałości rzemiosła The Krasnals. Tych samych zresztą miłośników
poprawności, którzy wobec ,,swoich", nie raz wykazywali zasadniczy ,,brak
rygoru w kwestii wartości". No, i pewnie w kwestii elementarnej logiki, bo
wytykanie braków formalnych programowym prześmiewcom takich braków, niechybnie musi
być naznaczone piętnem (bez)krytycznej aberracji, albo ...taktyki na zamówienie.
W międzyczasie, Krasnalsi zaczęli szczególnie eksponować to,
co -jak szybko odkryli- najbardziej pociąga w przejawach sztuki nie sięgającej
poziomu estetycznych i intelektualnych elit. Wszak odpowiedź nie była skomplikowana.
Tym czymś jest oczywiście
wulgarność,
której normalnie, przeciętnie kulturalnemu osobnikowi
zabrania poczucie przyzwoitości, wychowanie i kodeks obyczajowy. To przecież stąd
bierze się satysfakcja, a nawet euforia, gdy nagle nie trzeba niczego udawać, a
w wykwintnych świątyniach smaku, ot, choćby w oficjalnych galeriach sztuki,
ludzie mogą zaspokajać swoje tajemne, często tłumione, albo wręcz nieuświadomione
i tym potężniejsze upodobania. Sztuki często przy tym nie ma, ale zabawa bywa przednia.
Tkwiące w niej rezerwy szybko zaanektowali Krasnalsi, nierzadko przeciągając
strunę ryzyka celności swej perswazji do granicy skandalu. Jeśli nie mogą, bo
już bardziej docisnąć pedału argumentów estetycznych się nie da, włączają
słowne amplifikatory w komiksowych chmurkach, z całym arsenałem rynsztokowego savoir-vivre'u. Rezerwy wydają się
niewyczerpane, podobnie jak dorobek gatunku, gdy zdamy sobie sprawę, że takie
opowiadania obrazkowe, mają w historii sztuki całkiem poważną tradycję. Wszak
już egipscy faraonowie i rzymscy cesarze zlecali rzeźbić dzieje swych tryumfów
na kolumnach. Stacje Męki Pańskiej i średniowieczna hagiografia także jakoś należy
do tej kategorii. Komiksem in extenso
jest wreszcie słynna tkanina z Bayeux, na której wśród scen bitewnych wyhaftowano
słowa, które tłumaczą co się tam dzieje. Oczywiście tłumaczą po myśli
tłumaczącego.
W bliższych nam stuleciach historyjki obrazkowe zawsze
miały jakiś cel praktyczny -obyczajowy czy polityczny- były czymś na kształt
plakatu propagandowego, ale jednocześnie -przyznajmy- zdradzały autorstwo
artystów o wybrednym guście. Dziś ten ostatni element, jak potrzeba, także przepada
w służbie skuteczności przekazu (vide
New Yorker). I, jak niektóre lekarstwa: czyniąc spustoszenia w smaku, aprowizuje
nieznane wcześniej, a teraz arcyaktualne głody.Andrzej Biernacki luty 2018