6 gru 2009

Wstęp po niewczasie

Przybylski jest słaby bo zaledwie w Zderzaku, Matecki dobry bo już w Hollybush Gardens, Sasnal genialny bo u Saatchiego. To takie proste.
A propos Mateckiego. Będzie z tym miał P. Banasiak problem: Prace Mateckiego są w zachodniej galerii (którą to okoliczność P.B. uwielbia) ale też gładko wpisują się w definicję Rastra: "szeroko rozpowszechniony gatunek malarski cechujący się techniką tzw. „grzęznącego pędzla” - dłubania w brudnej farbie niczym w błocie, rozchlapywania połamanych kolorów w bezmyślne, niespójne formy.Ten pozbawiony walorów estetycznych i intelektualnych nurt cieszy się wielkim uznaniem w kręgach artystycznych związków zawodowych (p. DUPA)". No i będzie dupa.

W artykule o Mateckim w Dzienniku (przeczytałem już po poprzednim wpisie) P. Banasiak przezornie cytuje wyjątek słowniczka Rastra. Przezornie też omija ostatni akapit cytowanej definicji Błota:  Ten pozbawiony walorów estetycznych i intelektualnych nurt cieszy się wielkim uznaniem w kręgach artystycznych związków zawodowych (p. DUPA). Przypuszczalnie popularność BŁOTA wśród plastyków wiąże się z fenomenem BEZTALENTA".Żeby była jasność: uważam, że Przemek Matecki jest czujnym malarzem, zdecydowanie zasługującym na uwagę, którego nie skompromituje byle definicja. Ta definicja kompromituje jej autora czyli Gorczycę, który żeby się przepchnąć, wepchnął w błoto pokaźną część (starszej od niego) polskiej sztuki. Teraz Matecki, niechcący, wepchnął w błoto Gorczycę.

Hola, hola. Moja metoda jest smutna, ale metoda Gorczycy -uważa Pan- była wesoła, kiedy Czapskiego - "Od czapy" Raster topił w g... a Abakanowicz w formalinie? Wtedy było oczywiście miło i niecynicznie?Poza tym, niech mi Pan tak nie współczuje, bo wcale nie jest męczące tropienie tych dzisiejszych gierek okołosztuki: są prościuchne i czytelne jak odruchy Pawłowa. Irytuje mnie zupełnie coś innego. To, mianowicie, prowincjonalne merdanie ogonem dzisiejszych krytyków w reakcji na każde zaproszenie polskiego artysty do zachodniej galerii (sukces YPA). Pamiętam, parę ładnych lat temu,  jak jeden z polskich malarzy (uwielbiany przez młodzież) ostentacyjnie olał propozycję wystawy i potencjalny sukces w jednym z b. dobrych miejsc na zachodzie (Kroller/Miller Oterloo). Ja, wówczas ok. 30-latek,trochę się -przyznam-  zdziwiłem, mając na względzie ówczesny przelicznik , on zaś to zdziwienie długo jeszcze kwitował pogardą i wzruszeniem ramion. Teraz zmienił się (na gorszy) PRZELICZNIK, a wraz z nim -jak widać- w tym samym kierunku ETOS.

Powiało kryteriami. Osią moich wypowiedzi o Sasnalu (np Too many artists) była uwaga, że wali z Richtera. Jeżeli P. Otocki -jak Pan mu radzi- odwróci moje zdanie o 180 stopni, wyjdzie mu, że Richter wali z Sasnala! Wow! To oryginalna myśl. Jeśli to wstęp do tekstu o Pańskich kryteriach, to ja też już czekam podekscytowany.

Zastanawiają tacy jak Pan, Panie Otocki, co to dziurę w brzuchu wywiercą "ex-malarzom" po dwóch latach w Akademii, dobijając się o ich, rozumiem, superważne kryteria, a jednocześnie letnim strumieniem oleją kryteria sformułowane przez rzesze tuzów malarstwa z dawno domkniętym, kilkudziesięcioletnim dorobkiem

Nawet tych, których Pan wymienił (to nie są np. moi faworyci) olewa Pan letnim strumieniem, choć to (lepsi czy gorsi) ale jednak malarze z zauważonym dorobkiem. Z malarskim dorobkiem,  którego -z szacunkiem dla Jego wysiłku krytycznego- Pan Banasiak przez 2 lata w Akademii -rzecz jasna- nie posiadł. Nie robię mu z tego zarzutu (po prostu zmienił zainteresowania - nie zbrodnia), tylko Panu, że przedkłada Pan kryteria i założenia osób piszących po gazetach, czyli ustawiających teoretyczne hierarchie (na dodatek z krótkim stażem) , ponad osoby wypracowujące kryteria w pracowniach latami. Polecam w tym wypadku akcję reinterpretacji tytułów prasowych Z.Libery, obnażającą wypaczoną proporcję kwalifikacji do skali wpływów autorów prasowych.    

Panu Otockiemu:1."Nitka, Grzyb czy Modzelewski to jakoś na potentatów intelektualnego dyskursu mi nie wyglądają" - ot chociażby tych Pan olewa.2. Jednak przedkłada Pan kryteria P. Banasiaka, bo się o nie dobija, nad kryteria np. wspomnianego Modzelewskiego - który jednak trochę w życiu pędzlem pomachał i temperą (choć -przyznaję- czasem bezjajeczną), którego Pan olewa.-patrz pkt 1.- 3. Moje przykłady? Plis. A. takie, które mówią czym mógłby być Sasnal gdyby rzeczywiście malował a nie miział w modnej manierze porichterowskiej:- Li Songsong- Keli Reule- Florian Suessmayr- Norbert Schwontkowski
B. Starsze (jak leci, pod ręką) przykłady czym może być malarstwo:-Roger Hilton, William Scott, Manolo Millares, Susan Rothenberg, Paul Rebeyrolle, Ahmed Shahabuddin, Nathan Oliveira, Tapies, Galli, Siegfried Anzinger, N. de Stael, Richard Diebenkorn, Velickovic, R.E.Gillet, Anselm Kiefer, etc etcC. Moje typy: genialny Mariusz Łukasik (r.1953), Jacek Sienicki.

Do B.O: Pan ciągle myli temat z treścią. Rozstrzelania, holocaust to są tematy, treść (komunikat) wynika z jakości ich artystycznej "obróbki. Np. w malarstwie radzieckim kapało od tematów, ale sztuki tam było jak na lekarstwo. Gdyby socrealizm wzorowal sie na Permekem, (a nie na braciach Tkaczow), nie popadłby w krępujacy banał w jaki ostatecznie popadł. Jedyne komunikaty jakie płyną ze sztuki, to nie interpretacje tematów, a światopogląd, osobowość, kształt wrażliwosci, rodzaj doświadczeń autora. Z Sienickiego nie żaden smutek wieje (tak gada każdy amator: ciemne to smutne), tylko taka chromatyka szarości, jakiej nie dopracował się nikt w polskiej sztuce, a w sensie wymowy jego dzieła chociażby takie zdanie: Obraz nie musi być udany, aby był piękny - jak życie, ale musi zawierać wszystko to, co jest ważne- jak życie.Można na temat gadać od rzeczy i odwrotnie. Wychodząc z tego założenia, także tu w tych postach nie trzymam się  tematów P. Banasiaka zbyt kurczowo.

Do B.O.: Idąc tokiem pańskiego rozumowania musielibyśmy powyrzucać z półek i pamięci Gide'a, Valer'ego, Ciorana, Ossowskiego, Read'a, i in. tylko dlatego, że są sprzed grubo ponad 40 lat, a przyswoić komunikaty współczesnych "myślicieli" w tym pańskie. Sorry, będę staroświecki, trzymając się jednak tych pierwszych. Zwłaszcza po zdaniu Nachta: "lekcja jest ta sama, do końca życia".Tak czy owak, sens tego kierunku dyskusji w internecie jest mocno problematyczny, bo jak zauważyła Dorota Masłowska w wywiadzie dla Dużego Formatu (ostatni numer), na blogach internetowych "taką samą czcionką może wypisywać mądrości Benedykt XVI i Kasia lat 12". Dlatego -sądzę-warto tu pisać o czymś innym, o tym mianowicie, co Masłowska zawarła w kolejnym zdaniu: "coś robię, coś myślę, ale i tak to dopiero różni panowie muszą ustalić między sobą, co ja naprawdę robię i myślę". Jarzy Pan?

Pojednawczo zatem powiem, że ja też czekam na nowe, wiele bym dał, żeby się pojawiło, a dałbym wszystko, żebym sam miał w tym udział. Widzę po latach, że to nie tak hop siup, jak chcieliby Panowie co się umawiają. Oni widzą nowe .... ale jedynie nazwiska, udają natomiast, że widzą nowe zjawiska. Nie chcę siać spisku, ale nie wierzę, że ponauczani na uniwersytetach, jeżdżący po świecie, tkwiący w wyszukiwarkach internetowych nie wiedzieli. Wiedzą, tylko rżną głupa, topiąc przy okazji wszystko nie po drodze. I właśnie na to zgody być nie może.

Staroświecki? Ejże. Na zakup Li Songsonga przeznaczyłbym bez wahania nawet jakiegoś Sienickiego z kolekcji.

Rozumiem, że p. Otocki żartuje z tym swoim: "zatem istniałby świat w którym Bezan z Banasiakiem chodzą na piwo i mają identyczne poglądy na temat YPA i rynku sztuki". Otóż ten świat już istnieje. Nie widzę powodów, dla których nie można się napić mając różne poglądy. Chociaż powiem, że takie żarty sprowadzają rzecz do magla. Pisząc tu,  postąpiłem zgodnie z zasadą: "Prawdę warto powiedzieć tym, których się ceni. Oni to wytrzymają". Tak, uważam p. Banasiaka za b. zdolnego krytyka (nie musi mi się odwdzięczać), z tekstami zaskakującymi poziomem przy -co tu gadać- b. młodym wieku. Ale też krytyka, który -moim zdaniem- nie chcąc węszyć (mówiąc sobie: to takie polskie) spisku, za bardzo uwierzył -by tak rzec- w samoistność sukcesu YPA. Zwłaszcza w to, że sukces ten jest funkcją wyjątkowej wartości prac YPA. Zareagowałem m.in. dlatego, że widzę jak wyjątkowo silne środowisko, lobbując na rzecz dość wąsko pojmowanej rzeczywistości sztuki, wsysa co wyraźniejsze jednostki na zasadzie: albo jesteście z nami, mając wszelkie możliwości wynikające z umocowania w kontekście międzynarodowym: media, przestrzenie dotowanych instytucji, pieniądze, albo zasilicie skansen bez znaczenia admiratorów obszarów sztuki innych niż NASZA. Gdy mu to pośrednio tutaj zasugerowałem P. Banasiak się obraził. Rozumiem Go- nikt nie chce być narzędziem, zwłaszcza nikt ambitny. Być może też w większym stopniu niż myślę -podobnie jak P.Otocki i inni- wierzy w jakieś nadchodzące NOWE. Ja, w każdym razie, trochę starszy zgred, bardziej ufam w maksymę T.Manna: "Kultura to umiejętność dziedziczenia", a mniej we wspomnianą samoistność współczesnej polskiej rzeczywistości sztuki. Zwłaszcza jak widzę (wczoraj na otwarciu ms2) jak miliony (54 na wybudowanie i 15 rocznie na funkcjonowanie) otrzymuje segment sztuki tzw awangardowej, która jak wiadomo, występowała się głównie przeciw sztuki instytucjonalizacji . I jeszcze te wykłady: w lipcu w MSN - Claire Bischop z Frieze, a teraz Charles Esche, z Frieze takoż.

"To on i tacy jak on rozdają karty. (Rządzi ten kto płaci.) To oni i ich ludzie (etatowi pracownicy, lub aspirujący do bycia nimi) wszelkie próby unaocznienia tego nazywają "myśleniem spiskowym". To wybieg erystyczny, który pozwala zakwestionować fakty i pozbyć się rywali".Nawiązując do tego postu podałem fakt, oczywiście ma Pan rację niech każdy odczyta jak zechce i bez nazwisk: Jedna z początkujących dziennikarek Gazety Wyborczej szeroko opisywała i oceniała negatywnie poprzedniego dyrektora Muzeum Sztuki w Łodzi, teraz jest jednym z dyrektorów ms2

Nieważne czy Sas czy Kras, głupia klientela i tak wszystko łyknie pod takim czy innym szyldem, zwłaszcza pod szyldem wielkiego serca (kardiomiopatia).

Jeżeli poziom dyskusji tutaj jest dla P.Marty Dertak straszliwy niech nie traci czasu na pisanie tu postów, tylko uda się np do Sejmu. Najlepiej ze znajomymi. Tam prawdziwe życie przemówi do niej prawdziwie wyrafinowanym strzępem pijackich wynurzeń: coś tam, coś tam.A swoją drogą trzeba być średnio przytomnym, żeby chodzić na Bujnowskiego z nadzieją na bógwico.

Bąkowski myśli nad pomysłem? Hm... , w pierwszej chwili brzmi to jak tautologizm, ale w tym przypadku ma sens. Po prostu Bąkowski myśli -jak pisze Babaji- nad pomysłem... ale cudzym. Bąkowski robi to, co większość "awangardowych(?) autorów"  dzisiejszej sceny sztuki: ILE WLEZIE ZAPOŻYCZA. Z tą różnicą, że zapożycza jawnie. Wyszedł z założenia (pamiętamy: zdanie kierowcy odśnieżarki z "Bruneta wieczorową porą" : po co marnować paliwo na wywożenie śniegu jak sam stopnieje)streszczającego się w sentencji: Siły natury w służbie człowieka". Parafrazując do Bąkowskiego: Siła tradycji w służbie awangardy. Bąkowski nie ukrywa inspiracji Gabrielem Orozco, Fritzem Langiem, Charles Ray'em, Wentworthem, Cragg'iem, Prince'em, cytuje Kondratiuka tzw. kultowych, "Wniebowziętych". Słowem: Appropriation Art. Szkoda jednak, że w swojej otwartości nie cytuje rzeczywistych źródeł inspiracji: np. Kienholtza. Ale Bąkowski idzie jeszcze dalej niż appropriation art - zapożycza sztukę zapożyczeń, kompiluje cytowanie cytatów. Jest to cytowanie cytowania: pomysły cytatów z kultowego filmu (Kariera Nikodema Dyzmy), to też już było: Ot, dekadę wcześniej cytowała grupa Tipes Topes ("fajna babka, mówię ci: tipes topes" czytane jak pisane). Bąkowski epatuje swą  wtórnością. Ręce opadają.

Far Rockaway, Hinckley, Looping, sampling, found footage. A tak w ogóle bez napinki?! To może w chwili wolnej małym pędzelkiem zdjęty kwiatek w wazonie? Podobno nic tak nie cieszy jak proste zrobienie zwykłej rzeczy. Good luck.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz