19 mar 2018

Dekada (p)artyzantki The Krasnals









W przestrzeniach galerii nowosądeckiego BWA Sokół, od 9 marca b.r. trwa wystawa części dorobku malarskiego najgłośniejszej, polskiej formacji artystycznej ostatniego dziesięciolecia, grupy The Krasnals. Dokładną datą zawiązania grupy jest Prima Aprilis roku 2008, po -mniej więcej- rocznej wówczas aktywności późniejszych jej członków, na pro mainstreamowym blogu Jakuba Banasiaka pn. Krytykant.pl. Ponieważ głos Krasnalsów na platformie Krytykanta wydatnie wspierał antysystemowy kierunek mojej tam aktywności (od r. 2006, sam starałem się poskramiać ambicje środowisk przejmujących budżety publicznych instytucji sztuki i deformujących mechanizmy zdrowego jej obiegu ), pochlebiam sobie, że w decyzji powołania do życia i aktywności formacji The Krasnals, tkwi także cząstka mojej inspiracji. 
Poniżej udostępniam tekst, który ukazał się w katalogu wystawy The Krasnals w Nowym Sączu (trwającej do 24.04.2018 r.).



Comic strips.pl

Nie ulega wątpliwości, że do powstania dzieł anonimowej grupy The Krasnals, a nawet do powstania samej grupy nigdy by nie doszło, gdyby miały o tym decydować wyłącznie przesłanki natury artystycznej. Owszem, olejne obrazki na płótnach, główne medium po które sięgają Krasnalsi, sytuują ich w obszarze tradycyjnie zarezerwowanym dla wypowiedzi plastycznej, ale jest jasne, zwłaszcza dzisiaj, po 10 latach istotnej obecności formacji,  że wymowę i siłę rażenia plastyki dzieł, konstytuują tkwiące u ich podstaw, ,,społeczne" powody.
Faktem jest, że w tym przypadku owe powody -w większości - odnoszą się do zasad funkcjonowania kultury i jej, nieledwie szemranego otoczenia. Jak powiedzieliby The Krasnals, do krytyki lumpenkultury, czyli swojskiej odmiany światowego fasonu uczestnictwa w grze, w której nie trzeba już się wysilać, a najzupełniej wystarczy odpowiednia doza tupetu. Gdzie wszystko uchodzi pod warunkiem ZAAKCEPTOWANIA ZASAD PRZYNALEŻNOŚCI oraz wyznaczonego miejsca w szeregu. Słowem: tam, gdzie pułap twórczych aspiracji wyznacza marzenie o własnej, choćby najmniejszej roli w wypasionej strukturze high permissive society globalnego targowiska sztuki.
Ok. roku 2007, a więc w czasie gdy wśród pomysłodawców The Krasnals kiełkowała myśl zawiązania kolektywu, gwiazdą kilku artystycznych sezonów był Wilhelm Sasnal. Polska ikona tyleż ekspresowej, co wątpliwej kariery w sztuce. Niejasnej, zarówno w kwestii oceny budujących ją walorów malarskich, jak i  w planie wybitnie enigmatycznej proweniencji nagłego nią olśnienia i hurtowego zapotrzebowania. To właśnie ten nadeksponowany i nadrozpoznawalny brand tarnowianina, stał za bezpośrednim impulsem użycia licencji Sasnal/Krasnal, z wytwornym, anglosaskim The, przy pociesznej conduity miejscowego gnoma. Nowy koncept takiego nagłówka doskonale anonsował z gruntu neodadaistyczny projekt  grupy, a więc mającą rychło nastąpić rewolucję sarkastyczną jej obrazów. Bardziej związany z etymologią OBRAZY, niż OBRAZU. Ich odbiorca, zgodnie z intencją autorską, w reakcji bynajmniej nie powinien cmokać ze znawstwem, lecz wgapiać się, niczym w klozetowe inskrypcje. Dokładnie jak tam: z dezaprobatą, choć z namolnej konieczności.




 Erystyka obrazkowa,
Stawiając na publicystyczny wariant interwencji, The Krasnals z jednej strony przedrzeźniali metodę Sasnala, by ją postponować jako typowe działanie na receptę, wystawianą w światowych centrach dystrybucji prestiżu,  z drugiej zaś jako rodzaj strategii wybitnie im na rękę. Wszak nie szło tu o ściganie się ze swoim alter ego ,,w subtelnościach warsztatu", tylko o demaskatorską moc i piorunujący efekt. Przy tym gra Krasnalsów zawsze była i nadal jest toczona w podwójnym przebraniu: jeśli w przestrzeni publicznej, to w czarnych kominiarkach z kagańcem, a gdy w pracowni, to w białym kitlu malarza. Chodzi w tym o umiejętne prowadzenie sporu, polegającego na zwalczaniu adwersarza jego argumentami, a nie na epatowaniu umiejętnościami -de facto- second hand. Z tego też powodu, za kompletne nieporozumienie należy uznać ambicje niektórych krytyków grupy -zazwyczaj będących chronicznymi heroldami faryzejskiego systemu kolportowania ,,naszości", nagle rwących się do demaskowania warsztatowej niedoskonałości rzemiosła  The Krasnals. Tych samych zresztą miłośników poprawności, którzy wobec ,,swoich", nie raz wykazywali zasadniczy ,,brak rygoru w kwestii wartości". No, i pewnie w kwestii elementarnej logiki, bo wytykanie braków formalnych programowym prześmiewcom takich braków, niechybnie musi być naznaczone piętnem (bez)krytycznej aberracji, albo ...taktyki na zamówienie.



W międzyczasie, Krasnalsi zaczęli szczególnie eksponować to, co -jak szybko odkryli- najbardziej pociąga w przejawach sztuki nie sięgającej poziomu estetycznych i intelektualnych elit. Wszak odpowiedź nie była skomplikowana. Tym czymś jest oczywiście

wulgarność,
której normalnie, przeciętnie kulturalnemu osobnikowi zabrania poczucie przyzwoitości, wychowanie i kodeks obyczajowy. To przecież stąd bierze się satysfakcja, a nawet euforia, gdy nagle nie trzeba niczego udawać, a w wykwintnych świątyniach smaku, ot, choćby w oficjalnych galeriach sztuki, ludzie mogą zaspokajać swoje tajemne, często tłumione, albo wręcz nieuświadomione i tym potężniejsze upodobania. Sztuki często przy tym nie ma, ale zabawa bywa przednia. Tkwiące w niej rezerwy szybko zaanektowali Krasnalsi, nierzadko przeciągając strunę ryzyka celności swej perswazji do granicy skandalu. Jeśli nie mogą, bo już bardziej docisnąć pedału argumentów estetycznych się nie da, włączają słowne amplifikatory w komiksowych chmurkach, z całym arsenałem rynsztokowego savoir-vivre'u. Rezerwy wydają się niewyczerpane, podobnie jak dorobek gatunku, gdy zdamy sobie sprawę, że takie opowiadania obrazkowe, mają w historii sztuki całkiem poważną tradycję. Wszak już egipscy faraonowie i rzymscy cesarze zlecali rzeźbić dzieje swych tryumfów na kolumnach. Stacje Męki Pańskiej i średniowieczna hagiografia także jakoś należy do tej kategorii. Komiksem in extenso jest wreszcie słynna tkanina z Bayeux, na której wśród scen bitewnych wyhaftowano słowa, które tłumaczą co się tam dzieje. Oczywiście tłumaczą po myśli tłumaczącego.
W bliższych nam stuleciach historyjki obrazkowe zawsze miały jakiś cel praktyczny -obyczajowy czy polityczny- były czymś na kształt plakatu propagandowego, ale jednocześnie -przyznajmy- zdradzały autorstwo artystów o wybrednym guście. Dziś ten ostatni element, jak potrzeba, także przepada w służbie skuteczności przekazu (vide New Yorker). I, jak niektóre lekarstwa: czyniąc spustoszenia w smaku, aprowizuje nieznane wcześniej, a teraz arcyaktualne głody.

Andrzej Biernacki luty 2018