1 sty 2010

Monochromaty Mariusza Arczewskiego

Od kilku dekad, niemal w każdej sferze życia, świadkujemy forsownym wysiłkom, zmierzającym do poszerzenia ustalonych wcześniej granic. Tendencja ta, szczególnie widoczna w obszarze sztuki, trzeba przyznać, otworzyła całe terytoria dla ludzkiej wrażliwości. Dowody mamy niemal na każdej wystawie, poczynając od prostego efektu kartki z pomysłem, zawieszonej na pustej ścianie, a na puszce z wydzieliną ciała artysty kończąc. W ramach sztuki jesteśmy stale prowokowani do odbierania bodźców, które jeszcze wczoraj były kompletnie ignorowane. Zatarła się granica między dziełem sztuki a dziełem natury bądź przypadku, między sztuką a życiem. Oczywiście, tzw. życie wytrzyma tę operację, ale istnieje realna perspektywa, że sztuka jako osobna sfera aktywności człowieka zostanie wchłonięta przez inne przejawy codzienności.

Nie wszystkim taka sytuacja odpowiada stąd, mimo naporu tendencji do poszerzania, co i rusz pojawiają się twórcy, którzy szansę dla własnej wypowiedzi, upatrują w trzeźwym odwróceniu tego trendu. Szansę tę widzą w świadomym ograniczeniu, ponownym sprowadzeniu sztuk wizualnych do kształtu i obszaru wytyczonego przez najlepsze przejawy bliższej i dalszej tradycji. W istocie chodzi o tak niewiele a zarazem o wszystko: by malarstwo, rysunek czy grafika pozostały sobą, a więc tym, czego w inny sposób zrobić nie można.

Mariusz Arczewski to jeden z tych artystów, których przywiązanie do tradycyjnych narzędzi i samoograniczania środków, absolutnie nie wyklucza świeżości, inwencji poszukiwań całkowicie własnego wyrazu. Przeciwnie, dysponuje taką skalą manualu i pomysłów, która z używanych wcześniej, na tysiące sposobów środków plastycznych, pozwala wygenerować sobie tylko właściwe, zupełnie nowe efekty. Nawiązanie ale i przekroczenie, widzenie ale i zobaczenie, dialog ale i własna konkluzja. To jedyne stałe, których się trzyma licząc, że dynamika naszej, gatunkowej wrażliwości u progu XXI wieku, nie pokrywa się wprost z tempem zmian technicznej strony cywilizacji.

Arczewski w sposób naturalny i w pełni świadomy, dokonuje metamorfozy "szkolnego" studium natury, w studium możliwości wyrazowych używanych środków i narzędzi. Gwałtowne sploty węglowych krech i brawurowo lawowane plamy, wyjątkowo trafne w swych temperaturowych kontrastach, opisując formę człowieka, są także najlepszym wehikułem do przekazania kompletu humanistycznych o nim treści. Monochromatyczne, zredukowane do głębokich brązów i ciemnych szarości, albo wprost do opozycji zbrudzonej bieli i matowej czerni papiery, cechuje niezwyczajny rozmach techniczny i pasja. Raz zagęszczane ścieki i rozchlapy, innym razem wyciszane do pustawych bieli, rysunko-grafiki Arczewskiego, często balansują na granicy rozpoznawalności wizerunku. Wtedy właśnie są najlepsze. Sycąc obficie wizualne głody autora, zostawiają szeroko otwartą furtkę dla wyobraźni odbierającego. Tym też różnią się od zdepersonifikowanej, pozbawienej wszelkich humanistycznych asocjacji, minimalistycznej produkcji różnej maści geometrystów, ale też od krępującego banału, "przełożenia" życia na plastykę "socjologów" i "polityków" sztuki. Prace Mariusza Arczewskiego dowodzą, że człowieka także dzisiaj można i warto po prostu namalować, bo wtedy właśnie temperatura przekazu treści dzieła niepomiernie wzrasta. (Andrzej Biernacki z katalogu wystawy Arczewskiego na Nowym Świecie 22.)





8 stycznia 2010 o godz. 18.00 w Galerii Browarna Nowy Świat (nr 22 lok.1) otwarcie wystawy prac Mariusza Arczewskiego (ur. 1983).

1 komentarz: