skip to main |
skip to sidebar
Red. Do.Ja
To był świetny rok. Miodzio, rzec by można. Dorota Jarecka po dawnemu zachłystuje się w Wyborczej (z 30 grudnia) dorobkiem 2013 roku w sztukach wizualnych. Nam, niezmiennie, pozostaje zachłystywać się fasonem wybiórczej Red Aktorki i jej dobrą miną do złej gry spalonego teatru na Czerskiej. Spalonego, bo w dzienniku, Sempe Michnik, jakiś czas temu zrobił Jareckiej takiego Mikołajka, że teraz pisze ona tam tylko Gościnnie. Ale po dawnemu, z niezmąconym przekonaniem o swoich kwalifikacjach i jedynie słusznych wyborach. Ilekroć czytam te jej podsumowania, przed oczami staje mi (ładna konstrukcja marszałka Zycha) obraz dawnego sprawozdawcy sportowego, niejakiego Stefana Rzeszota. Znaczy się, poniekąd mi staje, bo obraz jaki stawał przed oczyma komentującego Rzeszota, nigdy nie pokrywał się z obrazem komentowanej imprezy, widocznej na ekranie telewizora. Rzeszot, jak Jarecka, był wspaniałym Red Aktorem i tak samo jak ona, uwielbiał, gdy wygrywała jego drużyna, czyli drużyna jego pracodawcy, dodajmy, drużyna byłego Sojuza. Doszło do tego, że w pędzie do wygranej swoich ulubieńców, nasz wesoły komentator, pełne 45 minut, mylił wysokiego blondyna Olega Błochina, z krępym brunetem Gerdem Muellerem tylko dlatego, że bramki strzelał akurat ten drugi.
Tak więc, dorywczo pisząca teraz Jarecka, jara się wygranymi tych drużyn, które mają czytelne dane na solennych pracodawców w jej branży: MSN, MS i MNW, CSW, MW, etc.
Np. wg niej, warszawskie MSN jest "wygrane", bo przez rok (koszt kilkunastu baniek) zrobiło JEDNĄ, SWOJĄ, większą wystawę - panoptikum, złożoną -jak wielokrotnie pisałem- z glutów, tekturki i armaturki (Althamera, Budnego, Lucas). Z bajzlu, kasy i Bokassy (Durham, Phinthong, Bałka). Z literek, wałków i głodnych kawałków (Partum, Metzger, Bąkowski).
Jarecka uważa też za "wygrane" łódzkie MS, które przez rok zmajstrowało JEDNĄ, większą wystawę p.n. "Korespondencje". Za taką kasę zmajstrowało, że jak już ten koń zarżał, to zaraz zdechł. Potem na ul. Ogrodowej było już tylko cicho, pustawo i spokojnie, czyli jak zwykle. Żeby się jakoś doturlać do końca roku budżetowego, MS MuSiało skorzystać z niedrogiego wypełniacza, zawsze na podorędziu, czyli z łódzkiego Wernyhory z wąsikiem i w bereciku z antenką. Skądinąd autora, celnej jak myśl marszałka Zycha, sentencji: Jaka sztuka dziś, taka Polska jutro. Brrr!
Z podobnego założenia wyszła nasza, gazetowa Kassandra, też z wąsikiem, i czujną antenką. Tak, wieszczka, bo nie oszukujmy się, te podsumowania przeszłości służą jak najbardziej przyszłości. Są wskazówką dla urzędnika o umysłowości kibica, który wprawdzie niewiele wie, ale to, że wygranej drużyny się nie zmienia i jakby co, na kogo ma rezerwować przyszłe budżety, to naturalnie tak.
Trochę się zresztą tej strategii WYCHWALANIA BOGATEGO nie dziwię. Wszak podsumowania co roku, szczęśliwie przypadają na okres poświąteczny - kolejne, długie godziny spędzone przed telewizorem i jeszcze dłuższe, wślepiania się w kadry nieśmiertelnego Potopu. Toż to na pamięć można wykuć kmicicowe zdanie, że JEGO FORTUNA PRZY RADZIWIŁŁOWSKIEJ niechybnie WYROSNĄĆ MOŻE. Głupi by się połapał, a co dopiero cwany.
Jakby nieco temu na przekór, nie tylko instytucją, ale też bajecznym, INDYWIDUALNYM AWANSEM, red. Jarecka nie jest w stanie ukryć swojego zachwytu. Awansem Adama Szymczyka mianowicie, który z polskim dorobkiem nieudanej wystawy w Domu Kultury w Pułtusku i sprytnej akcji z Galerią Foksal, trafił nagle na najwyższe stołki europejskiego artworldu. A tu, z dyrekturą bazylejskiego Kunsthalle i doświadczeniem kuratorskim Berliner Biennale, będzie szefował kolejnej, słynnej Documenta (2017) w Kassel. Dorota Jarecka tak się tym awansem zachwyciła, że z emocji zapomniała dodać, iż jedną z jego autorek, jest stała wspólniczka Szymczyka z Fundacji Galerii Foksal, kopistka programu i zbiorów jego szwajcarskiej Kunsthalle, Joanna Mytkowska. Niestety, podobnie jak reszta młodocianych jurorów "wybierających" Szymczyka, bujająca się na garnuszkach bogatych i zaprzyjaźnionych instytucji. I kółko się zamyka.
Jury wyłaniające szefa Documenta 14 (2017) dolny rząd od lewej: Kim Hong-hee (Director of Seoul Museum of Art, Seoul, South Korea), Joanna Mytkowska (Dyrektor Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie), Suzanne Cotter (Director The Serralves Museum of Contemporary Art, Porto, Portugal), Koyo
Kouoh (Artistic Director of RAW MATERIAL COMPANY, Dakar, Senegal) , rząd górny od lewej: Susanne Gaensheimer (Director of Museum für Moderne Kunst, Frankfurt/Main, Germany), Osvaldo Sánchez (Artistic Director inSite Mexico-City, Mexico), Matthias
Mühling (Curator Galerie im Lenbachhaus, München, Germany), Chris Dercon (Director, Tate Modern, London, Great Britain)
Dzięki, że dał pan odpór temu bezczelnemu podsumowaniu z wyborczej, bo jak przeczytałam, szlag mnie trafił
OdpowiedzUsuńmnie też ..
UsuńKOLEKCJA MSN W WARSZAWIE
OdpowiedzUsuńz glutów, tekturki i armaturki,
z literek, wałków i głodnych kawałków
ten fragment - dla mnie poezja :)
pozdrowienia i najlepszego w nowym roku!
Ale Wyborcza bez Jareckiej, która jednak skupia resztki zainteresowania sztukami wizualnymi to też nie jest rozwiązanie.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że nie chodzi mi o utrącanie takiego czy innego redaktora, tylko niech to będzie dziennikarstwo a nie PR grupy, która i bez peanów pociąga za wszystkie sznurki. Przy poprzednim podsumowaniu Jareckiej (w starszych moich postach "Dekada hipokryzji"), pisałem, że podobała mi się jej dawna robota kontrolna, Jarecka wątpiąca, dociekliwa, nie ulegająca dyktatom takiego czy innego środowiska. Po prostu Jarecka szczera a nie kalkulująca, rachująca z kim jej jest po drodze. Zwłaszcza, że w końcu najbardziej jej po drodze z pupilami systemu, nafaszerowanymi publiczną kasą i możliwościami. Uważam, że jest nadal wystarczająco dużo miejsca na rzetelne oceny, także na apologetykę jeżeli jest rzeczywisty powód. Chociaż krytyka jest przede wszystkim od krytyki: mielizn, łatwizny, wożenia się, fałszu, etc., a nie od głaskania, tym bardziej już ugłaskanych.
OdpowiedzUsuńTo prawda; tekst D. Jareckiej nie jest recenzją tylko ukłonem w stosunku do MSN i MSŁ. Wszystko jest "genialne", co pasuje mi do podsumowania o fotografii w roku 2013 na łamach "Szumu", oczywiście wokół Adama Mazura. Co do Bodzianowskiego zgoda, to była ekspozycja, z której nic nie wynikało, poza pokazaniem kilkunastu prac, głównie błahych w przesłaniu i w "ubogich" w formie. Jak można o nim pisać jako czołowym artyście polskim!Ale Angelika Markul? To była dla mnie udana wystawa, może zbyt wydumana czy nieszczera? a na pewno niespójna. "Korespondencje"? Średnia kolekcja zachodnia, pomieszana i poszatkowana z łódzką, aby nic z tego nie wynikało. Natomiast ekspozycja o improwizacji tańca? Po co? dala kogo?. Ale byli jeszcze Themersonowie dla mnie poważna ekspozycja muzealna, i to było wydarzenie roku 2013 w Łodzi
OdpowiedzUsuńThemersonowie OK. Ale Bodzianowski i Markul mogą i mają gdzie się pokazywać. Np. w prywatnych galeriach. Bo co sądzi o nich Suchan za publiczna kasę, średnio mnie interesuje Niech ci wszyscy hop do przodu otwierają swoje galerie i pokazują Bodzianowskiego na okrągło.
OdpowiedzUsuń>>> Ale Wyborcza bez Jareckiej, która jednak skupia resztki zainteresowania sztukami wizualnymi to też nie jest rozwiązanie.
OdpowiedzUsuńWolne żarty! Kogo resztki zainteresowania sztukami wizualnymi może skupić w Wybiórczej Jarecka? Przecież nie ludzi poważnie zajmującymi się sztuką. Kto mógłby potraktować na serio te jej krytyczne wyroki ? Ano tylko „plebs” wpychający sobie w dupsko pióra inteligenta. Czyli najliczniejszy czytelnik Gazetki. I to jest to, co naprawdę robi Jarecka - sieje zamęt i chaos w prostych umysłach pseudointeligencji. Ona sprzedaje kit, oni kupują fałszywe poczucie przynależenia do elitarnego klubu wybrańców.
To co uprawia Jarecka jest reklamą, produktem PR. A ponieważ serwowane jest jako krytyka sztuki (jest sprzedawaniem kłamstwa w atrakcyjnym opakowaniu jakie daje blichtr sztuki wysokiej) z punktu widzenia etyki prawdziwej krytyki jest pospolitym, intelektualnym prostytuowaniem się.
I tak ludzie poważnie zajmujący się sztuką pojmują te wygłupy, na niwie krytyki sztuki, w wykonaniu niemłodej już Doroty J. :)
"Alfabet" Pauliny Ołowskiej
OdpowiedzUsuńhttp://vimeo.com/82539782
Z kolekcji MUZEUM SZTUKI POSTKOLONIOALNEJ w Warszawie.
Przekaz intelektualny na poziomie odbiorców Sesame Street. O formie przez litość nie wspomnę. Ten zakup pokazuje dobitnie, jaki rozwój umysłowy - a raczej niedorozwój – reprezentuje dyrekcja artystyczna tej placówki!
Całkowita zgoda z Anonimowym 02:55:00. Z Anonimowym 04:00:00 także. Z tym, że o formie, rozwoju czy niedorozwoju nie wspominałbym, bo to są wybory wyłącznie po linii personalnej. O formie Mytkowska wie tyle, co Kermit the Frog. Podobnie też jak jej wunderteam.
OdpowiedzUsuńTakie kontakty jak na zdjęciu, petryfikują układ do korzenia. Nie wiem jakiej motyki trzeba użyć, by to wykarczować.A do tego jest to wyjątkowo żywotna struktura. Jak każdy chwast
OdpowiedzUsuńInna rzecz, że jak Jarecka nie napisze tekstu o sztukach okołowizualnych, to Wyborcza już niczego z tej bajki nie zamieszcza. Pseudointeligent -jak chce dyskutant kilka postów wstecz- czyli przeciętny czytelnik GW teraz niczego już nie przeczyta z tej działki.
OdpowiedzUsuńI bardzo dobrze, nie będzie dezinformowania, nie będzie propagandy sukcesu polskiej sztuki – gdy go realnie nie ma! Nie będzie promowania miernot za publiczne pieniądze, tylko dlatego, że komuś akurat czyn czy występ takiej miernoty pasuje ze względów propagandowych, politycznych, a nie artystycznych.
UsuńZresztą Lemingi braku obecności sztuk wizualnych nawet nie zauważą, bo to typ ludzi, którzy obrazy na ścianę swojego domu kupują w sieci sklepów IKEA, święcie wierzą, że za tragiczną sytuację ekonomiczną naszego kraju odpowiada Kościół, Kaczyński chce wojny z Ruskimi, a Unia Europejska więcej daje niż zyskuje (czyli odbiera) i jej się to opłaca. Co więc może takim zaoferować sztuka wyższa? :)
W ogólnym rozliczeniu, gdyby z Wybiórczej na amen zniknął dział kulturalny, sztukom wizualnym, literaturze, kinematografii, teatrowi tylko na zdrowie by to wyszło. Gdyż byłaby szansa, iż Leming, który naprawdę zechciałby się dowiedzieć czegoś istotnego - ba, prawdziwego! - o kulturze wyższej, sięgnąłby po kompetentne źródło informacji, a tak czyta wyssane z palca Jareckiej brednie i zasypia snem sprawiedliwego myśląc, że jest dobrze doinformowany.
Mieszanie do tego wszystkiego Kaczyńskiego czy kościoła nie wydaje mi się sensowne, bo kasta polityczna bez względu na barwy jest miłośnikiem co najwyżej obrazków z IKEA. Ale rzeczywiście, jeśli teksty o sztuce w dziennikach mają mieć taki charakter jak to proponuje red. Dorota Jarecka, lepiej żeby ich w ogóle nie było
OdpowiedzUsuńPodsumowali pana w Obiegu http://obieg.pl/fokus/30942
OdpowiedzUsuńI w Obiegu i w Szumie. Ponieważ pośród innych bredni, pospolitego PR i stałych achów wobec kolesi, lata mi koło... Jakby mi to wysmażył ktoś poważny, kogo cenię, pewnie bym sie poważnie zastanowił , ale że to jak zwykle fedruje najęte na etat szkodliwo, autorytet intelektualistek z kulturoznawstwa, więc jak wyżej.
OdpowiedzUsuńSzum podsumowali Krasnale. To już nie jest archipelagizacja krytyki, to wojna. Powstanie Szumu wskazuje, że wojna ma kilka frontów.
OdpowiedzUsuńA w Szumie najlepszą poczytność ma Partolina Glinda. Arcipelizacja krytyki
OdpowiedzUsuńO co biega z tą archipelagizacją?
UsuńFlinta czasem trafnie strzeli:
Usuńhttp://magazynszum.pl/krytyka/sztuka-na-goraco-gawel-i-gawel-w-kosmosie
Ale pewno jest już na celowniku...
jaka tam od razu wojna? owszem nie zgadzają się ze sobą, ale przecież jedna i druga strona nie wchodzi sobie w paradę, gdyż nie mają tych samych odbiorców. nie chce mi się wierzyć, że ktoś kto lubi dla przyjemności zaglądać na browarną i czytać np. arteon, czytuje również dla przyjemności szum. w drugą stronę podejrzewam działa to tak samo. nie ten target.
OdpowiedzUsuńOkreślenia archipelagizacja użył kiedyś Jakub Banasiak.„Archipelagizacja”, czyli rozproszenie głosów, a w konsekwencji zanik merytorycznych dyskusji. M.in. spowodowany faktem, że krytycy różnych opcji nie czytają tekstów nawzajem. Piszą swoje, jest więc potok tekstów, "pulsujących przez moment i zaraz znikających w otchłani internetu. Jak memy na Facebooku”.
OdpowiedzUsuńPrzy okazji muszę przypolemizować Anonimowemu 07:46:00. Co to znaczy nie ten target? Prawda jest jedna, i albo ktoś oplata głodne kawałki albo gada do rzeczy, obojętnie gdzie i pod jakim szyldem. Stąd ta wojna. Jedni mają łby nafaszerowane teoriami, wszystkim dookoła tylko nie rzeczywistymi problemami przed którymi stoi ktoś, kto dzisiaj ma w sztuce cokolwiek ZROBIĆ. O tym także świadczy fakt, że większość tych od teoretyzowania, swego czasu zdezerterowała, gdy miała coś własnoręcznie WYKONAĆ (np. Jarecka nie dostała się do ASP, Banasiak zrezygnował po roku). I takie osoby, które jeszcze wczoraj nie mogły uporać się z utworami na poziomie "Wlazł kotek na płotek" teraz, bez krzty wątpliwości rwą się OCENIAĆ, FEROWAĆ NAMASZCZAĆ ludzi zdolnych pisać symfonie. Łatwo sobie wyobrazić, że np. półpijany Utrillo w pojedynku na znajomość teorii, nazwisk, zjawisk, trendów etc. w cuglach przerżnąłby z wyżej wspomnianymi krytykami. Za to oni, jak zresztą większość wyszczekanych (z niżej podpisanym włącznie) o poziomie artystycznym zamroczonego Maurycego mogą zapomnieć. Zamiast każdorazowo przepraszać że się odezwą, bez opamiętania tokują po wszystkich odpustach. Ja też, ale przynajmniej w dobrej wierze, żeby tych pierwszych choć odrobinę wyciszyć.
Niech „Anonimowy07:46:00” zacznie podejrzewać, że jest inaczej niż podejrzewa. :)
OdpowiedzUsuńPo drugiej stronie nie ma pewnie zbyt wielu odbiorców tego lania wody, bo o jakim w ich przypadku targecie mowa? Kogo może przyciągnąć takie nachalne lansowanie śmieci i miernoty w galeryjnych salach? Chyba tylko przedszkolanki z kulturoznawstwa są w stanie przeczytać te głodne kawałki od dechy do dechy i mieć poczucie, że miały do czynienia z krytyką sztuki?
Zresztą Szum nie potrzebuje czytelników. Powstał przede wszystkim po to by robić tylko szum, by robić wrażenie, że jest ruch w interesie, że jest pasja, energia, a piszący do magazynu oraz ci, o których piszą są cięgle blisko tego co istotne i najważniejsze w sztuce.
Tyle że tego interesu nie ma. W rzeczywistości wszystko zdycha z nudów pogrążone w biernej apatii, na ogół sztucznie podtrzymywane przy życiu za pomocą publicznych pieniędzy. Ale Szum szumi by stwarzać iluzję zgiełku, ruchu i roztaczać wokół swoich urok prestiżu sztuki, na który to urok można czasem wydusić publiczne pieniądze lub załatwić sobie ciepłą, państwową posadkę. I o to cały ten szum!
Też tak sądzę. o to właśnie ten szum. Ale zabijanie własnej nudy publicznym groszem, to tylko część tego dzieła. Drugą, najistotniejszą, jest dobijanie PRZY OKAZJI, a właściwie można mówić już w czasie przeszłym, ostateczne dobicie sztuki, będącej funkcją ponadprzeciętnej UMIEJĘTNOŚCI kształtowania formy.
OdpowiedzUsuńPanie Andrzeju, coś z rzeczy miłych. Pana misia informacyjna nie trafia w próżnię. Coraz więcej ludzi mówi o Pana artykułach, nawet cytuje Pana wypowiedzi w swoich tekstach. Tak więc mam Pan coraz większą - również i tą pozytywnie nastawioną do Pana - publikę. Na przykład w Arteonie z listopada ubiegłego roku trafiłem na tekst Karoliny Staszczyk „Malarstwo – partner dialogu”, w którym powołując się na Pana autorytet autorka przypomina Pana stwierdzenie o „drewnianym oku”. Całkiem niedawno spotkałem się też z pracą dyplomową, w której znalazły się cytaty z Pana dyskusji na tym blogu. Ogólnie w kręgach studentów ASP coraz częściej słyszy się o Pana walce o formę. Zaczyna Pan robić się popularny. Mam nadzieję, że ta wiadomość doda Panu trochę energii. A w tym roku życzę jeszcze większej ekspansji Pana myśli, pogody ducha i jak największej liczby artykułów napisanych z czystej przyjemności.
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe doniesienia. Istotnie, ja też coraz częściej trafiam na takie cytaty (np. niedawno także w Formacie), co -rzecz jasna- jest dla mnie budujące. Swego czasu nawet Wojciech Kozłowski z BWA z Zielonej Góry miał pomysł, by zderzyć moje teorie bezpośrednio z młodymi malarzami z dawnej stajni (Kolonie) Jakuba Banasiaka, a później z samym Banasiakiem przy obrazach w BWA, z udziałem publiczności i w prowadzeniu gospodarza. Nic z tego nie wyszło ( z przyczyn ode mnie niezależnych), a szkoda bo taka wymiana zdań na refleks i bez podpórek znikąd, byłaby pewnie ciekawa. Wiem też od samych, byłych studentów Grafiki warszawskiej ASP, że na różny sposób korzystali z mojego, skromnego dorobku, nie tylko "pisarskiego". Jak powiedziałem, to jest budujące, bo jeżeli ktoś korzysta z kogośinnego, kto nie może mu NIC ZAŁATWIĆ, znaczy się korzysta najlepiej, bo z bezinteresownej ciekawości. A dzisiejszych czasach to jest bezcenne.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony są też takie zdania jak Sienkiewicza w Dwutygodniku, czy Zmyślonego w Obiegu, który ogólnikowo nazywa moje wpisy hejterskimi. Dopóki nie sprecyzuje i nie odpowie argumentami na argumenty (a bez wątpienia nie odpowie), muszę mieć to we wdzięcznej pamięci, bo tyle wejść bezpośrednio z Obiegu na mojego bloga co w ostatnim tygodniu, nie miałem od kilku lat. Brawo Iwo, graj tak dalej.
Nie sadziłem, że Kozłowski ma aż tak otwarty umysł. Do tej pory można było czytać w ludziach sztuki po tamtej stronie barykady jak w otwartej księdze. I ostatnią rzeczą jakiej bym się po nich spodziewał byłoby zaproszenie Pana do debatowania o formie. Przecież to co napędza ten konflikt i jest kością niezgody, to fakt, że oni formy nie widzą, więc nie respektują i z tego powodu partolą w sztuce wszystko czego się tkną. Jeżeli do tego dodać ich niereformowalność pod tym względem, z powodu wygodnictwa i próżności, to mamy pełen obraz tej mainstreamowej kasty kuratorskiej, z którą Pan wojuje. Przecież nawet student ASP pierwszego roku wie, że nic tak nie mierzi kuratorskiej kury na grzędzie w urzędzie jak udawanie, że coś z formy - np. malarskiej - rozumie. W tym wypadku alergiczna reakcja Banasiaka była jak najbardziej typowa, czyli tchórzliwa. Dlatego tego oryginalnego myku ze strony Kozłowskiego nie rozumiem. Zbił minie tym skubany z tropu, ale pozytywnie zaskoczył.
UsuńCzy mógłby mi Pan podać, w którym numerze Formatu i w kogo tekście wspominano o Panu? Z góry dziękuję.
UsuńSłusznie Pan zakłada, Zmyślony raczej nie odpowie. Pisanie go widać męczy (próbka poniżej) , ale jak się już chłopina zmusi, to w sferze krytyki artystycznej nadaje słowu „wiocha” nowych znaczeń :)
OdpowiedzUsuńIwo Zmyślony: „Z okolic Gdańska pochodzi też Michał Łagowski – wychowanek Grzegorza Klamana, artysta skupiony na badaniu tożsamości wiejskiej oraz społecznych procesach jej konstruowania. Wiele z jego prac ma wymiar krytyczny – ujawnia miastocentryczne (czy nawet warszawocentryczne) mechanizmy kultury współczesnej, demaskując reprodukowane przez nią naiwne i nieadekwatne obrazy polskiej wsi. W swoich pierwszych akcjach wcielał się po to niekiedy w alter ego Jagny z „Chłopów” Stanisława Reymonta – raz, stojąc na Długim Targu w Gdańsku, w chustce na głowie i slipach, z brudną taczką u boku, trzymał w rękach napis „Którędy na manifę?”, aż go zwinęła policja („Jagna jedzie na manifę”, 2011). Inna jego praca to poruszający obraz społecznego wykluczenia – samemu będąc gejem, fotografuje się leżąc porzucony poza wsią, na kupie gnoju, twarzą do dołu.”
Trudno dać wiarę, ale reszta trzyma podobny poziom. Po prostu Iwo jest sam w sobie gwarancją jakości :)
http://www.dwutygodnik.com/artykul/4986-nowi-i-beznadziejni.html
Nie wiadomo skąd w Warszawie te zniekształcone obrazy wsi, skoro tu sama wieś siedzi i musi je pamiętać z dzieciństwa. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńZmyślony powinien połączyć te peregrynacje" wiejskie z Gdańska" z okolicy Klamana z akcją teoretyczną w Biedronce, będzie szerszy kontekst społeczny i przenieść ją do Lidla (nawet tylko w sferze idei).
OdpowiedzUsuń- „ …na kupie gnoju, twarzą do dołu.”
OdpowiedzUsuńDobrze to oddaje, ale sytuację polskiej sztuki. Zaistniałą notabene dzięki takim krytykom jak Zmyślony. Dzięki Ci Iwo!
Jakie myślenie wprowadziła do sztuki awangarda? Czyli podsumowanie dorobku awangardy w paru słowach w wykonaniu Iwa Zmyślonego.
OdpowiedzUsuń(26:01)
http://vimeo.com/54137432
Jakie myślenie wprowadziła do sztuki AWANGARDA?
UsuńIwo Zmyślony: „To się sprowadza miedzy innymi do tego, że się myśli syntetycznie: to znaczy czyści, jak gdyby, ideę ze wszystkich, jak gdyby, zbędnych elementów formalnych. To jest taka cecha wspólna sztuki awangardowej, że ona ma być nieprzegadana, ma być syntetyczna, ma pokazywać tylko to co trzeba, a nie to co jest, jak gdyby, związane z jakąś dekoracją, czy z jakąś narracją, czy z jakąś barokowością.”
No to już wiemy Panie Andrzeju, jakiej sztuki Pan broni!
Sztuki, która jest pełna zbędnych elementów formalnych, która jest przegadana, pokazuje nie tylko to co trzeba, ale i to co jest związane z jakąś dekoracją, czy z jakąś narracją, czy z jakąś barokowością. :) :) :)
Żenada. Z takim wykładem i w Biedronce nie wróżyłbym mu sukcesu.
OdpowiedzUsuńLapidarność w sztuce jest cenna jak jest WYNIKIEM, a nie ZAŁOŻENIEM. Wynikiem eliminacji zbędnego.
OdpowiedzUsuńPo tym wykładziku już wiem jak rozumują Kury Kultury. Zawsze mnie zastanawiało jak KuKu tłumaczą sobie swoje dyletanctwo, czyli nieumiejętność czytania formy dzieła sztuki? Myślę, że KuKu po prostu uważają, że wszystkie kierunki, które były przed awangardą tworzyły dzieła, które były IDEAMI NIEOCZYSZCZONYMI ZE ZBEDNYCH ELEMENTÓW FORMALNYCH, więc były dziełami przegadanymi, idącymi w dekoracyjność albo narrację. I to jest właśnie dobry przykład myślenia podyktowanego resentymentem!!! :)
OdpowiedzUsuńJeżeli sobie w ogóle jakoś tłumaczą. Bo to, co teraz uchodzi za supersztukę, czyli publicystyka socjo- polityczna, te wszystkie dyskursy, koncepcje bez dzieła, arteholo i pochodne etc., to jest realizacja odwiecznego marzenia technokraty i mentalnego urzędasa: żeby sztuka zamiast oderwanym od "prawdziwego" życia poszukiwaniem formy, zajęła się wreszcie czymś poważnym. Najlepiej jakby się zajęła tym. czym zajmuje się on, czyli urzędas: rozgrywkami personalnymi, urzędowymi papierzyskami, wyścigiem do koryta. Właśnie mamy fazę przejściową do tego ideału. Należy się spodziewać, że niebawem, urzędas urządzi SOBIE sztukę, a artystów i sztukę formy urządzi ostatecznie.
OdpowiedzUsuńCzołem Hejterzy!
OdpowiedzUsuńcyt:,,urzędas urządzi SOBIE sztukę, a artystów i sztukę formy urządzi ostatecznie.,,
prawidłowo powinno brzmieć:
-urzędas urządzi SOBIE sztukę, a artystów sobie dobierze...
co perfekcyjnie robi od lat Pani Anda... :)
ps.
najwięcej odsłon i komentarzy w roku 2013- prawdopodobnie : http://galeriabrowarna.blogspot.com
potem może jeszcze strasznasztuka
a obiegi ,szumy,dwutygodniki, itp. twory prawdopodobnie to tylko błąd statystyczny+rodzina(ha,ha,ha)
czyli chłopaki i dziewczyny: dajcie na luz i zróbcie w końcu kurs obsługi wózka widłowego ...
Obserwacja prawdziwego życia w Supermarketach naprawdę może być początkiem Waszego Nowego Wspaniałego Życia!
czuwaj (i sie ma też !)
gość niedzielny forever
Czołem Hejterze Niedzielny! :)
UsuńCzołem Hejterze Niedzielny! :)
UsuńCzołem Hejterze Niedzielny! :)
UsuńObserwacja prawdziwego życia w Supermarketach potwierdza jedyne brak zainteresowania współczesną sztuką...życia w Supermarketach nie interesują dywagacje intelektualne na temat spacerów po łące Althamera...sa niestety na poziomie kursów filozoficznych dla początkujących, a po takich kursach są najczęściej dzisiaj kuratorzy i kuratorki i p. Szymczyk naturalnie.
UsuńCzołem Hejterze Niedzielny! :)
OdpowiedzUsuńNowinki
OdpowiedzUsuńhttp://www.youtube.com/watch?v=wvEmEPCQ9I0
Mam nadzieję, że na tej monograficznej wystawie Piotra Uklańskiego pt. „English as Second Language” nie zabrakło jego najważniejszego dzieła: Untitled (Ginger Ass) z roku 2003.
http://contemporary-art-blog.com/post/35646217191
Ponieważ akurat ta praca jest jedynym kluczem do zrozumienia artystycznych sukcesów Uklańskiego. Wystawa w Miami Beach jest tego najlepszym przykładem :)
P.S. Czołem Hejterze Niedzielny! :)
UsuńAnonim 04:19:00 - Niestety, nie są to nowinki. Ten pierwszy link wisi na fejzbukowych stronach Arteonu od jakiegoś czasu, i nawet pozwoliłem sobie skomentować. Drugi z linków (Ginger Ass) komentowałem 5 lat temu na blogu Krytykant.pl, w podobnym duchu co Pan/Pani, że to jedyna tajemnica jego "sukcesu". Widać jak niewiele potrzeba.
OdpowiedzUsuń>>>„Należy się spodziewać, że niebawem, urzędas urządzi SOBIE sztukę, a artystów i sztukę formy urządzi ostatecznie.”
OdpowiedzUsuńZaczyna się k…. spełniać! :(
https://www.youtube.com/watch?v=dY8EikDWSmY
trochę lepiej na tym filmie
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=HhksrfIPduk#t=71
ale też większość śmieci, dosłownie kilku artystów godnych uwagi
Ano właśnie. I do tego Uklański z tą swoją paszczą ze szmatek pasuje jak ulał. Tzw. NOWY człowiek, nowa optyka. Znaczy się człowiek jest STARY, wszystko ma stare: nawyki, odruchy, umiejętności, słabości, dźwięki przy czynnościach. Tylko OPTYKA mu się nagle zmodernizowała. Wraz ze wzrostem zer na kontach. Forsa wyostrza zmysły. Ale, na szczęście, wydłuża też nosy, jak u Pinokia, więc łatwo rozpoznać.
OdpowiedzUsuńŚmietniska, klamoty zapacykowane na jeden kolor, jakieś bibeloty i dezelka. Idealne koło kominka i w ogródku nowego dorobkiewicza.
OdpowiedzUsuńBiernacki napisz coś o Spojrzeniach !
OdpowiedzUsuńPanie Andrzeju bardzo lubię Pana teksty, którymi mocno Pan już zdążył namieszać w polskim art worldzie. Bez pardonu wsadza Pan kij w mrowisko dotyka sedna czyli starego gówna, które zaczyna śmierdzieć. Doceniam też Pana jako artystę. Pana malarstwo przypomina mi nieco prace Dudy-Gracza i Beksinskiego których również bardzo cenie i mam w swojej malej prywatnej kolekcji. Pozdawiam tak trzymać!!! i powodzenia w dalszej walce w nowym roku!!! Marian Stabryło
OdpowiedzUsuńPonieważ uwielbiam formę oficjalną w parze z poufałą chętnie informuję Anonimowego 12:25:00, że o "Spojrzeniach" już napisałem w Arteonie. W regularnie ukazującej się tam rubryce "Komentarz niepokorny", dwa numery wstecz, zapraszam więc do pisma. Redakcja na prośbę zainteresowanego, wyśle bez problemu -jak sądzę- numery archiwalne. Cena jednego egzemplarza tylko 5 zł. A jeśli już nie ma w zasobach, po konsultacji z naczelnym, zamieszczę tekst na blogu..
OdpowiedzUsuńDo Pana Mariana Stabryło. Bardzo cieszą mnie sympatyczne sygnały od czytelników, dotyczące zamieszczanych tutaj tekstów, pomimo że ich głównym celem NIE JEST przypodobanie się komukolwiek. NIE SĄ też kazaniami, stąd, czasami, ostrzejsza forma sformułowań. Dlatego wszystkie miłe komentarze traktuję bardziej jako akt ZROZUMIENIA zawartych tam intencji, niż wyraz prostej POCHWAŁY postawy czy formy.
OdpowiedzUsuńNie inaczej chciałbym odbierać sygnały o moim dziele malarskim. Jak wszyscy wchodzący tu wiedzą i widzą, nie wyrywam się tu ze swoją robotą. Nie podtykam pod nos, nie kłuję po oczach. Daję możliwość jej poznania, ale po wysiłku znalezienia, czyli dla chętnych, a nie przypadkowych. W domu też się nie obwieszam, traktując tę działkę jak zupełnie OSOBISTĄ, indywidualną sprawę.Oczywiście sposób, w jaki ja to traktuję, nie musi obowiązywać innych, odnoszących się do tego samego. Rzecz należy traktować jako otwartą. Ale po Pańskim, Panie Marianie komentarzu, porównującym to do roboty Dudy czy Beksińskiego widzę, że mamy do czynienia z aktem NIEZROZUMIENIA nie tylko mojej intencji malarskiej ale i jej ostatecznego kształtu. Wszak nie znajdzie Pan u mnie ani technicznych "kruczków" obu przywołanych malarzy, ani podobieństwa motywów. Nie ma u mnie ani tzw. wcierki, którą niemal wyłącznie posługują się dwaj przywołani, ani nie ma u mnie tzw. literatury czy narracji, którą tamci eksplorują bez granic. Słowem nie ma u mnie żadnych facetów w kufajkach, sielskich pejzaży i karykatury krytyki społecznej jak u Dudy, ani nie ma mrocznych klimatów, ulizanych -jak mawiał Witkacy- tektur Beksińskiego. Wolałbym zatem, żeby Pan skrytykował to co robię niż nietrafnie porównywał, bo to swiadczy, że się Pan moją robotą na jotę nie przejął. Co oczywiście nie jest zbrodnią przeciwko ludzkości, zamkniętej w mojej małej (180 cm) osobie. Niemniej dziękuję za pozdrowienia i ja serdecznie pozdrawiam
Szanowny Panie Andrzeju,
OdpowiedzUsuńmuszę przyznać, że ja także ― po długiej przerwie ― zajrzałem na Pański blog właśnie za pośrednictwem Zmyślonego. Mocno rozbawiła mnie jego uwaga o Pańskim „hejterstwie”, ponieważ krytyka status quo, jaką Pan proponuje, w istocie niewiele różni się od krytyki proponowanej swego czasu przez Rastra. Oczywiście, cele ataków się różnią, forma jednak, oraz zasada, są właściwie te same. Czy wobec tego Raster był „hejterski”? Z takim pytaniem powinien zmierzyć się Zmyślony (dla niego bowiem Goryczca i Kaczyński to wciąż „tytani inspiracji”).
Mnie osobiście cały ten konflikt przypomina nieco napięcie między Janem Klatą, a jego przeciwnikami. Oni tzw. „nowy teatr” oskarżają mniej więcej o to samo, o co Pan oskarża mainstream sztuk wizualnych. Z pewnością trafnie punktuje Pan patologie obecnego systemu, niestety Pańskie remedium to w gruncie rzeczy propozycja ― proszę darować metaforę ― skoku z deszczu pod rynnę. Innymi słowy: powrót do „Utrilla”, tzn. do antyintelektualnej bebechowości, byłby regresem. Nie znaczy to oczywiście, że trzeba akceptować aktualną formułę sztuki współczesnej. Przeciwnie ― warto ją krytykować, ale przy minimalnym choćby zrozumieniu pozycji, na jakich znajdują się konkretni artyści reprezentujący różne wymiary mainstreamu. Na przykład: flekowanie Żmijewskiego za to, że nie jest „Utrillem”, nie ma sensu. Dobrze natomiast brać pod lupę efekty jego pracy w odniesieniu do przyjętych przezeń zamierzeń. Czy BB 7 zmieniło coś w strukturze politycznej poza światem sztuki lub w jego obrębie?... Tu bez wątpienia można wiele ciekawego powiedzieć. Albo z innej beczki: czy „Nowa sztuka narodowa” w MSN faktycznie otworzyła pole do pogłębionej refleksji nad tożsamością narodową? Jaki właściwie konkret stoi za hasłem „Jak sztuka dziś, taka Polska jutro”? Jaką konkretnie Polskę próbuje projektować MSN (czy w ogóle jakiś konkret jest tam obecny)?.... Takie pytania stawiać trzeba (co zresztą często Pan robi), natomiast pałowanie Ołowskiej „Utrillem” wypada chyba porzucić ― podobnie jak pałowanie Klaty żądaniem „teatru tradycyjnego”. Tak „Utrillo”, jak „teatr tradycyjny” to formuły, które już nigdy nie będą wiodące. W tej sytuacji przydałoby się raczej dywagować, jak dzisiaj miałaby wyglądać twórcza (a nie re/sentymentalna) opozycja wobec mainstreamu. Fikcja „solidnego malarstwa” raczej tu nie odegra wiodącej roli ― taka „solidność” zawsze będzie osuwać się w jakiś „kuspityzm”, czy produkcje spod znaku Abbey House. A forsowanie figury geniusza „pijanego” to już naprawdę strzał kulą w płot. Na początku lat 90., gdy studiowałem na warszawskiej ASP, co drugi profesor próbował odgrywać tę rolę. I proszę mi wierzyć, nie wychodziło to na dobre ani profesorskiej sztuce, ani profesorskiej pedagogice. Ja osobiście nie cieszę się, że tamte figury odeszły na emeryturę. Fakt, iż nowy świat wydaje się taki zły, nie uprawnia tęsknoty za patologiami świata starego (absynt, obcina sobie uszu, gruźlicze ekstazy malarskie… Niech to wszystko spoczywa w XIX-wiecznej trumience).
Pozdrawiam,
Tomasz Kozak
Errata:
OdpowiedzUsuń1. Ja cieszę się, że pijane figury odeszły na emeryturę.
2. Cieszę się, że malarze nie muszą dzisiaj obcinać sobie uszu. (Choć z drugiej strony, jeśli będziemy z taką konsekwencją jak dzisiaj cofać się w XIX w., to może i vangoghizm wróci w szerszym wymiarze. Pan pewnie, by się radował, ja raczej bym się smucił.)
Tomasz Kozak
Szanowny Panie Tomaszu. Jak do wielu adresatów moich wycieczek, tak i po tym co teraz czytam powyżej u Pana miałem i mam zasadniczą pretensję. Pan jest tak inteligentnym człowiekiem i zorientowanym, że absolutnie nie wierzę, że Pan nie rozumie istoty mojej krytyki, jak i jednej z moich myśli podpartej figurą tego nieszczęsnego Utrilla. Ale skoro Pan rozumie, tzn, Pan udaje że nie. A więc krótko jeszcze raz: Półpijany Utrillo posłużył mi do wykazania, że w działaniach artystycznych dowolnego czasu, trzeźwość, wiedza, erudycja (rastrowe "Zanim zrobisz - pomyśl zamiast mojego "zanim pomyślisz - zobacz) bywa nie tylko zbyteczna, ale wręcz obciążająca. Lub tak, jak ujmuje to np. Lambert Wiesing: Sztuki wizualne poszerzają możliwość poznania rzeczywistości w sposób niezależny od wszelkich, zawartych w nich tzw. przekazów, ponieważ ich WIDZIALNOŚĆ JEST ZAWSZE BARDZIEJ FUNDAMENTALNA NIŻ ICH CZYTELNOŚĆ. I chwacit. Co do profesorów ASP, daruję sobie komentarz, zauważając tylko, że okreslenie profesorowie, to jest taki sam ogólnik jak Polacy, Czesi czy Murzyni. Byli tam różni. Ja, jako student, asystent i chyba przyjaciel Jacka Sienickiego, miałem do czynienia z samą, chodzącą klasą, skromnością, nieprzeciętną osobowością twórczą. Teraz zamiast niego, wtyka mi się tę jakąś, regularną analfabetkę sztuki, podopieczną najpierw kumpeli Mc Kenzie, a później całej reszty wiadomo kogo. Gówna lakierowane mi się wtyka, jak te na wystawie Uklańskiego czy British British. Wtyka mi się jakieś koślawe wideła, jakieś klozety Lucas i sfatygowaną tekturę dla bezdomnych. Sorry, ale ta podwórkowa rekwizytornia, ta ŁATWIZNA, pozbawiona kontekstu forsy i teorii, a nawet nie pozbawiona, zaśmierdnie w magazynach tych ichnich pseudomuzeów, jak martwy rekin w formalinie. Oczywiście, podejrzewam, jak Pan, że żebym się dwoił i troił, to tego nie odwrócę. Już za wielu jest w tym OBROCIE zainteresowanych. Ale wiem na bank, że choć żadna PRAWDA nas nie wyzwoli, to obnażanie mechanizmów fabrykowania jej namiastek, niewątpliwie ulży steranym zmysłom strażników jakości widzialnego. Pozdrawiam i zachęcam do kolejnych odwiedzin, bo lubię sensowny opór materii, Andrzej Biernacki.
UsuńSzanowny Panie Andrzeju,
Usuńrozumiem, co Pan miał na myśli, przywołując "Utrilla". Ja z kolei ― mówiąc o "pałowaniu" figurą tego artysty innych artystów ― użyłem pewnego skrótu myślowego, być może niejasnego. Wyjaśniam zatem: chodziło mi o to, że koniec końców ― zwłaszcza w rzeczywistości polskiej wojny kulturowej (oraz w realiach polskiej kultury; skrajnie antyintelektualnej) ― twierdzenie „że w działaniach artystycznych dowolnego czasu, trzeźwość, wiedza, erudycja (…) bywa nie tylko zbyteczna, ale wręcz obciążająca”, zawsze, lub niemal zawsze, zamieni się w reakcyjną pałę przeciwko nowoczesności (albo będzie jako pała użyte). To będzie przekładać się na hasła dość typowe: „Nie kombinuj, nie filozofuj, tylko strzelaj (w natchnieniu i upojeniu) w dziesiątkę”. Kłopot w tym, że takie postulaty łacno przeradzają się w imperatywy literalnego (a nie literackiego) odstrzeliwania wrogów kulturowych lub politycznych. Notabene, tej właśnie kwestii dotyczyła np. klasyczna dyskusja, która miała miejsce w Niemczech pod koniec lat 30. XX w., na temat statusu ekspresjonizmu i jego kryptofaszystowskiego potencjału. Poniekąd w tym kontekście Gottfried Benn, były ekspresjonista, wypowiedział na początku lat 40. (w eseju „Sztuka a Trzecia Rzesza”) słynną, ironiczną sentencję na temat kultury i sztuki ubóstwiającej instynkt : „Historia ma więc swoje własne metody, a jedną z nich jest niewątpliwie posłużenie się mikrocefalami, lecz przecież i sztuka wykazała się na przestrzeni wieków pewnymi rezultatami. Przede wszystkim kontrwystąpienia sztuki; są to sposoby wyrażania, których poszukuje dla swej epoki. Udaje jej się to z tą samą naturalnością i precyzją, z jaką gestapo strzela do ludzi”.
Proszę mnie dobrze zrozumieć: ja nie insynuuję Panu kryprofaszyzmu. Powiedziałbym raczej, że konsekwencją Pańskiego sprzeciwu wobec wiedzy oraz trzeźwości musi być irracjonalizm, a w rezultacie ― „mikrocefalizm” (artyście instynktownemu głowa przeszkadza, dlatego trzeba ją redukować), lub postulowany przez Bataille’a „acefalizm” (bezgłowość). Moim zdaniem na paliwie instynktu daleko nie zajedziemy (i jako artyści, i jako obywatele). No, ale to jest zasadnicza kwestia sporna. Historia całej nowoczesności to spór między „bebechowcami” a „mózgowcami”. Ja zdecydowanie popieram tych drugich. Mimo to kibicuję Panu w Pańskim boju z polskim art worldem ― i życzę celnych strzałów (chociaż z proponowanym przez Browarną programem pozytywnym zasadniczo się nie zgadzam).
Z poważaniem,
Tomasz Kozak
Nawiasem mówiąc, hasło "Zanim dotkniesz, pomyśl!”, było o tyle mylące, że Raster promował nie tyle myślenie, co właśnie instynktowne (trafiające w dziesiątkę) kopiowanie zachodnich nowalii. Właściwie nie mieliśmy w Polsce sztuki radykalnie „cerebralnej” (stawiającej na intelekt, analizę, spekulację). A szkoda…
UsuńTomasz Kozak
Szanowny Panie Tomaszu!
Usuń---------------------------------------------------------------------------------------------
„No, ale to jest zasadnicza kwestia sporna. Historia całej nowoczesności to spór między „bebechowcami” a „mózgowcami”. Ja zdecydowanie popieram tych drugich.“
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
....i dlatego Pański blog "IDŹ NA WOJNĘ" pozostaje pustą, hermetyczną, nieatrakcyjną, intelektualną konstrukcją i brak tam miejsca na komentarze. Można mu zarzucić tak samo"mózgowatość", jak „Galerii Browarna“ „bebechowatość“, używając Pańskich pojęć i jest przykładem, a właściwie powodem, do kolejnego pytania: czy sztuki wizualne potrzebują taki rodzaj aktywności?
To przecież jest koncept modernizmu: do sztuki dołączyć refleksję filozoficzną i to pod tak zmasowanym „obstrzałem“. Pytanie: jakiego rodzaju refleksję? Już na początku 18 wieku malarz i renomowany ekspert sztuki Antoine Coypel, prezydent Académie Royale de Peinture et de Sculpture i Premier Peintre du Roi krytykował niekompetencję piszących o sztuce. Jak więc rozumieć obecnie refleksję wydawcy poważanego „Artforum“ Charles‘a Guarino, który w jednym z interview ujawnił otwarcie, że "95 procent sztuki współczesnej nie powinno się poważnie traktować", włącznie z towarzyszącymi tekstami o niej? Z tymi zarzutami główni aktorzy reprezentujący „mózgowatość“ (także artyści masowo indoktrynizujący w swojej twórczości taki stan rzeczy) i nadający ton w instytucji sztuki niechętnie chcą się konfrontować. Kolejnym dowodem jest nominacja Adama Szymczyka na głównego kuratora documenta 2017, który już w pierwszym wywiadzie w „zeit-online“¹ potwierdził przypuszczenia, że na documenta nie będzie (albo znikomo) reprezentowane malarstwo, bo jego zdaniem cyt: „(d)as gemalte Bild hat eben eine problematische Geschichte, es repräsentierte oft die Macht. Und selbst wenn die Malerei diese Geschichte negiert, ist es schwierig, mit Gemälden etwas Bedeutungsvolles auszudrücken, ohne dass es gleich reaktionär oder marktgerecht erscheint.“². Tego rodzaju wypowiedź i jej logiczna substancja (notabene ostro skrytykowana przez komentatorów/ki wywiadu) może tylko potwierdzić „chorobę w głowie“ kuratora i instytucji sztuki, którą reprezentuje. Choroba nowoczesności, czyli: spór między „bebechowcami” a „mózgowcami” (używając Pańskich pojęć), odzwierciedla przede wszystkim strukturę władzy w instytucji (do której on sam i jego podobni na polskim gruncie, typu Zmyślony należą) i która na blogu „Galeria Browarna“, z lepszym czy gorszym skutkiem, jest krytykowana.
Pozdrowienia z Hamburga – max dogin :)
1. http://www.zeit.de/2014/01/documenta-adam-szymczyk-interview/seite-2
2. „Namalowany obraz ma tylko problematyczną historię, często reprezentował władzę. I nawet jeśli malarstwo zaprzecza tej historii, trudno jest wyrazić (moje: obecnie) obrazami coś znaczącego, co nie byłoby zarówno reakcyjne lub rynkowo uwarunkowane.“
Szanowny Panie Maxie,
Usuń1. Nie mam pewności, czy na blogu pana Biernackiego faktycznie warto zajmować się moim blogiem. Niemniej, jeżeli Pan nalega, to warto byłoby owo naleganie artykułować przy pomocy rzeczowych argumentów, a nie pusto- czy też gołosłownej retoryki. Czym bowiem jest gołe (tzn. niepoparte argumentacją) twierdzonko „Pański blog to pusta konstrukcja”? Ono właśnie jest puste, gdyż nie zawiera żadnych definicji. Jak Pan definiuje „pustkę”, hę, kotku (chciałoby się zapytać po witkacowsku)? I co wobec tego byłoby satysfakcjonującą Pana „pełnią”?
2. Pomijam fakt, że sylogizm typu: „mózgowe, ergo puste”, wydaje się płynąć z samego serca antynowoczesnego, „romantycznego” przesądu („Jasio być musi przy swej Karusi”, więc „serce” ważniejsze niż „mędrca szkiełko i oko”), ciekawi mnie natomiast teza, iż „modernizm” dołączył do sztuki refleksję filozoficzną. Co Pan właściwie ma na myśli, posługując się pojęciem „modernizmu”? W Polsce „modernizm” rozumie się (w uproszczeniu) na dwa sposoby: a) jako pewien okres w sztuce (zwłaszcza literaturze) na przełomie XIX i XX w., b) złoty wiek awangardy (dwudziestolecie międzywojenne). W takim kontekście mówienie o tym, że „modernizm” wymyślił spot sztuki z filozofią, jest raczej nieuprawnione. Jak rozumiem, odwołuje się Pan raczej do kategorii „die Moderne”, czyli do bardzo szerokiego pojęcia, które na polski tłumaczymy jako „nowoczesność”. W estetyce przyjmuje się (znów uproszczenie, ale na blogu trudno nie upraszczać), że początek „nowoczesności” to koniec XVII w., a konkretnie spór „starożytników” (les Anciens) z nowożytnikami (les Modernes) z 1678 r. W tym sporze stawką było pytanie, czy odtwarzać kanony starożytnej estetyki, czy też poszerzać sztukę o wiedzę zdobytą przez nowożytną naukę i technikę. Możemy zresztą cofnąć się jeszcze głębiej i (znów upraszczając) przywołać Leonarda, który estetykę łączył z nauką, a sztukę z teorią. Co wynika z tej krótkiej lekcji historii? Ano to, że granica przebiega między „średniowieczem”, a „nowożytnością”. Albowiem to właśnie nowożytność wprowadziła kategorię „sztuk wyzwolonych”, tzn. uwolnionych od obowiązków kultowych i ograniczeń teologicznych, oraz sprzymierzonych z nauką, wiedzą, refleksją teoretyczną (artyści właśnie wtedy zaczynają pisać traktaty teoretyczne i potem już nigdy z prawa do pisania nie rezygnują). W tym układzie trzeba powiedzieć, że właściwie wszystkie postulaty, które z podejrzliwością patrzą na alians sztuki z naukową czy filozoficzną spekulacją, są osadzone w horyzoncie mitologii „nowego średniowiecza”. To z jednej strony jest kult (czystej?) formy, z drugiej fetyszyzacja rzemieślniczego i cechowego aspektu sztuki. Oczywiście, można te aspekty fetyszyzować ― stąd zresztą na tym blogu tyle odwołań do takich kategorii, jak „chłam” czy „łatwizna” z jednej strony, i „solidna robota” z drugiej. Bez wątpienia podnoszący na duchu jest fakt, iż większość wypowiadających się tu krytyków rynku sztuki wierzy w kategorię „dobrej roboty”, niestety ich kłopot polega na tym, że w dzisiejszym świecie nie istnieje uniwersalny system kryteriów, wiarygodnie określających, czy właściwie powinno być „solidne rzemiosło”. Dla jednych to będzie obraz Sienickiego, dla drugich Sasnala.
Usuń3. I tu dochodzimy do sedna: czas „średniowiecza”, czas „wartości użytkowej” się skończył. Chcemy tego, czy nie, żyjemy w świecie nowoczesnym, w realiach rynkowych „wartości wymiennych”. Innymi słowy: dzieło „dobre” i „solidne” to takie, które będziemy mogli wymienić na odpowiednią ilość pieniędzy lub prestiżu. Im zatem wyższa cena i większy prestiż, tym „lepsze” dzieło. W takich realiach Sienicki (niestety lub estety) okazuje się „gorszy” od Sasnala (ponieważ wartość wymienna jego obrazów jest niższa). Ja osobiście akceptuję SPRZECIW wobec takich realiów. Nie mogę natomiast zaakceptować ODRZUCENIA obiektywnego faktu ich istnienia i obowiązywania. Faktem jest bowiem, że to właśnie te realia dzisiaj obowiązują (ograniczają) nas wszystkich. Można więc próbować jej zmieniać, ale nie wolno przeczyć ich istnieniu. Tymczasem znaczna część z ludzi komentujących tego bloga, wypowiada się ― na czele z Gospodarzem ― w taki sposób, jakby istniał tylko jeden system kryteriów uprawomocniających dzieło sztuki („forma”, „rzemiosło”, „widzialność”). Niestety (lub na szczęście) takich systemów jest wiele, a przynajmniej są takie dwa: a) system preferujący „wartości artystyczne”, b) system preferujący „wartości rynkowe”. Ignorowanie tych drugich świadczy może o idealizmie, niweile ma jednak wspólnego z (przydatnym w każdej batalii) realizmem.
UsuńUff… Pozdrawiam wszystkich oponentów, przepraszając zarazem za przydługi (hermetyczny i nietrakcyjny) wpis.
Errata: spór Starożytników z Nowożytnikami to oczywiście 1687 r., a konkretnie okres 1687-1715 (ale to detal).
UsuńA z tym myśleniem i instynktem nie chodzi przypadkiem tylko o to, żeby nie redukować sztuki do taniej publicystyki?
OdpowiedzUsuńhttp://www.nytimes.com/2014/01/19/arts/design/holland-cotter-looks-at-money-in-art.html?_r=1
OdpowiedzUsuń@Panie Maxie, „Anonimowy 17:02:00” trafnie zidentyfikował kość niezgody. Na Browarnej nie ma jakiegoś ortodoksyjnego podziału na sztukę, którą reprezentują „bebechowcy” albo „mózgowcy”.
OdpowiedzUsuńTu podział jest prosty: na tych, którzy wciskają formalny chłam i ci, którzy oferują dzieło formalnie wyszukane. Jeżeli „mózgowcy” prócz swoich analiz będą dostarczać także wyszukanych artefaktów sztuki, to będą Nam braćmi w walce z lenistwem i impotencją awangardy.
@Panie Tomaszu, użycie słowa „nowalie” w stosunku do tego co się ogólnie na Zachodzie dzieje wydaje mi się niezbyt fortunne. Ponieważ Zachód od trzydziestu lat odgrzewa i konsumuje ze znużeniem te same mrożonki z lat siedemdziesiątych. A wszyscy teoretycy pokroju Rastrowych i Szumowych Mędrków nie zdają sobie sprawy, jak żałośni są małpując wzorce, które doprowadziły Zachód do artystycznej impotencji.
Impotencja Zachodu… Czyżby przeciwstawiona potencji Wschodu? Chyba nie… Bo jeśli popatrzymy na los polskiej sztuki, to zawsze dojdziemy do wnioski, że jej charakter był niemal wyłącznie imitatorski. Weźmy np. kapistów. Importowali neoimpresjonizm wówczas, gdy ten paradygmat był już tylko kramikiem dla filistrów. I to właśnie ów kapizm ― pospołu z powojenną neofiguracją (zżynającą z Francuzuów i Brytyjczyków), a potem z transawangardą (neoekspresjinizm) ― stworzył i zakonserwował model peerelowskiej ASP. Ta zaś do tej pory kształtuje przekonanie studentów o prymacie tzw. „wartości malarskich” i „wrażliwości wizualnej”. I to właśnie na ASP wciąż wbija się ludziom do głowy, że sztuka = autoekspresja.
UsuńZ tego wszystkiego wynika dość smutna sytuacja polityczna, bowiem artyści ― jako obywatele ― mają zakodowane przekonanie, że ich wkładem w rozwój społeczeństwa powinno być wyrażanie osobistych uczuć i manifestowanie prywatnej wrażliwości. W efekcie, społeczeństwo lekceważy ich uczucia i rani ich wrażliwość. W efekcie artyści jeszcze bardziej fiksują się na problemie autoekspresji (bo trzeba wykrzyczeć swój ból), i koło się zamyka.
Dlatego między innymi ― te słowa kieruję do pana Maxa Dogina ― potrzebujemy mózgu i chłodnych analiz. Chodzi o to, by wyrwać się z autoekspresjonistycznej pułapki i zacząć tworzyć idee, które zmienią otaczające nas społeczeństwo. Nie da się tego zrobić, kontemplując misterne zacieki farby na ręcznie czerpanych papierach lub płótnach tkanych w „średniowiecznej” przędzalni. Prerafaelici, Bractwa św. Łukasza niemiecki i polskie) etc,.. To sen e vrati! O tym się fajnie czyta, w takich utopiach powstają niekiedy ciekawe obrazy, ale sztuka powinna zmieniać świat, a nie przebierać się w „starożytne” kostiumy. Dlatego np. pan Andrzej Biernacki jest znacznie bardziej skuteczny (i inspirujący) jako drapieżny, oburzony krytyk niż jako galerzysta.
Przepraszam za literówki.
UsuńCałkowicie zgadzam się z przedmówcą (A 17:02:00), zwłaszcza ze zdaniem: Jeżeli "mózgowcy" prócz swoich analiz będą dostarczać także wyszukanych artefaktów sztuki, to będą nam braćmi w walce z lenistwem i impotencją awangardy). Z drugim zdaniem też.
OdpowiedzUsuńCo do wypowiedzi Pana Tomasza Kozaka, pomimo wiedzy jaką niewątpliwie dysponuje, upraszcza ile wlezie. Chociażby w tym, że niby wg niego, żyjemy w realiach rynkowych, w których lepsze dzieło ma wyższą cenę. Gdyby rzeczywiście tak było, wszyscy, którzy mi się mało podobają, zajmowaliby się nie podopiecznymi Obrista, Gioniego, Seroty, Birnbauma, czy ostatecznie Szymczyka, ale np. Baconem, który w dyskursie nowej sztuki jest w głębokiej defensywie, a parę tygodni temu wykręcił na aukcji rekord cenowy. Także Sasnal, gdy był na topie list rank., ceny na jego rzeczy były owszem, wysokie jak na polskie warunki, bo na warunki europejskie albo światowe, ceny te były mniej niż umiarkowane (nie tylko niskie w porównaniu z Tuymansem, czy śmieszne w zestawieniu z Richterem ), ale odpadały z cenami jego zachodnich rówieśników. W ogóle posługiwanie się pojęciami rynkowymi w sztuce w sytuacji światowego dyktatu publicznych instytucji sztuki jest aberracją. Zostawmy Sienickiego, przy którym polskie instytucje sztuki palcem nie kiwnęły. Wystarczy spojrzeć na los i ceny dzieła Krasińskiego, którego z dnia na dzień rozbujano cenowo, bo jedną z jego pracek, które leżały na składzie przez lata za grosze, pani Mytkowska, członkini komisji zakupów Tate, wetknęła do tej publicznej instytucji (ntb po solidnej prasowej robocie Szymczyka) Dokonali tego wtedy, gdy byli tym zainteresowani, ufamy że tylko w ramach Instytutu Awangardy.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Usuń"Wystarczy spojrzeć na los i ceny dzieła Krasińskiego, którego z dnia na dzień rozbujano cenowo, bo jedną z jego pracek, które leżały na składzie przez lata za grosze, pani Mytkowska, członkini komisji zakupów Tate, wetknęła do tej publicznej instytucji (ntb po solidnej prasowej robocie Szymczyka) Dokonali tego wtedy, gdy byli tym zainteresowani, ufamy że tylko w ramach Instytutu Awangardy".
UsuńPanie Andrzeju, ale taką właśnie "robotą" zajmują się galerzyści. Im zależy, aby ceniony przez nich artysta trafił do dobrych kolekcji za dobre pieniądze. To samo np. próbował zrobić Dmochowski z Beksińskim. Zakładam również ― proszę mnie skorygować, jeśli się mylę ― że to samo Pan robiłby dla Sienickiego. Nie rozumiem, dlaczego akurat w tym wymiarze demonizuje Pan działania FGF.
Panie Andrzeju,
OdpowiedzUsuńpisze Pan: „Co do wypowiedzi Pana Tomasza Kozaka, (…) wg niego, żyjemy w realiach rynkowych, w których lepsze dzieło ma wyższą cenę”.
To nieporozumienie. Tak twierdziłby np. Jakub Banasiak (bazując na przekonaniu o aksjologicznej nieomylności rynku). Ja natomiast stwierdzam fakt ― chyba jednak niezaprzeczalny ― iż żyjemy w świecie (w art worldzie), w którym dominuje przekonanie, że dzieło posiadające wyższą cenę (wyższą wartość wymienną) jest dziełem „lepszym”. Z obiektywnym istnieniem takiego faktu trudno chyba polemizować.
Pisze Pan także: „W ogóle posługiwanie się pojęciami rynkowymi w sztuce w sytuacji światowego dyktatu publicznych instytucji sztuki jest aberracją”. Mam wrażenie, że w tym zdaniu nakładają się na siebie dwie funkcje mowy: deskryptywna (opisowa) i preskryptywna (normatywna). Z tego wynika nieporozumienie. Powstaje bowiem wrażenie, że świata sztuki nie powinniśmy opisywać przy pomocy kategorii rynkowych, ponieważ ów rynek nie jest prawdziwym (w domyśle: wolnym) rynkiem. Nie jest wolny, bo ulega dyktatowi instytucji publicznych. Ja polemizuję z takim opisem. Sytuacja jest bowiem odwrotna. To nie instytucje publiczne dyktują kapitałowi warunki, lecz to kapitał kształtuje politykę instytucji publicznych. (To nie Tate Modern nakazał Saatchiemu lansowanie YBA, lecz to Saatchi wcisnął w ramy instytucji wypromowanych przez siebie artystów. W Polsce, mutatis mutandis, to samo miało miejsce na linii Raster, FGF, instytucje.) Ta sytuacja bynajmniej nie unieważnia kategorii rynkowych. Po prostu współczesny rynek nie jest wolny w tradycyjnym, liberalnym sensie tego słowa. Struktura rynku ma neoliberalny charakter, ergo ― jest specyficzną hybrydą państwa i kapitału (kapitał w obrębie tej hybrydy drenuje zasoby państwa). Jak rozumiem, Pan taki stan rzeczy uznaje za aberrację i uważa, iż sytuację należy zmienić. Zgadzam się z taką preskrypcją. Ona jednak nie może wpływać na deskrypcję, bo wtedy pobożne życzenia pomylą się nam z rzeczywistością.
Ło Jezu. Panie Tomaszu, co do Krasińskiego:
OdpowiedzUsuńno przecież Pan doskonale rozumie ten cały myk, który siłą rzeczy odróżnia mnie, tzw. galerzystę i promotora Sienickiego, od pani Mytkowskiej, promotorki Krasińskiego. Czyli odróżnia Pan tego, który bez względu na rzeczywiste zasoby, zawsze będzie nędzarzem w stosunku do możliwości finansowych i pozycji symbolicznej instytucji publicznych. Przecież Mytkowska umieściła Krasińskiego w Tate nie wtedy, kiedy była szeregową galerzystką FGF nawet z budżetem z grantów MKiDN, Smithsonian, Batorego, Pro Helvetia, tylko wtedy, gdy była dyrektorką instytucji publicznej, czyli MSN z budżetem zupełnie innego rzędu. To jest inny partner do dealu. Jeżeli przypomnimy sobie ponadto, że nie była w stosunku do Tate dyrektorką "neutralną", tylko np. współjurorką Seroty Sudjica i Bałki(Hala Turbin) i Szymczyka (Kunsthalle) konkursu na siedzibę MSN, że była zapraszającą do MSN ulubieńców Seroty: Obrista, Eschego, Bishop, kupująca prace ulubieńców Seroty: Sarah Lucas, Jeremy Dellera etc,etc., to wtedy ten MYK zrozumiemy. Powie Pan, to dlaczegoś pan, panie Biernacki się tak nie uplasował jak pani Mytkowska. A odpowiedź jest dziecinnie prosta: bo ja widzę wartość w tym, w czym widzę, a nie w tym w czym "powinienem" widzieć, nawet wbrew sobie, jeśli to będzie skuteczne.
Ło jezu, Panie Andrzeju.
UsuńPrace Krasińskiego znalazły się w kolekcji Tate w 2007 roku, czyli w tym samym, kiedy Joanna Mytkowska została dyrektorką MSN; instytucji wówczas jeszcze embrionalnej (sądzi Pan, że to właśnie jej pozycja świeżo upieczonej dyrektorki dość amorficznej jeszcze instytucji, zadecydowała o wprowadzeniu EK do zbiorów TM?). Poza tym ― gwoli ścisłości ― w zbiorach znalazło się osiem prac i każda z nich została przekazana w darze, a nie nabyta. Z tego, co wiadomo JM rekomendowała natomiast w 2009 r. zakup pracy Zbigniewa Libery („Jak tresuje się dziewczynki”), i dzieło to faktycznie zostało przez Tate zakupione. Pan pewnei powie, że ręka rękę myje, i Mytkowska wspomogła tutaj artystę Rastra. Ja natomiast doprowadzenie do kupna pracy Libery zaliczyłbym Mytkowskiej na plus, bo w moim przekonaniu tak powinni działać ludzie promujący polską sztukę. I jeśli mam wielkie pretensje do Mytkowskiej czy Szymczyka (zwłaszcza do Szymczyka), to o to, że tej sztuki właściwie nie promują (poza artystami ze stajni FGF). Mając do dyspozycji Kunsthale w Bazylei, Bienale w Berlinie i Documenta, można by dla naszej sztuki in toto zrobić bardzo dużo dobrego (przy odpowiedniej wizji strategicznej), zamiast promować jedynie garstkę artystów z macierzystej galerii.
Na koniec wrócę jeszcze do Krasińskiego. Kuratorzy z FGF właściwie od zawsze manifestowali swoją atencję dla tego artysty, i już od końca lat 90. Było jasne, że chcieliby go ulokować w gronie klasyków (neo)awangardy. Robili zatem dokładnie to, co i Pan chciałby robić ― widzieli wartość w tym, co w Polsce w owym czasie było zmarginalizowane (Krasiński w świadomości naszego świata sztuki w owym czasie niemal nie istniał), a na świecie zupełnie nie znane. Tak więc, chcieli wypromować Krasińskiego, bo się nim fascynowali, a przy tym ― obserwują uważnie rynkowe trendy ― dostrzegli szansę na promocję rodzimej wersji neo/awangardowego/konceptualizmu. Co w tym złego? Moim zdaniem nic.
Oczywiście w całej sytuacji z MSN istnieje genetyczny błąd. Moim zdaniem Mytkowska nie powinna była otrzymać dyrektorskiej posady, a to z tej racji, że wywodziła się z prywatnej galerii, i było dość oczywiste, iż dojdzie do konfliktu interesów ― w końcu zrębem i trzonem polityki Muzeum były/są prace artystów związanych z FGF. Sytuacja, w której stanowisko dyrektorskie dużego muzeum otrzymuje człowiek wcześniej związany z prywatną galerią, jest patologiczna. I o tym warto dyskutować, by w przyszłości takie patologie nie miały miejsca. Natomiast rozstrząsanie, czy Mytkowska ma pokazywać w MSN prace artystów związanych z FGF (albo rekomendować je do zagranicznych kolekcji), jest w tym momencie bezprzedmiotowa, ponieważ, czy nam się to podoba, czy nie (mnie się akurat nie podoba), to właśnie owi artyści są najbardziej na świecie znanymi reprezentantami polskiej sztuki. I żaden dyrektor MSN nie mógłby tego faktu lekceważyć (innymi słowy: musiałby go uwzględniać w swojej polityce wystawienniczej, eksportowej etc.).
UsuńPanie Tomku, pisze Pan: "Z tego wynika nieporozumienie. Powstaje bowiem wrażenie, że świata sztuki nie powinniśmy opisywać przy pomocy kategorii rynkowych, ponieważ ów rynek nie jest prawdziwym (w domyśle: wolnym) rynkiem. Nie jest wolny, bo ulega dyktatowi instytucji publicznych. Ja polemizuję z takim opisem. Sytuacja jest bowiem odwrotna".
OdpowiedzUsuńNo nie. Absolutnie nie. Prawda jest taka, jaka wylazła przy dętej ewaluacji dzieł podopiecznych Abbey House, która tak wpieniła niedawno tych w publicznych instytucjach sztuki. Powody są proste. AH wlazło na teren procederu, zajęty dotychczas przez MSN-y, CSW i inne regionalne Zachęty, czyli zaczął SUGEROWAĆ POZIOM WARTOŚĆ RYNKOWEJ SWOICH PODOPIECZNYCH ZAKUPAMI DO SWOICH ZBIORÓW, dokładnie tak, jak robią to od lat decydenci w instytucjach publicznych. Przykłady: Nie wiem czy rynkowa pozycja Moniki Sosnowskiej, choć światowa jest taka, jaką sugeruje zakup jej rysunku formatu A4 na papierze do zbiorów MS2 za sumę 100 tysięcy zł.. Albo czy Joanna Rajkowska wspierałaby się akcją charytatywną, gdyby wcześniej na wolnym rynku ustawiali się w kolejce do jej prac klienci po 40 tysięcy za odbitkę fot. formatu B1, jaką zakupiło MSN do swoich zbiorów. Przecież to są WSKAZÓWKI cenowe dla rynku pozainstytucjonalnego. W drugą stronę to nie działa, bo pomimo zakupu pracy Kleczkowskiej z Abbey House na tzw. wolnym rynku za 160 tysięcy, instytucje publiczne nie rzuciły się na ten towar.
No, ale tę sytuację uznałbym raczej za argumenty na rzecz mojej tezy. Dlaczego instytucja publiczna kupuje za wywindowaną cenę pracę artysty reprezentowanego przez daną galerię? Dlatego, że ten artysta oraz galeria mają silną pozycję i dyktują ceny. A publiczne muzeum nie musi jakoś specjalnie liczyć się z groszem, bo budżet na zakupy pochodzi z ministerstwa. To zatem nie państwo, lecz jakiś rynkowy gracz ustala korzystne dla siebie warunki, Tak działa rynek w realiach neoliberalnych w ogóle ― nie tylko w świecie sztuki. Dlaczego np. obrót stalą w Polsce zwolniono z podatku VAT? Ano, dlatego, że lobbing danej (prywatnej) grupy interesu był na tyle silny, by taki przywilej wymusić. Analogiczne przykłady można mnożyć… Państwo nie jest więc hegemonem, jak Pan utrzymuje. Państwo jest słabe. Silne są natomiast pozapaństwowe grupy interesów, które działają na styku sfery prywatnej i publicznej. Gdyby Abbey House miało taką pozycję, jak np. Raster, to żerowałby na państwowej strukturze z rastrowym powodzeniem.
UsuńPS) Czy Pan zweryfikował tego newsa z zakupem rysunku A4 za 100 tys.?
Sorry, że nie po kolei odpowiadam, ale komentarze nie po kolei wchodzą na stronę. Krótko: A dlaczego Saatchi, wpychał swoich podopiecznych do instytucji, a nie sprzedawał bezpośrednio na rynek chętnych indywidualnych? Otóż dlatego, że w ten sposób długo by czekał na progresję cen i swoją marżę, jeżeli w ogóle by się doczekał. On, w podwójnej roli (bo też jako jako członek Tate Partners) wiedział, że nic tak jak powaga instytucji i łatwo wydawane "niczyje" środki instytucji, nie konsekruje i nie winduje wartości umuzealnionego. A jak już część tego "sposobem" umuzealnił, to resztę (bo kupował wszystko na pniu od młodych), już sprzedawał za konkretną kasę.
OdpowiedzUsuńKapizm, owszem, inspirował się np. Bonnardem ale w żadnym wypadku nie zżynał, jak np Bałka z Serry, Almonda, Kapoora, Schneidera, Morrisa etc.. Kapizm wypracował własne efekty i wypieprzył całą publicystykę z polskiego malarstwa (tych wszystkich Bractw św. Łukasza). Kapistą był nie tylko Cybis, ale też Nacht i Potworowski, który -przypomnijmy- działał nie jako ubogi krewny, tylko PARTNER czołówki malarstwa angielskiego Hitchensa, Hiltona, Scotta, Lanyona.
Pisze Pan: "Sztuka powinna zmieniać świat". Nie jestem przekonany czy powinna, czy zmienia, a zwłaszcza w jakim kierunku.
I znowu. To, co Pan pisze o Saatchim raczej potwierdza moje tezy nr 05:48:00.
UsuńTrochę się pogubiłem w tej wymianie zdań, czytając Panów odniosłem wrażenie, że ogólnie macie Panowie podobny stosunek do wielu kwestii, choć inaczej je sobie tłumaczycie.
OdpowiedzUsuńTak więc na zakończenie, Panie Tomaszu taka prośba, czy mógłby Pan pokrótce wymienić, z czym się Pan właściwie nie zgadza z Panem Biernackim, co według Pana jest głównym przedmiotem sporu w tej dyskusji?
Proszę o to Pana, ponieważ zdanie Pana Andrzeja znam, nie raz już na forum wyjaśniał o co mu chodzi? Natomiast z powyżej dyskusji trudno jest mi wychwycić Pana główną intencję.
Już wyjaśniam:
Usuń1. Nie zgadzam się z pozytywną agendą Browarnej (kult rzemiosła, czystego widzenia, intuicji). Uważam, że to agenda szkodliwa ― tak dla ludzi, którzy się z nią identyfikują, jak i dla sztuki w ogóle. Dlaczego? Ponieważ: a) to agenda nieskuteczna [nie da się dzisiaj tworzyć ciekawych rzeczy w formalistycznej, antyintelektualnej enklawie, b) to agenda pogłębiająca podstawowe patologie polskiej kultury [antyintelektualizm, źle pojęty konserwatyzm].
2. Mam sceptyczny (ostrożnie przyjazny) stosunek do negatywnej agendy pana Biernackiego. Przyjaźnie patrzę na jadowity sprzeciw wobec establishmentu, wynikający z trzeźwej oceny realiów. Z drugiej strony, niepokoją mnie te momenty, gdy pan Biernacki ewidentnie traci trzeźwość. Wówczas pojawia się spiskowa narracja na temat demonicznej, wszechwładnej „grupy Frieze”, wówczas także pojawia się figura „darmozjada na publicznym garnuszku”. Zwłaszcza ta druga figura dowodzi utraty orientacji w tym, co faktycznie jest grane. Dlaczego? Ponieważ za plecami tej figury kryje się neoliberalne mniemanie, że tzw. „wolny rynek” uzdrowiłby sytuację w kulturze, która jest zła dlatego, że dotowana. Wiara w to, że sytuacja ― zwłaszcza w Polsce ― polepszyłaby się tylko dlatego, że kazalibyśmy artystom odpowiadać na tzw. „potrzeby wolnego rynku”, jest moim zdaniem nie tylko naiwna, lecz szkodliwa. Rzucenie sztuki w rynkową paszczę (podobnie jak np. wrzucenie w taką paszczę teatru czy kina) doprowadziłoby do całkowitej zapaści, ponieważ warunki działania nie byłyby dyktowane przez np. Grażynę Kulczyk, ale przez bękartów Balcerowicza (proszę zerknąć do rankingu najbogatszych Polaków i przekonać się, ilu z nich ma ― i chciałoby mieć ― cokolwiek wspólnego z kulturą).
Ad 1
UsuńZastanawiam się dlaczego Pan myśli na zasadzie przeciwstawiania? Tak jakby jedno wykluczało drugie. Tak jakby dzieło wypieszczone formalnie nie mogło nieść głębokiego przekazu intelektualnego? Chyba o to w sztuce chodzi, by piękna forma kryła głęboką treść? Z punktu widzenia odbiorcy jest mi absolutnie ganc pomada jakimi metodami (czy z wyrachowaniem, czy w szale) doszedł artysta do efektu końcowego. Ważnym jest, by poprzez niebanalną formę udało mu się wyrazić niebanalną treść. Niestety w przypadku sztuk wizualnych nie ma sensu porywanie się na „wielką treść”, gdy nie zadba się o właściwą dla jej wyrażenia formę. Ponieważ to właśnie „objawianie” poprzez WYJATKOWĄ FORMĘ treści daje sztuce przewagę nad innymi dziedzinami aktywności intelektualnej człowieka (takich jak np. literatura, filozofia, nauka, itd.). Stąd kult rzemiosła jest jak najbardziej na miejscu w przypadku chęci zastania wielkim artystą. Artysta widzi i pokazuje poprzez formę, musi więc nauczyć się ją kształtować. Proszę wyobrazić sobie dwóch artystów: Artysta A - pięknie kształtuje formę i ma coś ciekawego do przekazania. Artysta B – ma to samo do przekazania, ale nie umie kształtować formy. Pytanie retoryczne, który z nich stworzy lepsze dzieło sztuki?
a) Nie wiem więc czemu to do czego zachęca p. Biernacki miałoby być nieskuteczne i czemu zamyka go Pan w formalistycznej, antyintelektualnej enklawie? W ogóle zastanawiam się jakimi kryteriami Pan się sugerował tworząc ten podział na intelektualne i antyintelektualne?
b) Czemu akurat są to polskie patologie, i w czym dokładnie przejawiają się?
Szanowny Anonimie,
Usuńna Pańskie pytania odpowiem jutro. Proszę zatem o chwilę cierpliwości.
Szanowny Anonimie,
UsuńPisze Pan: „Proszę wyobrazić sobie dwóch artystów: Artysta A - pięknie kształtuje formę i ma coś ciekawego do przekazania. Artysta B – ma to samo do przekazania, ale nie umie kształtować formy. Pytanie retoryczne, który z nich stworzy lepsze dzieło sztuki?”
Otóż wcale nie jest to kwestia retoryczna (w domyśle: rozstrzygnięta na korzyść Artysty A). Po pierwsze, są różne definicje i rodzaje piękna (do jakiej definicji Pan się odwołuje? Warto by ją podać). Innymi słowy: obraz może być piękny jak „Madonna Sykstyńska” albo jak „przypadkowe spotkanie parasola z maszyną do szycia na stole w prosektorium”. Możemy mieć piękno klasyczne (np. Rafael) i piękno konwulsyjne (Breton). Tak więc, „piękne kształtowanie formy” może przebiegać na wiele, skrajnie różniących się, przeczących sobie sposobów ― czego Pan zdaje się nie brać pod uwagę. Dlatego o pięknie możemy zacząć dyskutować dopiero wówczas, gdy poda Pan definicję „pięknie ukształtowanej formy”. Abstrahując jednakże od konkretnych definicji piękna, wypada ― po drugie ― zaznaczyć, że właściwie cała sztuka nowoczesna (a zwłaszcza awangarda) bazuje na założeniu, iż piękno nie jest już zasadą określającą warunki możliwości dla dzieła sztuki (pisze o tym np. Odo Marquard). Sztuka XX-wieczna jest sztuką „już-nie-piękną” (Marquard). Z tego wynika, że Arysta B może nie-pięknie ukształtować formę i być artystą równie „dobrym”, a nawet „lepszym” (bardziej twórczo współgrającym z duchem czasu niż Artysta A; hołdujący formom „wciąż-jeszcze-pięknym”). Mało tego, Artysta B w ogóle nie musi dbać o formę, ponieważ sztuka „już-nie-piękna” ¬― o ile będzie sztuką wzniosłości ― może tworzyć struktury bezforemne (wzniosłość to m.in. bezforemność).
Cały ten problem można ująć jeszcze inaczej: Proszę wyobrazić sobie dwóch artystów: Artysta A wciąż pragnie pięknie kształtować formę. W związku z tym tworzy piękne studium pisuaru. Rzeźbi je kunsztownie w marmurze i tytułuje „Fontanna”. Artysta B tymczasem, zamiast kreować wirtuozerskie rękodzieło, kupuje pisuar w sklepie i wystawia ten „przedmiot gotowy” do galerii, tytułując go także „Fontanną”. Które dzieło sztuki będzie „lepsze”. W realiach nowoczesności „lepsza” będzie „Fontanna” Artysty B. Dlaczego? Ponieważ sztuka nowoczesna (a zwłaszcza awangarda) przestaje się koncentrować na wytwarzaniu kunsztownych przedmiotów, a zaczyna dywagować na temat transcendentalnych warunków możliwości określających to, co może lub powinno być widzialne (postrzegalne jako dzieło sztuki). Od formy ważniejsza jest więc idea ― tworzenie nowych idei (paradygmatów, modeli) dzieła sztuki, artysty, galerii, aktu twórczego itd. W takiej perspektywie „pięknie ukształtowana forma” nie znika zupełnie, schodzi natomiast na plan dalszy (niekiedy w ogóle znika za kulisami).
Usuń„Nie wiem więc czemu to do czego zachęca p. Biernacki miałoby być nieskuteczne i czemu zamyka go Pan w formalistycznej, antyintelektualnej enklawie?”
UsuńOdpowiedź wynika z tego, co napisałem powyżej. Postulowanie powrotu do rękodzieła, a konkretnie próba przywrócenia rękodziełu roli wiodącej, jest równie skuteczna jak zawracanie Wisły kijem. W realiach nowoczesności nie da się odwrócić trendu, który waloryzuje ideę kosztem formy (Greenbergowska „obrona modernizmu” się nie powiodła). Można oczywiście postulować wyjście poza nowoczesność ― na razie jednak nic nie wskazuje na to, by świat sztuki szykował się do takiego wyjścia. W takiej sytuacji każdy, kto postuluje wyższość rękodzieła, a szerzej: formy, nad ideą skazuje się na funkcjonowanie w rzemieślniczo-formalistycznej enklawie (bo tylko tam znajduje schronienie przed duchem czasu). (Oczywiście znowu upraszczam, bo w rzeczywistości sytuacja jest dużo bardziej skomplikowana. Mainstream sztuki współczesnej jest niejednorodny, a rynek często dopieszcza np. takich artystów, którzy wykorzystują neo/awangardowy sztafaż do tego, by skomercjalizować odwrót od idei i korzystnie sprzedawać regresywne powroty do „pięknie ukształtowanych form” ― to jednak jest temat na oddzielną dyskusję).
„W ogóle zastanawiam się jakimi kryteriami Pan się sugerował tworząc ten podział na intelektualne i antyintelektualne?”
UsuńWskazując na „anty-intelektualność” użyłem skrótu myślowego. Powinien był raczej mówić o „anty-pojęciowości”, „anty-dyskursywności”. Polska świat sztuki nie lubi posługiwać się sprecyzowanymi pojęciami (zarówno w teorii, jak w praktyce), a jest „anty-dyskursywny” dlatego, że nie potrafi w procesie pojęciowego sporu dowodzić swoich racji (estetycznych i politycznych). Zamiast tego legitymizuje swoją rację bytu odwołując się (w sposób zamaskowany) do kategorii rynkowego sukcesu (Sasnal najlepszy, bo najdroższy i najbardziej chwalony), albo odwrotnie ― próbuje delegitymizować wrogie racje przy pomocy (zamaskowanego) resentymentu (Sasnal najdroższy, bo najbardziej „skurwiony” ― jak mogliby powiedzieć Krasnalsi, którzy notabene wulgaryzują dyskurs wyłożony swego czasu w bardziej kunsztownej formie przez Jana Sowę w artykuliku „Galeryjne mendy muszą być trendy, czyli system lewicowej mody [http://kulturaenter.pl/galeryjne-mendy-musza-byc-trendy/2010/03/]).
„Czemu akurat są to polskie patologie, i w czym dokładnie przejawiają się?”
UsuńTo oczywiście nie są tylko patologie polskie, niemniej polska kultura z zapałem godnym lepszej sprawy je konserwuję. Istotę tego konserwatyzmu ucieleśnia Stach Połaniecki. Jak pisał Sienkiewicz: „i Połaniecki znów tak samo myślał, że wszystko mija ― mija życie, mijają bóle, nadzieje, porywy, mijają kierunki myśli i całe systemy filozoficzne ― a msza po staremu się odprawia, jakby w niej jednej była wieczysta niepożytość”. Oto Polska właśnie! Pal sześć mędrkowanie, grunt to esencja: nieśmiertelność „mszy” ― czy to odprawianej w toruńskim kościele, czy w kryształowym pałacu pięknie ukształtowanej formy.
„Chyba o to w sztuce chodzi, by piękna forma kryła głęboką treść?”. Nie zawsze o to chodzi, ponieważ tzw. „piękna forma” ma istotne ograniczenia. Przy jej pomocy nie da się wyrazić pewnych treści ― we właściwy sposób przedstawić pewnych idei (np. idei boga) (pisali o tym choćby Kant i Hegel, analizując opozycję piękna i wzniosłości).
UsuńDzięki tym doprecyzowaniem znaczenie lepiej rozumiem Pana punkt widzenia. Udzielił mi Pan bardzo obszernej odpowiedzi, nie spodziewałem się, że poświęci mi Pan tyle uwagi, bardzo dziękuję i pozdrawiam.
UsuńTo, że Pan się ZE MNĄ nie zgadza byłoby absolutnie OK, gdybym ja widział, że Pan właściwie rozpoznaje moje stanowisko. Tymczasem Pana wypowiedź ujawnia co do tego, same nieporozumienia. I tak np.:
OdpowiedzUsuń1. Kult rzemiosła? - i owszem. Ale nie dlatego, że szacunek dla historii, że tak "jak dawniej" to było milusio, że szkoła, że majster mi tak powiedział. Tylko dlatego, że własne MYŚLENIE i obserwacja. A widać to zdecydowanie lepiej np. w muzyce niż sztukach wizualnych. Żadne przeżycie, żadna emocja, temperatura, wstrząs, opór, ciekawa myśl nie pojawi się wskutek czyichś umiejętności wykonawczych na poziomie wlazkotka, ugrdulonego jednym palcem z szybkością szachisty korespondencyjnego. Szansa na żywą reakcję pojawi się wtedy, gdy "wlazkotek" będzie legato, rubato i jeszcze presto.
2. Kult czystego widzenia? - Ja nie mówię o czystości widzenia tylko o PRYMACIE WIDZIALNOŚCI NAD CZYTELNOŚCIĄ sztuk WIZUALNYCH. A w związku z tym prymatem mówię o elementarnym rozróżnieniu TEMATU OD TREŚCI. Jest bowiem oczywiste, że byle matoł może CYTOWAĆ lub ZESTAWIAĆ dowolne TEMATY lub tematyczne pojęcia, ale trzeba osobowości, by GENEROWAĆ TREŚCI nawet z beztematycznej materii. Zwłaszcza WŁASNE TREŚCI. Słowem: z tego, że ktoś się pobawi wizerunkiem swastyki, AUTOMATYCZNIE nie wyniknie artystyczna TREŚĆ czyli np. Groza desygnatu.
3. Kult intuicji - Jak najbardziej. Ale warto do znudzenia powtarzać, że INTUICJA TO TEŻ MYŚLENIE. Tylko nie prostackie myślenie: dzisiaj zrobię sobie to i to, bo ten i tamten co dużo może, zrobi dla mnie to i owo hop do przodu. Czyli myślenie w sztuce to nie jest mózgowe, samo ZAŁOŻENIE. To jest proces mózgowej REDUKCJI "ZBĘDNEGO" Z WYJŚCIOWEGO ZAŁOŻENIA. Ta REDUKCJA powinna być tak mózgowo obliczona, żeby otrzymać TYLKO TO, CO NIEZBĘDNE, i z gruntu "NIEPLANOWANE".
Panie Tomku, nie wypada intelektualiście, jak Pan, tak się podkładać: Jak może być szkodliwe coś, co jest nieskuteczne? (drugie zdanie pańskiej wypowiedzi)
Co do patologii polskiej kultury (pański pkt 1 nawias b), patrz mój pkt 3
Co zaś do mojej nietrzeźwości nt. Frieze. Oczywiście wg Pana to nic nie znaczy, że w ramach jednej, potężnej fundacji gnieżdżą się: artyści, kuratorzy, krytycy, szefowie wielkich instytucji publicznych, najwięksi kolekcjonerzy i redaktorzy największych gazet. Wg Pana to nic też nie znaczy, że:
- członek Frieze Nicolas Serota wstawia na stołek(Kunsthalle Basel) członka Frieze Petera Pakesha, a ten proponuje na opuszczany przez siebie stołek, innego członka Frieze Adama Szymczyka, ucznia członka Frieze Charlesa Esche. Ten uczeń, jeszcze jako szef FGF wystawiał u siebie m.in. członkinie Frieze Lucy Mc Kenzie i Paulinę Ołowską. O wszystkich wymienionych pisze członek Frieze Adrian Searle, który przez przypadek układa listy rankingowe Guardiana, na których wszystkie miejsca okupują członkowie Frieze (Frieze Foundation).
Nie wypada też intelektualiście sztuki nie zauważyć, że jeżeli faktycznie wolny rynek jest tak cholernie groźny, to tak samo groźny dla krytyka rynku -absolwenta ASP Tomka Kozaka, jak i dla apologety rynku - absolwenta ASP, Andrzeja Biernackiego.
Szanowny Panie Andrzeju,
Usuńponieważ mam nawał obowiązków, więc na Pański wpis pozwolę sobie merytorycznie odpowiedzieć jutro.
Tymczasem tylko w kwestii formalnej: "Jak może być szkodliwe coś, co jest nieskuteczne?". To proste. Wiara w nieskuteczną agendę (obstawanie przy niej) może być szkodliwe, ponieważ utrudnia (czasem nawet uniemożliwia) realizację agendy skutecznej. To z kolei szkodzi nie tylko, tym, którzy obstają przy nieskutecznym planie działania, lecz bywa szkodliwe dla całej rzeczywistości (ta bowiem niejako leży odłogiem, nienaprawiona, mimo że wymaga szybkiej naprawy).
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńI jeszcze ostatnie uwagi:
UsuńAd RZEMIOSŁO) „Żadne przeżycie, żadna emocja, temperatura, wstrząs, opór, ciekawa myśl nie pojawi się wskutek czyichś umiejętności wykonawczych na poziomie wlazkotka, ugrdulonego jednym palcem z szybkością szachisty korespondencyjnego. Szansa na żywą reakcję pojawi się wtedy, gdy "wlazkotek" będzie legato, rubato i jeszcze presto”.
No nie… A co się stanie, gdy nawet „kotka” zabraknie? Gdy nie pojawi się nie tylko w formie „legato, rubato i jeszcze presto”, lecz nie zostanie po nim nawet szum, noise, glitch, click albo najcichszy dronowy pomruk? Innymi słowy: co będzie, kiedy po „kotku” zostaną jedynie 4 minuty, 33 sekundy cage’owskiej ciszy? To przecież sytuacja, która raz na zawsze unieważnia prymat rzemiosła. A już na pewno przezwycięża kult rękodzieła. Przekładając to na historię sztuki: programowy bełkot dadaistów (niemowlęce „dada”) lub „prymitywizm” polskich futurystów to także mocne ciosy, ale nie tyle w rękodzieło czy samo rzemiosło (bo tego awangardzie nie udało się zlikwidować), lecz ― co podkreślam ― w przekonanie o FUNDAMENTALNOŚCI rękodzieła i rzemiosła.
Ad FRIEZE) A ilu członków komisji delegującej Adama Szymczyka do Kassel, znajduje się na liście członków Fundacji?
Ad INNE) Ciągle nie odpowiedział Pan na ważne pytanie: skąd informacja o zakupie rysunku A4 Moniki Sosnowskiej za 100 tys. przez MS2 (jakiś link)?
„Rzucenie sztuki w rynkową paszczę (podobnie jak np. wrzucenie w taką paszczę teatru czy kina) doprowadziłoby do całkowitej zapaści, ponieważ warunki działania nie byłyby dyktowane przez np. Grażynę Kulczyk, ale przez bękartów Balcerowicza (proszę zerknąć do rankingu najbogatszych Polaków i przekonać się, ilu z nich ma ― i chciałoby mieć ― cokolwiek wspólnego z kulturą).”
OdpowiedzUsuńPanie Kozak jest chyba gorzej niż Pan myśli, gdyż polska sztuka jest już w zapaści i jest już wrzucona w (jak Pan to ujął) rynkową paszczę. Artyści mają więc u nas raj!!! Nie mogą liczyć na łatwą sprzedaż, ponieważ ten tzw. wolny rynek prócz artystów tworzy: masa biedoty, nieliczna klasa średnia, oraz bogacze z buraczanymi twarzami aparatczyków z PZPR. A o dofinasowaniu przez państwo mogą artyści zapomnieć, gdyż przy korycie są już resortowe dzieci i ich koledzy zapatrzeni na lewo – aktywiści. Owszem wcisnąć się czasem można, ale jak się zapomni o byciu artystą i zostanie lewackim aktywistą, można się też załapać na holo, być tropicielem hejterów, faszystów, względnie być gejem lub podopiecznym Bandy od Wandy (albo na odwrót). Słowem, sytuację polskiej sztuki i polskich artystów jest dokładnie taka jak zgrabnie ujął Wieszczu Zmyślony: „…na kupie gnoju, twarzą do dołu”!
Czuj czuj, czuwaj!
P.S. Ilekroć pomyśli Pan, Panie Tomaszu, że może być inaczej, proszę pomyśleć również o kolekcji Warszawskiego Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Szybko Pan zejdzie na ziemię. :)
Zapomniał Pan o marksistowskiej ideologii gender i dyktaturze Tęczy.
UsuńP.S. Ilekroć dojrzy Pan, Anonimowy Polaku, tęczowe widmo na placu Zbawiciela, jedna myśl niechaj podniesie waćpana na duchu: Tęcza będzie biało-czerwona albo nie będzie jej wcale. I na tej myśli proszę szybować, orle. :-(
Panie Tomku,
Usuńszybować to niestety będą ale pieniążki podatnika z jego prywatnej kieszeni do kieszeni profesorów gender, gdy tych nam się namnoży w cholerę i wystawi obywatelom rachunek za swoje lata wytężonej pracy intelektualnej ;) oraz gdy namnożą zbędnych stanowisk rzekomo naukowych, gdy wpadną na pomysł, iż przy każdej większej uczelni w Polsce musi staną również i katedra gender. Przecież o tym marzą (jak ich tu nazywacie) Kury Kultury. O jeszcze większym rozroście biurokracji uczelnianej, o jeszcze większej liczbie grzęd na których będą mogły KuKu leniwie rozwalić dupska, piłować pazury i produkować makulaturę, doszukując się w kulturze tzw. przemocy symbolicznej (oczywiście najlepiej po prawej stronie). PO na to spokojnie pozwoli, bo w ten sposób za pieniądze podatnika zyskuje rozrost swojego najwierniejszego (prócz postkomunistów) żelaznego lektoratu - biurokratów. A sprawa z gender jest prosta jak budowa cepa. Jest to nieskomplikowana wiedza, która wyczerpuje swoją formułę w innych naukach i nie widzę potrzeby tworzenia dla niej oddzielnej dyscypliny. Ale KuKu i tak dopną swego, by się nie wysilać, a w dystynkcje uczelniane obrastać.
Co do marksizmu, to nie mam pojęcia czemu miesza Pan go do gender?
Tęcza na Placu Zbawiciela porusza mnie tylko z punktu widzenia estety - przygnębia mnie. Przypomina mi to instalacje jakie montowano za komuny przed urzędami (najczęściej wojewódzkimi) na klombach, albo właśnie na rondach, czasem na stadionach w czasie dożynek. Tylko kiedyś te łuki były biało-czerwone, albo tylko czerwone. Niby czasy się zmieniły, ale ludzie, którzy stawiają takie obiekty ciągle tkwią mentalnie w tamtym sposobie myślenia, choćby patrząc tylko z punktu widzenia estety. Pozdrawiam serdecznie Panie Tomku
Czyli pamięta Pan jednak o Tęczy i gender. Dziwi mnie zatem, że zapominał Pan o widmie marksizmu. W tej sytuacji proponuję zajęcia z odnowy pamięci narodowej ― prowadzi je imam Oko. On Panu wyjaśni, o co biega z tym całym marksizmem. Wtedy z nowymi siłami pobiegnie Pan na Plac Zbawiciela ― już nie tylko jako esteta.
UsuńPanie Kozak, Panu się chyba marksizm z komunizmem pomylił?
UsuńPamięć narodową, dziękuję, też ma niezgorszą, więc jestem ostrożny w kontaktach z ludźmi, którzy wiedzą lepiej ode mnie, co mam pamiętać, sądzić, i co będę robił w przyszłości? ;)
Nie mi, lecz prawactwu wszystko się myli. Gender z marksizmem, Tęcza dyktaturą gejów itd... Ostrożność pochwalam ― dlatego odradzam bieganie po Placu Zbawiciela (zwłaszcza z prawackim kołtunem w główce).
Usuń„prawactwu wszystko się myli.”
UsuńJakie to słodko proste
Pana pogarda jest niepomierna :)
Owszem, prawactwo nie może liczyć na moje uznanie.
UsuńBrednie o "resortowych dzieciach" również...
UsuńPanie Andrzeju,
OdpowiedzUsuńwbrew Pańskiemu twierdzeniu, odwołuję się jednak bezpośrednio do Pańskich słów. Zasadniczym punktem odniesienia są dla mnie dwie tezy:
1. W działaniach artystycznych dowolnego czasu, trzeźwość, wiedza, erudycja (rastrowe "Zanim zrobisz - pomyśl zamiast mojego "zanim pomyślisz - zobacz) bywa nie tylko zbyteczna, ale wręcz obciążająca.
2. WIDZIALNOŚĆ (sztuk wizualnych) JEST ZAWSZE BARDZIEJ FUNDAMENTALNA NIŻ ICH CZYTELNOŚĆ.
Ad 1) Jeśli trzeźwość, wiedza i erudycja stanowią obciążenie, to warunkiem artystycznego polotu (wolnego od bezwartościowych obciążeń) będzie upojenie, niewiedza i nieuctwo (lub wtórny analfabetyzm). A w najlepszym razie czystej wody irracjonalizm (racjonalne myślenie bowiem, przynajmniej w tradycji nowożytnej, bazuje właśnie na trzeźwości, wiedzy i erudycji). OK. Nikt przecież nie zabroni Panu być irracjonalistą (czy uważa się Pan za takiego, nie wiem, bo nie odniósł się Pan do moich zarzutów nr 14:56:00). Jeśli jednak myśli Pan i działa w horyzoncie irracjonalizmu, to nie może Pan definiować intuicji w taki sposób, jak zrobił to Pan w punkcie nr 3 swojej wypowiedzi nr 08:10:00. „Intuicja to też myślenie” ― pisze Pan. Zgoda, ale myślenie irracjonalne będzie tylko chaotycznym, pozbawionym planu ciągiem skojarzeń. I raczej będzie skojarzenia mnożyć, niż redukować ― redukcja (np. husserlowska) zakłada wszak istnienie jakiegoś porządku, zgodnie z którym oczyszczamy pole widzenia po to, by wyeksponować rzecz wartą pokazania. I w tym kontekście takiego oczyszczania postuluje Pan redukcję „mózgowo obliczoną”, zaplanowaną. Ale po co? Okazuje się, że po to, aby uzyskać to, co „nieplanowane”. Cóż… Proszę darować, to jest logiczna sprzeczność. Nie można zaplanować epifanii nieplanowanego (bo wtedy to, co nieplanowane, okaże się planowanym). Można oczywiście zaplanować ogólne warunki możliwości określające coś na kształt transcendentalnej ramy (albo horyzontu), w której swobodnie (w sposób nieplanowany) przejawiać się będą przygodne obrazy. Ale taki typ transcendentalnego planowania wymaga trzeźwości i wiedzy. Bez nich nie da się stworzyć planu, jakiego się Pan domaga. Dlaczego? Ponieważ proponowany typ planowania wymaga współdziałania trzech kantowskich władz: wyobraźni, intelektu oraz rozumu. Pan tymczasem ― uznając trzeźwość i wiedzę za balast ― wyrzuca za burtę intelekt razem z rozumem i zdaje się tylko na dyktat wyobraźni (ta zaś ma to do siebie, że działa chaotycznie i arbitralnie, a przy tym nie jest w stanie weryfikować swoich planów i poczynań, bo brak jej krytycznego rozumu).
Ad 2)
UsuńJeśli widzialność sztuki jest bardziej fundamentalna niż jej „czytelność”, to fundament sztuk wizualnych będzie czysto irracjonalny: ufundowany wyłącznie na percepcji zmysłowej, która funduje sztukę bez pomocy umysłu, czyli nie tylko pod nieobecność intelektu oraz rozumu, ale także bez współudziału wyobraźni. To oczywista niedorzeczność, ponieważ sztuka nie istnieje poza umysłem podmiotu (przyroda to nie sztuka), a ten może tworzyć sztukę jedynie wówczas, gdy w jego umyśle współpracują trzy kantowskie władze (intelekt, wyobraźnia i rozum) (proszę darować ciągłe odwołania do Kanta, ale w poruszanych przez nas problemach sztuki nowoczesnej ustalenia autora „Krytyki władzy sądzenia” wydają mi się wciąż fundamentalne i niepodważalne). Można oczywiście wyobrazić sobie sztukę całkowicie bezrozumną, całkowicie automatyczną. Przykładem byłaby ikona namalowana przez malarza pod dyktando ducha świętego, albo malowidło naskalne, które powstało w szamańskim transie, przy totalnym unieważnieniu podmiotowej suwerenności. To jest możliwe, czemu nie? Z tym wszakże zastrzeżeniem, iż takiej sztuki nie da się uznać za nowoczesną. Tezę o widzialności jako fundamencie uznaję więc za prostą drogę do niedorzeczności (albo do nienowoczesności).
Czym innym byłoby twierdzenie, że widzialność to istota sztuki. Przez całe stulecia była to teza niekwestionowana. Niestety (albo na szczęście) sytuacja zmieniła się wraz z publikacją estetyki heglowskiej. Hegel bowiem (tu znów zaczynam upraszczać) postawił tezę, że wraz z pojawieniem się tzw. „formy romantycznej”, istotą sztuki przestaje być obraz, a staje się nią pojęcie. Wielu współczesnych estetyków (m.in. wspomniany przeze mnie Marquard) uznaje w tym kontekście koncepcje Hegla nie tylko za manifestację pierwszej, prawdziwie nowoczesnej teorii estetycznej, lecz za teorię najśmielszą (wciąż nieprześcignioną w swoim radykalizmie).
http://idznawojne.blogspot.com/
UsuńPanie Kochany...
Nie mi, lecz prawactwu wszystko się myli. Gender z marksizmem, Tęcza dyktaturą gejów itd... Ostrożność pochwalam ― dlatego odradzam bieganie po Placu Zbawiciela (zwłaszcza z prawackim kołtunem w główce).
=======================================================================
taaaaaaaak ... a Pan Biernacki to taki koleś z łysą głową ,wytatuowane swastyki na plecach i antysemita w jednym...
Panie Kozak ,Pan jesteś jak ci kolesie w latach 70-tych... talon na fiata i stypendium w Usa...(aż mi niedobrze się robi...)
jesteśmy w stanie wojny ,wojny kulturowej ...więc idziemy na wojnę!
-i żeby Pana trochę podrażnić to przypomnę Panu taką postać: Igo Sym... (tak po prawacku ;) )
czuwaj!
gość niedzielny
Czy nie zapędził się Panie Tomaszu za daleko pisząc: „To oczywista niedorzeczność, ponieważ sztuka nie istnieje poza umysłem podmiotu (przyroda to nie sztuka), a ten może tworzyć sztukę jedynie wówczas, gdy w jego umyśle współpracują trzy kantowskie władze (intelekt, wyobraźnia i rozum) (proszę darować ciągłe odwołania do Kanta, ale w poruszanych przez nas problemach sztuki nowoczesnej ustalenia autora „Krytyki władzy sądzenia” wydają mi się wciąż fundamentalne i niepodważalne).“
UsuńNajprawdopodobnie nie są znane Panu najnowsze koncepcje zachodniej estetyki dotyczące tej problematyki, które dowodzą jej animalistyczny początek. Pana myślenie tkwi ciągle w ramach filozoficznej estetyki Kanta, bazującej na „projekcie rozumu“ i starej dogmy „unendlichen Unterschied“ pomiędzy człowiekiem a zwierzeciem, i jest zaznaczona pychą zamiast pokorą.
Animalistyczna estetyka odchodzi od ujęcia, że sztuka istnieje w ramach umysłu podmiotu (człowieka) i tylko ten może ją tworzyć i kieruje uwagę na świat przyrody, który jest początkiem sztuki. Nie wiem, czy jest Panu znany ważny tekst na ten temat filozofa i estetyka niemieckiego Wolfganga Welscha pod tytułem: „Animal Aesthetics“, który bazuje na koncepcji „Tieraesthetik“ Darwina, albo innych zachodnich estetyków biegnących tym badawczym tropem jak Karl Grammer, czy Randy Thornhill. Cała Pana konstrukcja argumentacji na rzecz trzech kantowskich władz podlega przynajmniej poważnej weryfikacji. Aczkolwiek Pan Biernacki nie posługuje się argumentacją animalistycznej estetyki, to może sie jednak okazać, że fundament sztuk wizualnych będzie czysto irracjonalny? (cokolwiek rozumieć pod tym pod tym słowem)
Niestety z braku czasu nie śledziłem regularnie komentarzy, ale myślę, że przy tak ważnej dyskusji znajdę na to czas.
Pozdrowiena z Hamburga – max dogin :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńPanie Maksie,
Usuńteraz tylko krótko. Argument z Welscha jest ciekawy, ale mnie nie przekonuje. Z dwóch powodów:
1. Koncepcja przyjemności estetycznej odczuwanej przez zwierzęta znajduje dość poważne kontrargumenty: (http://www.contempaesthetics.org/newvolume/pages/article.php?articleID=251)
2. Nawet gdyby Welsch miał rację (a nie wiadomo, czy ma), to jego teoria nie unieważniałaby moich argumentów (a jedynie osłabiała mocną [czy faktycznie za mocną?] tezę: „przyroda to nie sztuka”). Dlaczego nie unieważniałaby? Ponieważ doznania estetyczne zwierząt (a co za tym idzie, ich „sztuka”) byłaby jednak zasadniczo odmienna od doznań estetycznych ludzi (a co za tym idzie, ich sztuki). Przy okazji pojawiłoby się pytanie, na które oczekiwałbym Pańskiej odpowiedzi, czy „pokora”, którą Pan proponuje ma skutkować animalizacją ludzkiej estetyki?
Notabene 1) W świetle dociekań około-welschowskich może okazać się co najwyżej, że ludzka i zwierzęca estetyka wychodzą z tego samego horyzontu, nie ulega jednak wątpliwości, że po drodze ― w trakcie ewolucji ― rozchodzą się. Co za tym idzie, Welsch nie oferuje argumentów na rzecz tezy o np. animalnych źródłach sztuki nowoczesnej (bo one nie są ani animalne, ani irracjonalne).
Notabene 2) Moja negatywna odpowiedź na pytanie o potrzebę animalizacji ludzkiej estetyki, nie wynika z przekonania o istnieniu przepaści między człowiekiem a zwierzęciem. Przeciwnie ― właśnie dlatego, że wciąż w olbrzymim stopniu jesteśmy zwierzętami; że ciągle grozi nam renaturalizacja, powinniśmy trzymać się projektu rozumu, ponieważ to on jest jedynym gwarantem ludzkiej suwerenności. A może zna Pan inne gwaranty? (Przy okazji: wciąż nie mogę doczekać się Pańskiej odpowiedzi na pytanie: dlaczego „mózgowe = puste”? I co, jeśli nie cerebralizacja, będzie w stanie zapewnić nam „pełnię”?)
Pozdrawiam!
Panie Gościu Niedzielny,
Usuńz waćpanem naprawdę jest niedobrze. Pan ciągle żyje pod niemiecką okupacją. Dlatego śni się waszmości Igo Sym. Proszę się obudzić, biedaku.
Panie Tomaszu!
UsuńOto parę Pańskich cytatów:
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
„No, ale to jest zasadnicza kwestia sporna. Historia całej nowoczesności to spór między „bebechowcami” a „mózgowcami”. Ja zdecydowanie popieram tych drugich.“
“To oczywista niedorzeczność, ponieważ sztuka nie istnieje poza umysłem podmiotu (przyroda to nie sztuka), a ten może tworzyć sztukę jedynie wówczas, gdy w jego umyśle współpracują trzy kantowskie władze (intelekt, wyobraźnia i rozum) (proszę darować ciągłe odwołania do Kanta, ale w poruszanych przez nas problemach sztuki nowoczesnej ustalenia autora „Krytyki władzy sądzenia” wydają mi się wciąż fundamentalne i niepodważalne).“
„właśnie dlatego, że wciąż w olbrzymim stopniu jesteśmy zwierzętami; że ciągle grozi nam renaturalizacja, powinniśmy trzymać się projektu rozumu, ponieważ to on jest jedynym gwarantem ludzkiej suwerenności.”
----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Trzyma się Pan ortodokcyjnie filozofii sztuki Kanta, przemilczając w jakim kontekście historycznym powstała i i przed jakim wyzwaniem stanęła. Ugruntowała pod hasłem „centralizacji władz rozumu” podstawę dyskursu "moderne", "autonomii sztuki" i była projektem przede wszystkim kulturalno-politycznym. Minęło ponad 200 lat od tego czasu i nie powinno się odwracać uwagi - TAKŻE - od negatywnych konsekwencji projektu „moderne” i projektu „autonomii sztuki”. Jakie? Pan je doskonale zna!!!
1. Pana lęk w komentarzu przed „naturalizacją” i aplauz dla „projektu rozumu” przemilcza ten wycinek historii i chce zapomnieć, że projekt „moderne” świętował - przytoczę dosadne niemieckie określenia - „Kuenstlichkeit”, „Konstriktive”, „Anorganische” i naturę traktowal w sztuce przedmiotowo. Natura otrzymala w prezencie „radikale Absage”, jak uważa historyk sztuki Liessmann. Aplauz dla „projektu rozumu” może zakończyć się także jej rekolonizacją? Słuszne są starania w najnowszej estetyce przywrócenie naturze, jeśli nie dialogu na poziomie partnerskim, to przynajmiej traktowania ją z odrobiną respektu.
2. Uważam, że z tej perspekty należy test „Animal Aesthetics” Welscha odczytać i nie przekreślać go, jak Pan to uczynił. Jest projektem jeszcze niezakniętym. Nie znam odpowiedzi Welscha na krytykę przyjemności estetycznej odczuwanej przez zwierząta Stefana Snaevarra. Zresztą Welsch podreśla w końcowych uwagach „Animal Aesthetics” ograniczony statusu jego animalistycznej etestyki i fakt, że pozostaje w obszarze porządania seksualnego, co można interpretowć, że pojawią się (albo już są?) kolejne teksty biorące te ograniczenia i pod uwagę krytykę Snaevarra.
3. Zapomina Pan, odrzucając „Animal Aesthetics” Welscha o jego wcześniejszych krytycznych tekstach odnośnie Kanta i o wielu innych problemach z nią związanych. Musi się Pan z nimi skonfrontować. Na razie jest Pan zadowolony z siebie siedząc na jednej z gałęzi refleksji filozoficznej o sztuce Kanta, myśląc że drzewo, z której wyrastają jest całkowicie zdrowe.
Pozdrowienia z Hamburga - max dogin :)
Szanowny Panie Maksie,
UsuńNie trzymam się filozofii sztuki Kanta. Choćby z tego powodu, że nie mam pewności, czy takowa w ogóle istniała. „Krytyka władzy sądzenia” nie jest filozofią sztuki (w takim sensie, w jakim była nią np. „Philosophie der Kunst” Schellinga). Trudno więc raczej zarzucać mi ortodoksyjność w tej materii (notabene, w swoich publikacjach wielokrotnie przywoływałem aforyzm Schlegla wyszydzający figurę kantysty, którego wyznanie wiary brzmi: „nie będziesz słów cesarza przekręcał i przeinaczał ). Moje odwołanie do dyskursu kantowskiego było najprostsze z możliwych, i pojawiło się w kontekście irracjonalizmu, który zarzucam zarówno panu Biernackiemu, jak i Panu. Krótko mówiąc: jeśli nie rozum, to co? Czekam na odpowiedź.
Ad 1) Pan przesadza. Gdzie ten aplauz? Proszę mi go nie przypisywać, bo nigdzie nie wypowiadałem się o „projekcie rozumu” z aplauzem. Owszem, z mojej perspektywy jest on ciągle najlepszym ze wszystkich aktualnie wartych przemyślenia projektów, nie znaczy to jednak, że traktuję go naiwnie (scil. bezkrytycznie i niedialektycznie). Przeciwnie, czytałem dość uważnie np. de Sade’a, więc dostrzegam też czarny rewers rozumu. Pamiętam lekcję wyniesioną ze Szkoły Frankfurckiej („Dialektyka oświecenia”) i z lektury Baumana („Nowoczesność i zagłada”) (by poprzestać na tekstach najbardziej oczywistych). Znam więc aporie i zagrożenia. Ale… pytam raz jeszcze: jeśli nie rozum, to co? Czekam na propozycje (precyzując przy okazji, że dla mnie osobiście — proszę darować kolejny skrót myślowy — inkryminowany projekt wciąż może twórczo funkcjonować dzięki dwóm zasadom: a) krytycznej [kantowska „sapere aude” oraz b) dialektycznej [heglowska zasada negacji]. Co więcej, uważam, że klęski późnej nowoczesności w olbrzymim stopniu wynikają z zapoznania tych zasad, dlatego ich rewaloryzację uważam za konieczną. Nie myślę jednak o rewaloryzacji „naiwnej” [mówiąc po schillerowsku], postuluję rewaloryzację „sentymentalną”, tzn. krytyczną ).
I jeszcze jedno. Czym innym jest akceptacja przywracania godności naturze (por. np. „Teoria estetyczna” Adorna), czym innym zaś sprzeciw wobec renaturalizacji („Wstęp do wykładów o Heglu” Kojève’a). Proszę nie mylić tych dwóch dyskursów.
2. Welscha bynajmniej nie przekreślam. Pomijając zasadnicze wątpliwości, uważam „Animal Aesthetics” za tekst ciekawy, ale… źle użyty przez Pana jako argument w naszej dyskusji. My bowiem nie spieramy się o to, czy zwierzęta mogą odczuwać przyjemność estetyczną, lecz o to, czy człowiek powinien tworzyć sztukę irracjonalną. W tym kontekście przywołałbym dwa mementa: a) Agambena o „maszynie antropologicznej” i „animalizacji” („L’aperto: L’uomo e l’animale”) i b) Kojève’a o posthistorycznych ludziach-zwierzętach oraz ich „architekturze” i „koncertach” („Wstęp do wykładów o Heglu) [nawiasem mówiąc, w odniesieniu do dyskusji o Welschu, warto przypomnieć to, co Kojève pisał o różnicy między człowiekiem a zwierzęciem. Otóż różnica ta ma zasadzać się na tym, że tylko kultura tego pierwszego bazuje na „snobizmie”. Zwierzę nie może być „snobem,”, dlatego jego estetyka zawsze będzie zasadniczo odmienna od estetyki człowieka (por. także Agamben o figurze „snoba”)].
Usuń3. O innych tekstach Welscha nie zapominam. Różne zarzuty pod adresem Kanta biorę pod uwagę, ale w tym miejscu muszę zapytać: co ma piernik do wiatraka? Innymi słowy: czy zakłada Pan, że słabości szeroko rozumianego projektu oświeceniowego mają mnie skłonić do przejścia na pozycje irracjonalizmu? (Czyżby obecność uczuć estetycznych w świecie zwierzęcym miałaby skłaniać człowieka do przekształcenia jego ludzkiej sztuki w praktykę nie-rozumną? Skoro zwierzęta mają swoją własną sztukę, to znaczy, że i nasza jest/powinna być zwierzęca… Taki mniej więcej sylogizm zdaje się Pan proponować. A może mylnie interpretuję Pańskie wpisy? Proszę mnie skorygować.)
Szanowny Panie Tomaszu!
UsuńBiorę poprawkę, że „(d)yskusja na blogu ma to do siebie, że bywa dość dygresyjna“(Kozak). Nie bywa tylko jest!
Odniosłem się w komentarzach do Pana „dygresyjnych“ cytatów na blogu, bo nie mam innej możliwości. I nie mogę – przykład: z dygresyjnej „renaturalizacji“ rozumieć ją w sensie „Wstęp do wykładów o Heglu” Kojève’a - to trzeba w komentarzu od razu sprecyzować znaczenie użytego pojęcia, jeśli jest Panu znana „wiedza“: „(d)yskusja na blogu ma to do siebie, że bywa dość dygresyjna“ i oczekiwać nagle od adwersarza „niedygresyjności“ na blogu. I to dotyczy także innych Pana komentarzy. To samo dotyczy i moich wpisów, żeby nie być świętym. Tylko Pan zrobił z tego metodę „skrótów myślowych“, biorąc pod uwage ich ilość. Wrzucony zostałem przez Pana tak samo wrzucony do worka „bebechowców“ na podstawie „wiedzy“ o „dygresyjnym“ sporze nowoczesności pomiędzy „bebechowcami” a „mózgowcami” i teraz mam się konfrontować z pytaniem: „Ale… pytam raz jeszcze: jeśli nie rozum, to co?“. Sorry, dalsze folgowanie „wiedzy“: „Dyskusja na blogu ma to do siebie, że bywa dość dygresyjna“, nie ma sensu. I także z prostego powodu – nie jestem iracjonalistą i nie zaprzeczam zdolnościom rozumu, i tak samo „dostrzegam też czarny rewers rozumu“ jak i iracjonalizmu (jesli zgodzić sie na taki podział współczesności, a i on jest dyskusyjny). Nie znam żadnej z Pana publikacji na które się Pan powołuje, a znojomość ich pozwoliłaby mi inaczej spojrzeć na poruszane zagadnienia (no, może to jednak będzie powód, żeby odwiedzić Pan blog, jeśli w międzyczasie nie umarł śmiercią naturalną?)
Pozdrowiena z Hamburga – max dogin :)
Szanowny Panie Maksie,
UsuńGwoli ścisłości. Ja Pana nie wrzuciłem do worka z „bebechowcami”. Wydaje mi się, że sam Pan ro zrobił. Po pierwsze, wtedy, gdy napisałem, że popieram „mózgowców”. Wówczas Pan odparował: „i dlatego Pański blog "IDŹ NA WOJNĘ" pozostaje pustą, hermetyczną, nieatrakcyjną, intelektualną konstrukcją.” [23:10:00]. Z tego wynika, że „mózgowość” jest automatycznie czymś „pustym”. Do tej pory nie odpowiedział Pan na ponawiane przeze mnie pytanie, co wobec tego proponuje Pan zamiast „mózgowości-ex-definitione-pustej”. Po drugie ― kiedy napisałem, że „sztuka nie istnieje poza umysłem podmiotu (przyroda to nie sztuka), a ten może tworzyć sztukę jedynie wówczas, gdy w jego umyśle współpracują trzy kantowskie władze (intelekt, wyobraźnia i rozum)” ― Pan strzelił we mnie Welschem. Częściowo trafnie, bo w myśl jego koncepcji przyroda również może być sztuką (czego do końca nie neguję). A jednocześnie nietrafnie, bo z Welscha wyciągnął Pan (moim zdaniem chybiony) wniosek: „może się jednak okazać, że fundament sztuk wizualnych będzie czysto irracjonalny (cokolwiek rozumieć pod tym pod tym słowem)” [14:53:00]. Mnie to domniemanie nie przekonuje. Dlaczego? Ponieważ z tekstu „Animal Aesthetics” nie wynika prawomocna teza o irracjonalnym fundamencie LUDZKICH sztuk wizualnych. Mało tego, Welsch nie daje podstaw do tego, by sztukom wizualnym ZALECAĆ irracjonalizm (a tego m.in. dotyczy cała nasza dyskusja: czy ludzka sztuka POWINNA być irracjonalna?).
I na sam koniec. W interesującej nas materii pojęcie irracjonalizmu sformułowałbym (znowu odnosząc się do Kanta, hehe) następująco: irracjonalną jest sztuka osadzona wyłącznie na pniu zmysłowości i nie posiadająca rozumowej, apriorycznej, dającej się sformułować pojęciowo, idei regulatywnej. Definicję tę rozszerzyłbym jeszcze o kategorię niedialektyczności. Wówczas irracjonalizm w sztuce polegałby także na obstawaniu przy „pozytywnej” (w sensie heglowskim) wartości tego, co widzialne ― obstawaniu połączonym z oporem wobec dialogu z rzeczywistością pojęć. („Utrillo”, występujący w dyskursie pana Biernackiego jako pożądany wzór postawy artystycznej, to personifikacja tak definiowanej irracjonalności.)
Uff… Po sformułowaniu powyższej definicji, podtrzymuję zarzut, że Pański tok myślenia w powyższych kwestiach musi prowadzić do tak rozumianego irracjonalizmu.
PS. Mnie zarzuca Pan skłonność do skrótów myślowych (przyjmuję ten zarzut z niechętną pokorą ;-)), wykazując jednocześnie skłonność do daleko idących nadinterpretacji moich wypowiedzi, dodam: nadinterpretacji skorelowanych ze skłonnością do dość radykalnych ocen (na jakiej podstawie twierdzi Pan, że mój stosunek do świata przyrody naznaczony jest „pychą zamiast pokorą”? [14:53:00])
Pozdrawiam (racjonalnie)!
Panie Tomaszu!
UsuńProszę o trochę cierpliwości. Dysponuję bardzo ograniczonym wolnym czasem.
Odpowiem Panu niebawem. Życzę miłego (racjonalnego i irracjonalnego) weekendu.
Pozdrowienia z Hamburga - max dogin :)
Panie Tomaszu!
UsuńW międzyczasie bardzo spontaniczny idea. Proszę napisać na Pana blogu (jeśli moja propozycja wydaje się Panu ciekawa?) uwagi odnośnie Welscha i jego estetyki. Będzie to powód, żeby porozmawiać na innej platformie w innym tonie. To pozwoli uniknąć niepotrzebnego dochodzenia teraz, kto jest winny, a kto nie. To strata czasu.
Pozdrawiam ponownie – max dogin :)
Propozycja ciekawa. Nie wiem, niestety, czy znajdę czas (bo czym innym są luźne komentarze pod-blogowe, a czym innym uporządkowany esej). Niemniej, pomyślę o tym. A co do "dochodzenia", oczywiście ma Pan rację ― z tym, że ja, spierając się z Panem, bynajmniej nie uważam, że jest Pan czemuś "winny". ;-)
UsuńZałączam pozdrowienia.
Nawiasem mówiąc, o "Animal Aesthetics" pisała chyba swego czasu Iza Kowalczyk na swoim blogu "Straszna sztuka" (muszę to sprawdzić).
UsuńZostawmy na moment filozoficzne Hegle i Kanty i rzućmy okiem na wspomniane wcześniej zakupy dwóch kartek A4 do zbiorów Muzeum Sztuki w Łodzi. Pierwszy zakup to zakup pracy Moniki Sosnowskiej za 100 tysięcy zeteł:
OdpowiedzUsuńhttp://www.przetargi.egospodarka.pl/313666_Zakup-dziela-autorstwa-Moniki-Sosnowskiej-pt-Model-projektu-dla-Muzeum-Sztuki-w-Lodzi_2012_2.html
i drugi zakup, rysunek Fernanda Legera z zbliżonym formacie kartki A4 również za okrągłe 100 tys.:
http://www.przetargi.egospodarka.pl/280046_Zakup-dziela-autorstwa-Fernanda-Legera-pt-Rysunek-ilustracja-do-manifestu-Tadeusza-Peipera-Nowe-usta_2012_2.html
Przy okazji warto prześledzić inne zakupy do zbiorów, koszty usług etc., nie tylko do MS w Łodzi ale tez np do MSN
1. Dziękuję za link. To jest konkret. (A jakieś konkrety w sprawie wpływu Fundacji Frieze na Documenta ― są czy ich nie ma?)
Usuń2. "Heglów" nie zostawiajmy. Dyskutujmy merytorycznie o estetyce.
Panie Tomku, gdyby wszystko było tak klarowne jak ten zakup...
UsuńPonieważ nie jest, trzeba liczyć na inteligencję obserwatorów w kojarzeniu faktów i okoliczności nie tylko bezpośrednio poprzedzających. Związki bezpośrednie widzi każdy młot i pepin krótki. Mój wpis "Red.DoJa", tym razem nie tyle jest o tym, że Mytkowska wybiera Szymczyka, tylko że Jarecka unosząc się nad "sukcesem" Cave'a znad Wisły zapomina dodać, kto za tym stoi, albo jak kto woli, kto TEŻ za tym stoi. Dla miłośników prawdy, a także dla miłośników sposobów dochodzenia prawdy,jest to czytelne zalecenie.
Ja bym jednak Hegla zostawił zawodowcom, a my, kształceni i samokształceni plastycznie, powinniśmy dochodzić do sedna instrumentami z "naszej działki". Czym się bowiem kończy używanie narzędzi,o których ma się blade pojęcie, już powiedział Żmijewskiemu, prof. Reykowski
UsuńCzyli tylko pędzelkiem?
UsuńTomasz Kozak: „Brednie o "resortowych dzieciach" również...”
OdpowiedzUsuńSkoro Pan to uważa za brednie, Panie Kozak ma Pan właśnie świetną okazje na polemikę z historykami, gdyż ukazała się niedawno książka „Media. Resortowe dzieci”. :)
http://www.empik.com/media-resortowe-dzieci-kania-dorota-targalski-jerzy-marosz-maciej,p1085476315,ksiazka-p
O jednej z bohaterek tej książki.
http://www.youtube.com/watch?v=ioVVvu9vAOA
Proszę się ośmieszać. Już nawet prawica uważa, że "Resortowe dzieci" to kompromitacja autorów:
Usuńhttp://www.rp.pl/artykul/1078138.html?print=tak&p=0
Może da mi Pan jeszcze link do Wyborczej, Polityki, albo Newsweeka by mnie przekonywać, co myśli prawica? Zlituj się Pan! :)
UsuńDam Panu link do Karnowskiego: "Kania poległa pomimo iż Robert Mazurek zadał jej absolutnie oczywiste, możliwe do przewidzenia pytania. Było jasne, że zacznie od pytania o rodzinę autorki, od drążenia wątku jej kolegów i koleżanek z różnymi epizodami w PRL, że chętnie podejmie tezy Kani o tym, że krytykami kieruje tchórzostwo. Banał. Ale Dorota weszła w to jak mysz w pułapkę i jeszcze rozsmakowała się w serze. Brnęła i brnęła bez żadnej refleksji."
OdpowiedzUsuńhttp://wpolityce.pl/dzienniki/jak-jest-naprawde/71569-dlaczego-dorota-kania-postanowila-odwrocic-uwage-od-waznej-dyskusji-wywolanej-ksiazka-resortowe-dzieci-bylo-to-przeciez-marzenie-wszystkich-ktorym-ta-publikacja-nie-jest-w-smak
Panie Kozak, zważywszy na Pana inteligencję zastanawiam się, czy Pan w ogóle przeczytał ten tekst Karnowskiego, który mi polecił? Gdyż stoi tam jak wół:
Usuń„kłótnia o książkę "Resortowe dzieci. Media" toczona po wywiadzie Roberta Mazurka z Dorotą Kanią jest niepotrzebna i w gruncie rzeczy oparta na nieporozumieniach”.
Poprosiłem redakcję, aby specjalnie dla Pana podkreślono ten fragment ;)
Michał Karnowski o samej książce wyraża następującą opinię: „Jest ona ważne, odważna, warta dyskusji”.
W podesłanym przez Pana tekście PRZEDMIOTEM NEGATYWNYCH UWAG NIE JEST KSIĄŻKA Doroty Kani, ale zachowanie autorki w stosunku do Piotra Zaremby.
W całym artykule nie ma ani jednego fragmentu na poparcie Pańskiego stwierdzenia: iż nawet prawica uważa, że "Resortowe dzieci" to kompromitacja autorów.
Tak wiec Panie Kozak, przestań Pan bawić się w Gazetkę Wybiórczą, przestań Pan zmyślać, motać i insynuować!
Albo wysil Pan mózgownicę i zacznij Pan czytać ze zrozumieniem! :)
Czuj czuj, czuwaj!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńA przeczytał Pan ze zrozumieniem zacytowany fragment? Karnowski odnosi się w nim do kompromitującej reakcji Kani na krytykę Mazurka Ten zaś krytykuje założenia całej książki. Dlaczego? Ano, dlatego, że w myśl tych założeń Kania i Targalski powinni w pierwszym rzędzie zlustrować samych siebie ― ponieważ sami należą do "resortowych dzieci" (macocha i tatulo w PZPR). Śmieszne, nie? I chyba jednak kompromitujące. Kogo? Samych autorów, tzn. "resortowych historyków" z departamentu ogłupiania pelikanów, które ― dokładnie tak, jak Szanowny Pan ― łykają każdy kit utwardzający bajdy o mafii lewaków, pedałów i genderystów rozkradających (boziulu, ratujta!) i tak przeca bidną ojczyznę.
UsuńCo do jednego się zgodzę. Wypociny Targalskiego są bez wątpienia potrzebne. Prawactwo łaknie ich jak kania dżdżu (albo jak kania płynnego helu). Po prostu nasz ociemniały ludek potrzebuje spiskowych bajdurzeń, żeby się ciągle podniecać. Ot, tak amfetamina dla mas. (Tylko proszę nie przedawkować ― bo jak Pan za dużo łyknie, to Panu rozsadzi głowinę.)
UsuńCiężkawo u Pana z logicznym myśleniem, oj ciężkawo Panie Kozak! Ochoczo prawisz Pan o Kancie, Heglu a nie potrafisz rzeczowo argumentować. Śmieszne nie! :)
UsuńWięc Panu podpowiem. Miał mi Pan przesłać dowód na potwierdzenia Pańskiej tezy, iż prawica uważa, że książka "Resortowe dzieci" to kompromitacja autorów.
Tymczasem przesyła mi Pan tekst, w którym autor jednoznacznie stwierdza o książce, że: „Jest ona ważna, odważna, warta dyskusji”. Czyli autor przesłanego przez Pan tekstu uważa wprost odwrotnie do tego co Pan twierdzisz.
Gdzie więc ze strony prawicy pada tu zarzut, że książka "Resortowe dzieci” jest kompromitacją autorów? Ano NIGDZIE!!!
PANA PERSONALNE DOMYSŁY, co do tego np., że Mazurek krytykuje założenia całej książki, MNIE NIE INTERESUJĄ! Proszę darować sobie swoje prywatne domysły, swoje prywatne analizy i swoje prywatne interpretacje. Mnie wystarczą fakty. Proszę jedynie o odnalezienie tekstów w prawicowych pismach, w których prawicowi dziennikarze jasno się wyrażają, że "Resortowe dzieci" to kompromitacja autorów. Zaskocz mnie Pan! Skoro prawica tak twierdzi (jak to Pan sugerujesz), to pójdzie jak z płatka. :)
Ech... Pan ignoruje oczywistości. Karnowski rozpaczliwie się miota. Z jednej strony ― jak typowy politruk ― musi klepać zwyczajowe formułki o rzekomej "ważności" książka Kani. Z drugiej ― ponieważ ma jeszcze resztki rozumu ― widzi wyraźnie całą nędzę tej hucpy i dlatego zgadza się z Mazurkiem. W efekcie robi się wesoło, bo widzimy, iż nawet takie betony jak Karnowski, Zaremba czy Mazurek czują, że resortowi "historycy" dali ciała.
UsuńAle to kwestia drugorzędna. Jestem skłonny przyznać Panu rację. Jeśli nie dziś, to jutro całe prawactwo będzie bronić Kani jak Westerplatte. Tym gorzej dla prawactwa, ponieważ tym dłużej bawić nas będzie komedia pt. "RESORTOWYM DZIECKIEM JEST KANIA". Mnie to pasuje, a Panu (ofiaro "resortu")?
Miał mi Pan dostarczyć dowody, a Pan ponownie jeno insynuujesz i odwracasz kota ogonem. Dla Pan prawda jest nieistotna a cel uświęca środki. I tak baju baju jesteśmy w lewackim raju! :)
UsuńPrawda jest taka, że ojciec Targalskiego był w PZPR, ergo Targalski jest "resortowym dzieckiem". Koniec, kropka.
UsuńPrzypominam, że rozmawiamy tu o wartościach książki, o której Pan fałszywie twierdzisz, że nawet prawica uważa, iż jest kompromitacją. Co jest bzdurą oczywistą i dlatego nie może Pan znaleźć żadnego dowodu na poparcie swoich bredni. Więc panicznie czepiasz się Pan życiorysów autorów.
UsuńAle nawet gdyby przyjąć Pana histeryczny punkt widzenia i nazwać Targalskiego resortowym dzieckiem, to jaki to ma wpływ na treść książki? Czy ktoś, kto się kurwił i nawrócił nie może napisać książki o kurwiących się do końca? Czy książka „Zniewolony umysł” jest kompromitacją Miłosza ponieważ autor miał wcześniej romans z komunizmem?
Dowodem, że prawica uważa książkę Kani za kompromitację, jest wywiad Mazurka z Kanią oraz fragment tekstu Karnowskiego dotyczący tegoż właśnie wywiadu.
UsuńJeśli zaś chodzi o czepianie się życiorysów, to celują w tym Kania oraz Targalski ― co jest o tyle pocieszne, że z punktu widzenia ich własnej ideologii oni sami mają życiorysy fatalne. "Resortowe dzieci" to książka bez wartości ― bajda i bujda w jednym, oparta na założeniu, że dziennikarze, którzy krytykują PiS, robią to dlatego, ponieważ wywodzą się z "resortowych" rodzin ― i dzięki tym rodzinom zrobili karierę. Teza ta jest nie tylko kłamliwa (por. orzeczenie w procesie Żakowski vs Fronda), lecz także urągająca elementarnej logice. Kania i Targalski także mieli rodziców w PZPR, ergo są "resortowymi dziećmi", tzn. zrobili karierę dzięki "resortowi". Jak wobec tego mogą popierać PiS? Nasuwa się tylko jeden logiczny wniosek ― ponieważ są uśpionymi agentami "resortu"... Absurd, prawda? Jasne, ale wypociny kretynów pokroju Targalskiego po prostu absurdem parują.
Proszę darować, ale nie będę z Panem dywagował o "Zniewolonym umyśle". Pańskie porównania mają taką samą wartość jak cała Pańska "logika". (Targalski mógłby napisać "Zniewolony umysł", ale najpierw musiałby się "wyzwolić". Tymczasem jednak tkwi w oparach "resortowej" mgły ― i tumani nieszczęśników takich, jak Pan.)
Gdy zapytać Pana o jakiś konkret, Pan odpowiada jakby pytania dokładnie nie przeczytał i leci Pan dalej tą swoją zaprogramowaną mantrą jak automat. Nieważne, że pytanie dotyczyło czego innego, ważne aby udzielić wykładu o prawactwie. Pan nie potrafi wyjść poza swój program Panie Kozak. Pan jesteś jak robot – i jest to dla mnie niesamowite oraz na swój sposób fascynujące! :)
Usuń@ Tomasz Kozak
OdpowiedzUsuńMam cztery pytania:
1. ile razy kupilby pan bilet na koncert 4.33, ilu ludzi zdolalby pan przyciagnac na ten koncert ?
2. skad pan wie, ze Hegel nie zmienil zdania?
3. dlaczego "pomysl na sztuke" nie moglby byc wlasnie taki, ze "pedzelkiem"?
4. jezeli gospodarz wygra dyskusje, to zacznie pan robic sztuke pod jego dyktando?
anonimowy 2
Ad 1) Miliony razy, nieprzebrane rzesze.
UsuńAd 2) Rozmawiałem z nim wczoraj. Ciągle nie zmienił.
Ad 3) Mógłby. Zwłaszcza, że jest dobry. Powiedziałbym nawet: dobry, bo polski.
Ad 4) A skąd będziemy wiedzieć, że "wygrał"?
Nie zamierzam nikomu dyktować. Walczę z dyktowaniem.
OdpowiedzUsuńZaczęło się ambitnie: Karl Grammer, Randy Thornhill, Odo Marquard, deskryptywna i preskryptywna funkcja mowy, Kant, Hegel, mikrocefalizm. A skończyło jak zwykle: Tęcza, gender i prawactwo.
OdpowiedzUsuńCóż... Gdyby Pan nie odpuścił ambitnej dyskusji, to krzyżowałbym z Panem szpadę w abstrakcyjnym sporze o mikrocefalizm. Zamiast tego kłócę się z mikrocefalem, który bełkocze o "resortowych dzieciach" i dyktaturze lewaków.
UsuńI w tym jest głęboki sens. Dlaczego? Ponieważ sednem sporu w dzisiejszej Polsce nie są idee, lecz sprawy retoryczne (mówiąc nowomodnie: performatywne). Innymi słowy: kluczem jest problem retoryki nienawiści, czy też mowy gniewu. Ludzie sfrustrowani patologiami systemu, koncentrują się na tworzeniu języka, który w ich przekonaniu najlepiej wyrazi antysystemowy gniew. Przy okazji niektórzy krytycy współczesnego świata sztuki kopiują najgłupsze prawicowe kalki (vide: anonimowy wielbiciel Doroty Kani). To kopiowanie nie służy krytykom, a przy okazji kompromituje postulaty krytyki. O ile bowiem zgodziłbym się z tezą, że krytyka instytucji (politycznych, kulturalnych) musi dziś w Polsce skanalizować społeczny gniew, o tyle nigdy nie wyraziłbym zgody na małpowanie prawicowych troglodytów. Skutkiem tego małpowania będzie wszak całkowita kompromitacja krytyki, skutkująca utrwaleniem patologii instytucjonalnych.
Jak Pan widzi, nawet po dygresji dotyczącej „resortowych dzieci”, możemy wrócić do ambitnego meritum. W domyśle: do pytania, co zrobić, żeby mechanizmy awansu społecznego były bardziej sprawiedliwe. Przy czym ja będę obstawał przy tezie, że lustrowanie genealogii pod kątem „czystości aryjskiej” nie ma nic wspólnego ze sprawiedliwością, świadczy natomiast o bezmyślnej i głęboko szkodliwej potrzebie natychmiastowego zaspokajania potrzeb wykreowanych przez faszystowską wścieklicę. I zamierzam powtarzać: karmienie wścieklicy prawackim fast-foodem to najprostsza recepta na katastrofę (najpierw intelektualną, potem polityczną).
"Jesteśmy niekończącą się rozmową, bo nie jesteśmy w stanie odnaleźć słów, które odpowiadałyby na pytanie kim jesteśmy i jak powinniśmy siebie rozumieć." Gadamera jeszcze nie było ;)
OdpowiedzUsuńPanie Tomku. Skoro odezwał się Pan na tym blogu, to rozumiem, że chciałby Pan odnieść się do poruszanych tu przeze mnie treści (egal: negatywnie, pozytywnie, protekcyjnie, prześmiewczo, naprawczo etc.) Tu jest prawie setka moich wpisów, jest więc o czym pogadać. Nie jestem pewien, czy słuszne jest pakowanie tu przez Pana całej tablicy Mendelejewa filozofii i scjentyzmu pod tekstem o Jareckiej, serwującej przez lata arcyrozbieżne opinie na ten sam temat(patrz wpis "Dekada sztuki hipokryzji") w opiniotwórczym, wysokonakładowym dzienniku, kąsającej niecelnie także teraz, gdy pisze z doskoku. Jeżeli nawet Pan nie chce się specjalnie tego trzymać (gdyż np. uznał Pan, że to nie posłuży ekspozycji pańskich przewag), to powinien się Pan trzymać przynajmniej trzeźwego oglądu innych, ale jednak konkretów. Powątpiewał Pan, czy z rysunkiem Sosnowskiej, nie rzucam słów na wiatr. Zlinkowałem dowód, Pan uznał, ale się nie odniósł, choć byłoby do czego. Woli Pan natrząsać się z pędzelka, i dywagować o Nowych Językach, tymczasem pędzelka trzyma się np. cały wianuszek bynajmniej nie jakichś pierdzieli sztuki ale urodzonych po 1970 roku malarzy, ot choćby i niemal dwudziestka najlepiej dzisiaj sprzedających, z Sasnalem na 20 miejscu m.in.: Cai Guotai, Zsolt Bodoni, Yin Zhaoyang, Adrian Ghenie, Yang Pei Ming, Zen Chuanxing, Ronald Ventura, Li Song Song, i nieco starsi Valerie Favre, Jenny Saville, Neo Rauch, Matthias Weischer, Piotr Janas etc. etc.
OdpowiedzUsuńJeżeli się Pan będzie luźno odnosił do wpisów, to pojawią się luźne tematy z flanki, i zamiast dochodzenia do sedna, będzie po zawodach.
Panie Andrzeju… Teraz to już jest unik. O Jareckiej dyskutować nie ma sensu, bo w tej akurat materii się zgadzamy (czym zatem miałaby być dyskusja? Wzajemnym podbijaniem sobie bębenka po to, by utwierdzać się w przekonaniu o nędzy, jaką reprezentuje i afirmuje Jarecka?). Podobnie rzecz ma się z linkiem dot. Sosnowskiej. Do czego tu się odnosić? Wg mnie ta informacja potwierdza to, co pisałem wcześniej. Neoliberalnie ukształtowany rynek deformuje kształt instytucji publicznych, rodząc różnego rodzaju patologie. Jedną z nich jest sytuacja, w której rodzi się przekonanie (patologiczne), iż wartość Sosnowskiej jest porównywalna z wartością Legera…
UsuńDyskusja na blogu ma to do siebie, że bywa dość dygresyjna. W ramach dygresji pojawiły się Pańskie uwagi dotyczące „trzeźwości, wiedzy i erudycji”, i w odniesieniu do tych uwag pojawiły się moje komentarze ― notebene oscylujące wokół kwestii bynajmniej nie marginalnej i wcale nie odległej od tematu Pańskiego felietonu. Przy tej bowiem okazji zaczęliśmy roztrząsać problem, w imię czego krytykujemy aktualną instytucję sztuki. Innymi słowy, o jaką sztukę walczymy. Jarecka walczy o „modę polską”, ja usiłuję walczyć o sztukę ― excusez le mot ― „heglowską” (powiedzmy: „mózgową”). A Pan? No, właśnie… Ja zarzuciłem Panu (i większości Pańskich adherentów) skakanie z deszczu pod rynnę. „Deszczem” jest bowiem propaganda Jareckiej, która z zapałem godnym lepszej sprawy próbuje racjonalizować irracjonalne wyroki neoliberalnego rynku. „Rynną” natomiast okazuje się (moim zdaniem) kanał irracjonalnego esencjalizmu (kult „widzialności”), który Pan konstruuje. W tym kontekście oczekiwałem, że zaryzykuje Pan merytoryczną obronę własnych pozycji ― dystansując się od irracjonalizmu, albo przeciwnie: wskazując na jego wartości. Pan jednak w kwestiach zasadniczych milczy jak zaklęty grobowiec, kontentując się witzami w stylu „porzućmy filozoficzne Kanty”. Czyżby chciał Pan dowcipnie (choć niezbyt elegancko) zasugerować, że dyskusja o filozoficznych aspektach wyborów estetycznych to jakieś „kanciarstwo”, analogiczne do rzekomego „kantu”, jakim wg Pana jest zakup pracy Sosnowskiej za 100 tys. (naprawdę uważa Pan, że obie kwestie, zupełnie do siebie nieprzystające, można/należy rozpatrywać w takich kategoriach jak „kant”?)
A propos „pędzelka”. No i co z tego, że tabuny trzymają się „pędzelków”. Inne tabuny biegają z „kamerkami”. A Panu przecież nie chodzi o ilość (sprzedanych „pędzelków), lecz raczej o jakość. W tej sytuacji powstaje pytanie, czy „pędzelkiem” możemy tworzyć nowe jakości? A takich moim zdaniem potrzebujemy ― choćby z tego powodu, że instytucja sztuki bazuje dziś na jakościach starych, a raczej przestarzałych (choć niestety ciągle morderczo żywotnych, tzn. zdolnych do nieustannej reprodukcji) jakościach wytworzonych przez model neoliberalny. W tym kontekście „pędzelek” (zbyt często maczany w konserwantach) wydaje mi się symbolem (ornamentem) przestarzałej, a przy tym represyjnej struktury. Słowem: malarstwo nas nie wyzwoli. A tym, czego dzisiaj potrzebujemy w pierwszym rzędzie jest idea wolności, a nie dywagacje o cechowych powinnościach plastyka (choć te ostatnie także mają swoją wagę). Dlatego formuła, którą Pan proponuje ― plastycy jeno o plastyce niech dysputują (wara artystom do filozofii lub socjologii!) ― wydała mi się na tyle pocieszna (pocieszna, bo niczym nie uzasadniona), że skwitowałem ją lekceważącym pytankiem. Z rzeczowymi argumentami w tej materii wejdę w merytoryczny spór, nie mogę natomiast podchodzić z powagą do konstrukcji („Ja bym jednak Hegla zostawił zawodowcom, a my, kształceni i samokształceni plastycznie, powinniśmy dochodzić do sedna instrumentami z ‘naszej działki’”) utrwalanych przez zaprawę pozbawioną definicyjnych konkretów (kto to jest „zawodowiec”, czym jest „nasza działka”, „nasze” „instrumenty”, a wreszcie ― jak Pan rozumie kategorię „sedna”?).
I wbrew temu, co Pan twierdzi, wcale nie zależy mi na eksponowaniu moich „przewag”. Eksponuję po prostu swoje racje, bo dałem się wciągnąć w dyskusję. A wszystko zaczęło się od tego, że wszedłem po długiej przerwie na Pański blog, zachęcony „reklamą”, jaką Panu zrobił Zmyślony. Fakt, że z Panem polemizuję, świadczy o tym, iż nie podzielam opinii tego półinteligenta, słowem ― słowem: nie uważam Pana za zwykłego „hejtera”, lecz za (momentami przynajmniej) przenikliwego krytyka. Dlatego mam ochotę się z Panem spierać (co, swoją drogą, powinno Pana raczej podnosić na duchu niż tylko irytować).
UsuńPozdrawiam (po heglowsku)!
Panie Tomaszu Szanowny. Jak Pan będzie pozdrawiał po heglowsku, to se nie pogadamy, bo ja w te klocki ani Be, ani Me. Trzymam się tego pędzelka, bo drabina sztuki mi się zdecydowanie osunęła. Tzn. wydaje mi się, że jeszcze na pędzelku cośkolwiek się wyznaję i zdecydowanie nie widzę powodu do zmiany. Więcej, wszem widzę prób jego zmiany sflaczałe efekty. Nic nie poradzę, że nie przekonał mnie jeszcze ŻADEN, detalicznie żaden jego performatywny ERZAC. Nie wierzę w żadne NOWE widzenie, NOWE konteksty. NOWEGO człowieka. Wszystko od urodzenia mam "po staremu", jak za przeproszeniem, za Leonarda albo i jeszcze starsze. Przeciwnie uważam takie NOWE podejście za totalny PIC. ZWYKŁĄ MANIPULACJĘ REGUŁAMI PRZEZ CWANE ALE NIEZDOLNE GAPY W DZIEDZINIE WYSOKIEGO, SPOŁECZNEGO PRESTIŻU I NA DODATEK W DZIEDZINIE MAŁO "SPRAWDZALNEJ" (brak definicji, co to jest sztuka). GAPY, KTÓRE NIE MAJĄ ŻADNEJ INNEJ MOŻLIWOŚCI WDRAPANIA SIĘ NA TOP SZTUKI.
OdpowiedzUsuńDzisiaj ten problem jest kwalitatywnie taki sam jak był ZAWSZE, jeno kwantytatywnie się rozrósł. Bo takiej, CUDZEJ KASY do wydania i tak zasobnych w CUDZĄ KASĘ PUBLICZNYCH OŚRODKÓW MANIPULACJI REGUŁAMI jeszcze nie było. Pozdrawiam, machając pędzelkiem, niezmiennym jak chorągiewka.
Ale bardzo dziękuję za dobre słowo ostatnich, pańskich akapitów, bo wiem, że musiał się Pan przebić przez skorupę wszelkiego świństwa przyczepionego mi do nazwiska.
Z tą skorupą proszę nie przesadzać. Przeżywa Pan po prostu swój okres heroiczny (musi więc Pan wyrobić sobie odporność na cios).
UsuńPanie Tomku!
OdpowiedzUsuńWpisałem mój komentarz pod Pańskim ostatnim, dla zachowania ciągłości dyskusji.
Ramy blogu ograniczą ją niestety (jak i inne) i najczęściej pada ofiarą następnych, obcych tematycznie komentarzy nie zawsze nią zainteresowych. Umieszczenie go tutaj pod komentarzem Pana Andrzeja, wydaje mi się, niesensowne.
Pozdrowienia z Hamburga - dla Pana Andrzeja i komentatorów/ek blogu - max dogin :)
Moja odpowiedź powyżej. Pozdrawiam.
UsuńDyskusja miedzy A. Biernackim a T. Kozakiem jest bardzo ciekawa, zajmująca. Tylko Hegel tu nic nie ma do rzeczy. Jego wizja nie jest aktualna w najnowszych teoriach od dawna, od lewa do prawa. Dlatego dziwię, że pan Tomasz Kozak po raz kolejny przywołuje jego nazwisko. Trudno o podsumowanie, ale wizja A. Biernackiego nic nie ma wspólnego z Utrillem, jak chciał jego oponent. Czy to już koniec?
OdpowiedzUsuńHm... W 2012 r. (a więc całkiem niedawno) Żiżek wydał książkę o... Heglu ("Less Than Nothing: Hegel and the Shadow of Dialectical Materialism"), którą uznał swoje dzieło życia. Tak więc przynajmniej "na lewo" Hegel nie jest już "zdechłym psem".
UsuńUtrillo został wprowadzony przez pana Biernackiego (a nie przeze mnie) jako personifikacja postulowanej postawy artystycznej (więc to nie ja robię panu Biernackiemu gębę Utrillem).
Zawsze będą nawiązania do klasyki filozofii, ale czy możliwa jest interpretacja sztuki a zwłaszcza po-sztuki za pomocą Hegla np. Duchampa, Warhola czy Beuysa?
OdpowiedzUsuńWydaje się, że jak najbardziej. Heglowska estetyka diagnozuje taką sytuację w sztuce, w której moment sensualny (moment = siła poruszająca) zostaje zniesiony przez moment konceptualny. (Przy czym "zniesiony" znaczy nie tyle po prostu zlikwidowany, co raczej pozbawiony roli dominującej, wiodącej, paradygmatycznej). To jest np. przypadek "ready mades", prawda? Forma przestaje odgrywać wiodącą rolę, na plan pierwszy wysuwa się idea, osadzona w kontekście różnego rodzaju relacji estetycznych i politycznych.
UsuńPanie Tomaszu!
UsuńPan zapomniał o socjologii sztuki i zależności sztuki od ekonomii i polityki. Diagnoza sytuacji sztuki poprzez „moment sensualny (moment = siła poruszająca) zostaje zniesiony przez moment konceptualny” nie ujawnia mechanizmu zmiany, może wynikać z implikacji zmian. Proszę spojrzeć na historię Proletkult. Nawet przypadek Duchampa "ready mades" – „forma przestaje odgrywać wiodącą rolę, na plan pierwszy wysuwa się idea” – jest kontrowersyjna. Duchampem zaczęła interesować się instytucja sztuki zachodniej dopiero pod koniec 50-tych lat, a właściwe na początku 60-tych ubiegłego stulecia. Przez prawie 30 lat nie odgrywała jego sztuka żadnej aktywnej roli w instytucji sztuki zachodniej (i nawet wcześniej, na początku 20 wieku - jak napisał jego brat - nie odrywał Duchamp żadnej istotnej roli. Był znany i to w bardzo małej grupie awangardy zachodniej i nie wpływał aktywnie na tamtejsze wydarzenia (choć ta informacja jest tylko dygresją – nazwał go leniuchen – nigdy nie chciało mu się pracować - prosze ją jednak jako dygresję potraktować i nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków)).
Pozdrowienia z Hamburga – max dogin :)
Najpierw trzebaby ustalić, po co Morawski ukuł koncept po-sztuki. Czy po-sztuka to kompromitacja przed-sztuki przez "awangardę", czy kompromitacja samej awangardy
OdpowiedzUsuńTo akurat wiadomo.Łączył jednie ważne dokonania z awangardą i neoawangardą, przeciw postmodernizmowi. Jako klasyczny filozof wiedział, że sytuacja jest "po-sztuce", ale opcji neoawangardy, a potem postmodernizmu, z którym się nie zgadzał. Zbyt doktrynalnie zresztą. Nie zakładał, że może istnieć "postmodernistyczna moderna", a chyba W. Welsch miał rację. Poza tym forma modernistyczna może łączyć się z tradycją mitu, jak u A. Kiefera czy Z. Warpechowskiego. Po-sztuka dominuje jednak na świecie i faktycznie jest to głównie "śmietnik".
OdpowiedzUsuńMoże dlatego, że racjonalne tylko na pozór zdaje się być lepsze od irracjonalnego, błędnie poczytywanego za nieuctwo (porzucający racjonalność w nadziei na pozyskanie niewiadomej, to ktoś inny niż a priori nią niezainteresowany). A może "irracjonalne" to jest tylko wynik racjonalnego postanowienia, ściślej porzucenia "racjonalnego" w działaniu. Bo jeśli na efekt racjonalnego działania z definicji ma się wpływ i efekty są spodziewane(nuda), a działaniem irracjonalnym rządzi ślepy traf, którego efekty ex post działania możemy racjonalnie szacować (po stopniu "poznania" albo tylko "olśnienia"), to na takie "irracjonalne" stawiam, obwiniając siebie, że w tak nikłym stopniu jestem je w stanie stosować.
OdpowiedzUsuńMyślę, że lepiej byłoby, żeby nowe komentarze wpisywać na końcu, bo ich przybywa, a nie widać w którym miejscu.
OdpowiedzUsuńMy tu rozprawiamy o zastosowaniu Hegla w po-sztuce czy sztuce, a w "Szumie" najlepsza polska malarska z Bielskiej Jesieni sprowadziła mnie na ziemię. E. Juszkiewicz mówiła w wywiadzie: "Podobnie jak Lady Gagę fascynuje mnie proces przebierania się i udawania kogoś innego." Tylko nie wiem czy śmiać się czy płakać z jej stanu świadomości dotyczącym malarstwa. Zastanawiająca jest jej kariera w najnowszym malarstwie polskim. Rozmowa dużo ujawnia....
OdpowiedzUsuńJej obrazy mogą się nie podobać (i tak też jest w moim przypadku), ale przytoczony cytat jest wyrwany z kontekstu. To dziennikarka pyta ją o Gagę. Widać zakłopotanie i chęć wybrnięcia z tej sytuacji. Całość brzmi tak:
Usuń"ZK: Twoja sztuka jest bardzo aktualna i dziewczyńska. Czy wiesz, że popularna popowa idolka Lady Gaga robi coś podobnego na polu muzyki rozrywkowej, kreując swój wizerunek sceniczny pod hasłem Monster Girl, a do swoich fanów zwracając się little monsters?
EJ: Nie jestem ekspertką, jeżeli chodzi o Lady Gagę, ale wiem, że ona chce burzyć status quo. Zauważyłam, że w swoich tekstach i w stylizacjach wspiera i jednoczy osoby, które czują się inne, społecznie nieakceptowalne, dziwne. I prawdopodobnie to jest w niej najcenniejsze. W swoich wcześniejszych pracach zajmowałam się właśnie takimi wizerunkami, odmiennymi, odbiegającymi od popularnych kanonów piękna, na co dzień piętnowanymi społecznie. Podobnie jak Lady Gagę fascynuje mnie proces przebierania się i udawania kogoś innego."
Nie wiem, czy na podstawie tego akurat fragmentu można wyrokować coś na temat jej stanu świadomości dotyczącego malarstwa...
Oczywiście na podstawie całej rozmowy można coś wyrokować. Myślę, że Lady Gaga nie jest artystką i jeśli młoda malarska - Juszkiewicz - próbuje się do niej odnosić, porównywać to jest to śmieszne, bo nie wie na jakie terytorium wchodzi.Czy Lady Gaga chce burzyć status quo? Moim zdaniem nie, udaje, cel jest inny, bardzo prozaiczny.
UsuńNo bo to idzie falami, najpierw dziadostwo Hołdys z Markowskim "chcieli być sobą", a teraz wnuki "fascynuje proces przebierania się i udawania kogoś innego".Potem nowsza fala popierdala i wracamy do początku
OdpowiedzUsuń-----------------------------------------------------------------------------------------
OdpowiedzUsuń„A tu, z dyrekturą bazylejskiego Kunsthalle i doświadczeniem kuratorskim Berliner Biennale, będzie szefował kolejnej, słynnej Documenta (2017) w Kassel. Dorota Jarecka tak się tym awansem zachwyciła, że z emocji zapomniała dodać, iż jedną z jego autorek, jest stała wspólniczka Szymczyka z Fundacji Galerii Foksal, kopistka programu i zbiorów jego szwajcarskiej Kunsthalle, Joanna Mytkowska. Niestety, podobnie jak reszta młodocianych jurorów "wybierających" Szymczyka, bujająca się na garnuszkach bogatych i zaprzyjaźnionych instytucji. I kółko się zamyka.“ (Andrzej Biernacki)
-----------------------------------------------------------------------------------------
Panie Andrzeju, dziwi mnie, że tak mało jest komentarzy, które nawiązują bezpośrednio do Pana postu. Mnie zainteresowały w nim Pana ostatnie uwagi. Adam Szymczyk jest częstym i ciągle powracającym tematem na blogu. I ja komentowałem Pana wcześniejsze posty nie bez powodu kilka razy. Właściwie oprócz krótkich, obligatoryjnych, gazetowych wzmiankach w Niemczech o wyborze Szymczyka na kuratora documenta 2017, nikt nie wyraził szerszej opini na ten temat. Znalazłem jednak jedną w „Kunstzeitung“ (Styczeń 2014), której autor Joerg Restorff zdradzil, że zachwyt Szymczykiem w „New Jork Times“ (http://www.nytimes.com/2011/06/14/arts/14iht-rartadam14.html?_r=2&) zawdzięcza: "euphoriebeschwipster Kunstkritikerin", upojoną, pochmieloną euforią krytyczce sztuki Ginnanne Brownell, który naturalnie nie opowiadają faktom. Uważa, że raczej jest on tzw. "Geheimtipp". W odróżnieniu od ekstrawertycznego, 3 lata młodszego kolegi po fachu Massimiliano Gioni, kuratora Biennale Venedig 2013 jest introwertyczny. Dla Szymczyka jest wzorem documenta 10 Catherine Davids (http://www.zeit.de/2014/01/documenta-adam-szymczyk-interview/seite-1) i należy spodziewać się - jak uważa - że ton bedą nadawały dokumentaryczne tendencje w sztuce w Kassel i „kopflastige“ sztuka. Zwrócił uwagę na coś, co mnie zainteresowało, co dla niego nie było tematem dalszej refleksji, otóż, komisja rekrutacyjnej documenta – Findungskommision (notabene Findungskommision powołuje rada nadzorcza (Aufsichtsrat) złożona z grupy czołowych polityków miasta Kassel i Landu Hessen, pełniących rolę akcjonariuszy "documenta und Museum Fridericianum Veranstaltungs-GmbH“. Oficjalnie rada nadzorcza nie miesza się do pracy Findungskommision, lecz jak powołuje czlonków Findungskommision, która głównie złożona jest top-kuratorów o tym opinia publiczna w Niemczech nie jest informowana. Documenta jest finansowana ze środków publicznych) - wybrała Szymczyka spośród 6 kandydatów¹, którzy przedłożyli jej pisemne konzepty - nie na zasadzie rozpisania konkursu otwartego, lecz zamkniętego (http://www.artmagazine.cc/content74234.html), tzn. Findungskommision sama wybrała kandydatów i wysłała do nich zaproszenia. Autor artykułu zwrócił słuszną uwagę, pomimo, że Szymczyk przedłożył pisemny konzept, nie został on opublikowany opinii publicznej na oficjalnej stronie w internecie documenta, co uważal za błąd (http://d14.documenta.de/info/). W wywiadzie dla art-magazin (http://www.art-magazin.de/szene/67548/adam_szymczyk_documenta_14) Szymczyk powiedział, że ma 3 lata na rozwinięcie dalej konzeptu i nie jest on z góry struktualnie ustalony
Powstrzymam się na razie z dalszym komentarzem. Ciekaw jestem panie Adrzeju, komentatorzy/ki blogu, co mówi środowisko sztuki w Polsce na ten temat?
Pozdrowiena z Hamburga – max dogin :)
1. „Nach intensiven Vorbereitungen haben sechs Personen ein schriftliches Konzept abgeliefert, das mit der Findungskommission diskutiert wurde. Aus diesem Kreis wurden drei der sechs zu einer zweiten Gesprächsrunde eingeladen.“
OdpowiedzUsuńPanie Maxie. Nie ukrywam, że na takie wpisy, jak pański powyżej, najbardziej liczę. M.in. z tego powodu, że nie bardzo można polegać na informacjach miejscowych, które -jeśli w ogóle się pojawią- to wyglądają tak, jak u Jareckiej: nazwałbym je informacją "objawową". W odróżnieniu od informacji "przyczynowej", która by naświetlała istotne kulisy spraw, mamy wybiórczy finał, pod warunkiem, rzecz jasna, że jest to finał "na rękę" informującemu. Krótko mówiąc mój wpis Red.DoJa traktuje o rodzaju polityczki prasowej czyli praktycznie DEZINFORMACJI.
OdpowiedzUsuńŚrodowisko sztuki w Polsce, o którym Pan napomyka, to jest de facto "śmiech na sali". To, po prawdzie, garstka przytomnych graczy, którzy mają jakie takie pojęcie o PRZYCZYNACH i tabuny całej reszty, której wystarczą OBJAWY. Ci pierwsi, cokolwiek wiedzący głębiej, są podzieleni na tych, którzy polecieli z prądem do "zlewiska" i tyc "pod prąd do źródeł". Reszta gra rolę pożytecznych idiotów dla tych ouerwszych, w zależności od stopnia własnego interesu lub własnej uczciwości.
Panie Andrzeju! Tak dużo komentarzy przybyło w między czasie, że ginie dyskusja na ten temat. Może innym razem. Pozdrowienia - max dogin
Usuń“Łódzkie Muzeum Sztuki to najważniejsze na mapie Polski muzeum sztuki nowoczesnej. Nieprawdą jest, że muzea to miejsca zaskorupiałe, czego dowodem jest ta wystawa” - Olga Szymkowiak
OdpowiedzUsuńhttp://wyborcza.pl/1,75475,15334357.html
Tu jest ważniejsza wystawa! Proszę zobaczyć jak dzieci (w ilości śladowej) niemalże malują na... i wklejają w oryginały, śladem M. Duchampa i dadaistów. Bardzo dobry jest też tytuł tekstu.
Usuńhttp://cjg.gazeta.pl/CJG_Lodz/1,104409,15338817,Palac_Herbsta__dziela_z_kartonu_i_plastikowych_butelek.html
Ale to przebija wszystko! Co to za mistrz rysunku polskiego? Gratulacje dla BWA w Bielsku....
Usuńhttp://www.rp.pl/galeria/500378,3,1080360.html#bigImage
Mówią, że "papier wszystko przyjmie" i w tym przypadku to racja!
Idea zbożna, ale dzisiaj to już muzealna masówka. Muzea, nie tylko ich działy edukacyjne) się w tym prześcigają, chcąc zapunktować przed urzędasem od słupków frekwencji i wykazać się przed utrzymującym to społeczeństwem, jakąś aktywnością i potrzebnością nie zastanawiając się specjalnie nad sensem. Rozumiem, że jednym z wabików jest wmawianie rodzicom (naturalnie ci szybko to łapią), że ich pociechy to geniusze, bo się pobawią przez pół godziny nożyczkami, pędzelkiem i plastikową butelką (podobno teraz dzieci leczą kompleksy swoich starych, posyłających ich do nieprzytomności na języki, baseny, tenisy, balety i Bóg wie gdzie jeszcze). Osobiście mam mieszane uczucia co do takich praktyk. Po pierwsze pozorują, że do wyników dochodzi się drogą zabawy w niedzielkę, a nie wieloletniej harówki. Po drugie, jak widać w tym przypadku, na ścianach wiszą (polski realizm)zgoła nie ci autorzy, których "śladem" się przy okazji podąża (Duchamp), co pachnie jakąś indoktrynacją "od małego". A po trzecie manewrowanie nożyczkami i opakowaniem po detergentach przy kruchej materii, jest -co najmniej- dosyć ryzykowne.
UsuńPanie Andrzeju,
Usuńpomijając fakt - delikatnie mówiąc - niefrasobliwości, którą widać na niektórych fotkach (przykładanie opakowania po czekoladkach albo butelki po napoju do płótna na odległość centymetra!), to ciężko nie zgodzić się z Panem odnośnie rzeczonej masówki. Tak jak przeganiało się szkoły po kinach na różne filmy Wajdy/Hoffmana, oraz do muzeów na 'stałe wystawy' - ntb. spora część zwiedzających w zaawansowanym wieku, którzy odwiedzają muzea podczas np. nocy muzeów, mówią że ostatni raz byli w muzeum w czasach liceum - tak teraz przychodzi się z grupami kilkulatków z różnych przedszkoli prywatnych i publicznych, i to czasami przypomina fabrykę. Ale taka jest też między innymi współczesna rola muzeów, albowiem gdzieś zagubił się sens istnienia takiej instytucji, przynajmniej takie jest moje zdanie. Większość zwiedzających w gruncie rzeczy nie wie, po co tam idzie, a wychodząc, nie jest w stanie powiedzieć, co widzieli, bo wszystko zlewa się w jedno (tak skutkuje chęć zobaczenia wszystkiego), oprócz rzucenia paru ogólników i nazwisk. Może tyle im wystarcza, i na tym trzeba poprzestać. Jest oczywiście grupa osób żywotnie zainteresowanych danym tematem /epoką / artystą, i ci wiedzą, po co idą do muzeum. Ale tych jest tyle, ile widać na salach wystawowych, choćby w Muzeum Narodowym w Warszawie.
Gdzie zatem szukać rozwiązania, skoro od najmłodszych lat dziecku pokazywane jest takie właśnie 'muzeum', gdzie się wycina, skleja, układa coś z butelek i papierów?
pozdrowienia,
m.
W szkole niech kleją, wycinają, układają pod okiem sensownych, lepiej dobieranych prowadzących. Jakoś 45 lat temu, za moich lat szkolnych, kiedy nie było niczego w sklepach, na pracach ręcznych i zajęciach plastycznych tylko pokrywka skakała od pomysłów.
UsuńJacy mistrzowie, taki warsztat. Miał być warsztat to są (z ang.)Worki. Moim jednak faworytem pod wskazanym adresem
OdpowiedzUsuńhttp://www.rp.pl/galeria/500378,3,1080360.html#bigImage
pozostanie rysunek Henryka Wańka. Miodzio 2.
Te worki to są takie w stylu na Budnego. Czyli na durnego stawiamy byle gówno, byle w galerii. A krytycy - pokroju tych z Szumu i Dwutygodnika – jakąś miodzio teorię dośpiewają. Na przykład podpierając się Żiżekiem tłumaczącym Hegla przez pryzmat teorii Lacana. :)
UsuńI publika choć znudzona, ale zawstydzona, nie zaoponuje.
http://artmuseum.pl/pl/kolekcja/praca/budny-michal-legowisko-bezdomnego
Wolę worki w stylu Budnego, pasują do mistrzowskiego rysunku jak ulał! Polecam przy okazji opis (interpretację wręcz!) rewelacyjnej pracy Budnego z kolekcji MSN.
OdpowiedzUsuńPokazywane na wystawie Legowisko bezdomnego jest nietrwałą rzeźbą z tektury i taśmy klejącej. Autor nazywa je „opowieścią o architekturze stworzonej nieświadomie”. Michał Budny rekonstruuje zauważony na ulicy obiekt – namiastkę domu czy łóżka, podkreślając jego szlachetną formę i kompozycję, która kontrastuje z tanim, nieszlachetnym materiałem. Przewrotność polega tu na zderzeniu finezyjnej, abstrakcyjnej architektoniki z tymczasowością zrobionego z tektury miejsca do spania. Legowisko staje się, wbrew swojej przyziemnej nazwie, obiektem pełnym delikatnego geometrycznego piękna.
OdpowiedzUsuńgdy o szlachetności formy tego kartonu zapodali
Lolka ze śmiechu w kompa upuściłem
teraz przez Mytkowską muszę szukać śrubokręta :-)
Chciałbym zobaczyć reakcję szerokiej publiczności na tę rzeźbę w przestrzeni publicznej.
OdpowiedzUsuń;)
Szczególnie zainteresowałby mnie sytuacja wygenerowana przez śmieciarzy zaraz po tym, gdy to dzieło znalazłoby się w polu ich percepcji.
UsuńŚmieciarze już reagowali na tego typu "obiekty sztuki", np. na "Popielniczkę" Hirsta, i jakieś ustrojstwo plastikowo drewniane (ponoć warte bańkę kapusty) w jednym z niemieckich muzeów, bodaj Kippenbergera. Sprzątacze bez chwili wahania to wypieprzyli. Z tym, że Hirsta ubawiła ta historia, a przy Kippenbergerze była chryja.
OdpowiedzUsuńNa tzw. szeroką publiczność nawet jakby wypuścić żywego tygrysa w dzisiejszej galerii, mruknęłaby tylko: mhm, sztuka!
OdpowiedzUsuńCo do Budnego to nie ma o co kopii kruszyć, sam tych tektur i taśm klejących by nie wymyślił, nawet do spółki z Gorczycą. Buchnął to -zdaje się- od Horschhorna
Hirschhorna, oczywiście. Thomasa.
UsuńJezusicku! W jak artystycznie pieskich czasach przyszło nam żyć, że artyście opłaca się buchnąć od innego artysty takie byleco?
OdpowiedzUsuńTo oczywiste, wszak żeby buchnąć coś fajnego, cokolwiek trzeba umieć
OdpowiedzUsuńi godzinę sobie poczytałem ....
OdpowiedzUsuńPan Szanowny Kozak to fakt ,nie jest głupi... poszedł na Whielką Wojnę ,ale i tak orderek od Pana Presydenta(ha,ha,ha) Bronisława dostanie...( a może i do TVP kultura ... zostanie zaproszony... ... potem to już śniadanie mistrzów w TVN , a na końcu kopa w dupę :) i przed śmiercią : ale byłem ,,pożytecznym idiotą...,,)
Ps.
a że Pan Szanowny Kozak nie wspomniał jeszcze o Panu Macierewiczu? człowiek,który zniszczył Polską Sztukę Współczesną ( ;) )
a w Telewizjach mówią ,że nikt nie wie kto to Sasnal ,Budny czy inny Van Gogh ,ale wszyscy wiedzą ,że performer Macierewicz jest Ch..em wielkim ,bo nie nie jest w stanie pojąć meandrów SZtuk Pięknych...
czuwaj!
-gość niedzielny
Jak dla mnie Biernacki jest lepszy od Sasnala!!! i życzę mu żeby wygrał złoty medal w Wenecji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Marian Stabryło
A propos Sasnala, natknąłem się na publikację Macieja Mazurka, w której (i tu mnie zdziwienie dopadło) nazywa on tego artystę SILNĄ INDYWIDUALNOŚCIĄ! Diabli wiedzą, jak Mazurek do tego doszedł??? Bo z rzeczywistości ma to niewiele wspólnego. Całe szczęście pan Maciej pisząc dalej o dobrym malarstwie stawia je w opozycji do Sasnalowej roboty. Ogólnie mam takie wrażenie, że obecność w tym tekście Sasnala była podyktowana wymogami artykułu, którego temat przewodni streszcza się w pierwszych zdaniach: „Malarstwo powraca, a wraz z tym powrotem refleksja o nim”. Więc wspominanie o malarzu Sasnalu i komercyjnym sukcesie jego malarstwa było Mazurkowi w tym akurat tekście jak najbardziej na rękę. Pozwoliłem sobie zamieścić cały artykuł abyście Państwo sami ocenili, co o tym myśleć?
UsuńObrazy towarzyszące artykułowi
1. Wilhelm Sasnal, Bez tytułu (Maus 2), 2001, olej na płótnie, 190x190 cm http://www.zacheta.art.pl/article/view/306/wilhelm-sasnal-lata-walki#
2. Wilhelm Sasnal „Kielce – Kraków”
3. Katarzyna Szeszycka „Dziewczynka z Rokity” http://www.mmszczecin.pl/428286/2012/10/10/szczecinianka-katarzyna-szeszycka-zdobyla-grand-prix-xxiv-festiwalu-polskiego-malarstwa-wspolczesnego?category=news
4. Arkadiusz Karapuda „Spotkanie”
5. Antoni Starowieyski "Korytarz"
http://www.mckis.waw.pl/images/stories/2013/listopad/xx1/Starowieyski/Antoni_Starowieyski_Korytarz_olej_plotno_200x150_2013web.jpg
Maciej Mazurek
UsuńSZTUKA MILCZENIA
Malarstwo powraca, a wraz z tym powrotem refleksja o nim. Jest to efekt zmęczenia gadatliwą sztuką krytyczną, która zamieniła artystę w działacza społecznego. Milczenie obrazów okazało się „silniejsze" niż hałaśliwość sztuki krytycznej. A to milczenie stanowiło i stanowi dla piszących wyzwanie. Bo jak przekazać za pomocą słów to, co jest nieprzekazywalne, to, co stanowi differentia specifica tej kolebki sztuk plastycznych?
Wielokrotnie ogłaszano koniec czy śmierć malarstwa. Celował w tym w latach 70. ubiegłego wieku konceptualizm, który zastąpił materialne dzieło sztuki rozważaniami o tym, czym ono powinno być. Czynili to artyści teoretycy, którzy tworzyli mody intelektualne. Uzdolnieni w gadaniu przesłonili uzdolnionych manualnie i artystycznie. Tu też warta odnotowania jest ciekawa psychologiczna różnica. Gdy spotka się dwóch teoretyków sztuki, zaczynają rozważania teoretyczne o sztuce na takim poziomie abstrakcji, że człowiek spoza sfery sztuki musi poczuć się nieukiem. Gdy spotyka się dwóch rasowych malarzy, rozmowa dotyczy gatunku farb i pędzli, bo malarstwo to w pierwszym rzędzie rzemiosło. Przyswojenie sobie tego, co nazywamy sztuką malowania, czyli wiernego przedstawiania wszystkich przedmiotów natury, to nauczenie się języka dla wyrażania swoich myśli. To pierwszy etap do tego, by stać się wybitnym malarzem. Etap ciężkiej pracy, głównie w dziedzinie rysunku, bez pewności, czy ten trud pozwoli na otwarcie kolejnych etapów, tych, którym - posłużę się tu archaiczną metaforą - towarzyszą już muzy. A wielkość konkretnego malarza można określić nie tyle przez sposób przedstawiania i mówienia, ile przez to, co zostało przedstawione i powiedziane „bez słów". Rzecz ciekawa, że z języka krytyki zniknęły słowa wartościujące. Na próżno szukać stwierdzeń typu: „Panowie, czapki z głów, oto geniusz!". Czy to oznacza, że geniusze zniknęli? Niekoniecznie. Wbrew deklaracjom o końcu malarstwa (trudno nie zauważyć, jak głupie są z perspektywy czasu te wszystkie teoretyczne deklaracje brane w chwili ogłoszenia śmiertelnie poważnie) i na przekór dominacji kuratorów malarstwo jako idealne medium dla silnych osobowości nie znikło i nie zniknie. Ostatecznym kryterium jest obraz, „widzialność" jedyna w swoim rodzaju, uchwycona przez nieprzeciętną osobowość. Kategoria formy jest czymś ponadczasowym i nie da się jej unieważnić ideologicznymi bełkotami. Forma to rzeczywistość widziana przez indywidualność. Wszystko zatem zaczyna się od malarza obdarzonego talentem i na nim się kończy. Żadne zaklęcia o demokratyzacji geniuszu, perwersyjne w swej istocie uczenie niewidomych malowania przez Artura Żmijewskiego z „Krytyki Politycznej" nie zmienią tej podstawowej zasady sztuki. Liczą się osobowość i jej wyraz w postaci obrazów. Po latach zawirowań, deprecjacji malarstwa, które to medium wydawało się ubogim krewnym wideo i kamery, po latach nieprzychylnej dla siebie aury malarstwo odradza się, i to odradza się z dużą siłą. A sama refleksja estetyczna budowana wokół pojęcia malarstwa jest formą odnowienia języka estetyki, zniszczonego przez postmarksistów, jest interwencją w obszar bezrefleksyjnych kryteriów świata sztuki. Jak długo bowiem można się godzić na pływanie w mętnych wodach egalitaryzmu, w dziedzinie, która z zasady jest brutalnie antyegalitarna?
MALARSTWO W „KULTURZE PŁYNNOŚCI"
UsuńMalarzy dobrych, a nawet znakomitych wśród młodej i średniej generacji jest dużo. Nie sposób ich wszystkich tu wymienić. Zatrzymam się przy czterech nazwiskach. Artyści ci wydają mi się interesujący. Najpierw Wilhelm Sasnal jako najwybitniejszy przedstawiciel „stylu międzynarodowego" oraz - w opozycji - troje neoklasycystów: Katarzyna Szeszycka, Arkadiusz Karapuda i Antoni Starowieyski. W zeszłym roku byłem jurorem na 24. Festiwalu Polskiego Malarstwa w Szczecinie. Na szczęście wybór laureata nie okazał się zadaniem trudnym. Grand prix festiwalu przypadło jednogłośnie Katarzynie Szeszyckiej. Jej twórczość warta jest uwagi ze względu na ewolucję, jaką przeszła. Ta przemiana wydaje się symptomatyczna dla powrotu malarstwa figuratywnego. jak większość artystów swojej generacji Szeszycka uprawia malarstwo i sztukę wideo.
Pierwszy etap jej twórczości stanowią obrazy które można by zakwalifikować do szeroko rozumianego kręgu swoistego prawodawcy malarstwa polskiego Wilhelma Sasnala. Sasnal stał się klasykiem jako punkt odniesienia. Jego sukces rynkowy i język malarski odcisnęły się na kształcie młodego polskiego malarstwa. Wilhelm Sasnal to silna indywidualność. Wysokie ceny obrazów Sasnala potęgowane są przez ich walory estetyczne. A to jest coś naturalnego w epoce zdominowanej przez ekonomię jako tło wszystkich idei. Sasnal wpisał się w - nazwijmy go tak - styl międzynarodowy. W epoce zmiennych tożsamości i kultury w której nie ma aksjomatów, taki styl oznacza malarstwo, a szerzej sztukę, która jak diabeł święconej wody unika mocnej formy, bo w każdej mocniejszej formie zaszyfrowane są przemoc, faszyzm. Sztuka Sasnala to modelowy przykład ucieczki przed mocniejszą formą, to przykład malarstwa-zabawy z tradycją, programowa ucieczka przed możliwością jakiejkolwiek kwalifikacji. Stąd wrażenie, że malarstwo Sasnala to obrazy artysty, który potrafi malować, ale nie chce. Jego płótna to jakby podmalówki, zaledwie szkice, często i efektowne, zabawa możliwościami i efektami farby, zaproszenie i uwodzenie, że ty też możesz zostać Sasnalem, tylko weź pędzel, a odkryjesz, jakie drzemią w tobie i w malarstwie możliwości. Sasnal wychodzi od czerni i bieli. Czarno-biała fotografia „robi" w tej sztuce za „naturę". Wilhelm Sasnal nie prowadzi artystycznej gry z rzeczywistością przedmiotową, tylko z odbiciem tej rzeczywistości w filmie, wideo, fotografii. Jest to wizualna iluzja zbudowana na iluzji, iluzja cudownie uwolniona od „ciężaru" osobowości twórcy, rozumianej w kategoriach romantycznych. Uniwersalizm tego języka zawarty jest w eksponowanej magii tworzenia wzrokowych efektów, z jakichś na poły fantastycznych znaków, z elementu przypadku, który się wkrada do obrazu za sprawą rozlań farby, z kontrolowanej nieporadności, z dezynwoltury dziecka, które maluje poprzez Sasnala. Jest to świat bez konturów i fundamentów.
POWRÓT WIDZIALNOŚCI, POWRÓT FIGURACJI
UsuńSasnal w wyrafinowany sposób - co też jest nie lada sztuką - komunikuje, że nie ma nic do powiedzenia. Jest to malarstwo cudownie wolne od ciężarów egzystencjalnych, doskonałe malarstwo wirtualne. Międzynarodowy sukces Sasnala nie jest zatem przypadkowy, tym bardziej, że artysta tytułami prac wpisuje swoją sztukę w nurt lewackiej kultury. To malarstwo wypreparowane z emocji, „dialogujące" z bezosobową nowoczesną architekturą. Tymczasem dobre malarstwo to jednak gra z widzialnym, ale Z w pierwszym rzędzie za sprawą oka, a nie kamery czy aparatu fotograficznego. Iluzja bliska życia, a nie wirtualnego świata, który jest preparatem życia. Na antypodach Sasnalowskiego świata sytuuje się troje wyżej wymienionych malarzy. Katarzyna Szeszycka zaczynała studia artystyczne w kulturze zmiennych tożsamości. Jej wczesne obrazy charakteryzuje ucieczka przed tradycją, ucieczka przed mocną formą. W pewnym momencie Szeszycka dokonuje wolty. Cykl „Baseny" stanowi zapowiedź zmiany. Szeszycka maluje wielkie płaszczyzny błękitnych basenów, a w nich samotnych pływaków. Temat banalny. Jednak malarza należy rozpoznać nie po tym, czy wymyśli jakiś wirtualny, absurdalny, dadaistyczny obraz, tylko jak w niespodziewany sposób „rozegra" banalny motyw. Zdecydowana ucieczka od dominujących trendów nastąpiła w serii obrazów, w których malarka sportretowała swoich młodych sąsiadów ze wsi Rokita. Wpisała osoby ze wsi w schemat kompozycji portretów angielskich arystokratów w plenerze z epoki preromantycznej. „Dziewczyna z Rokity", jeśli chodzi o układ kompozycyjny, zdaje się nawiązywać do obrazu Gainsborougha „Błękitny chłopiec". Obraz Szeszyckiej ma w sobie coś ze świeckiej ikony. Postać dziewczyny jest jak zjawa, która przybywa z ciemności. Z oczu można wyczytać poczucie beznadziei, jakby mówiła, że nic dobrego mnie już nie czeka. W innych obrazach malarka portretuje młodych ludzi w stanie upadku. Znakomity malarz, „ciemny i egzystencjalny", przewodniczący jury festiwalu Antoni Fałat zauważył, że te obrazy są jak opowieści o schodzeniu do piekła i okazują się zdecydowanie mocniejsze w swej wymowie niż jakiekolwiek kazanie księdza do młodych. Jest w obrazach Katarzyny Szeszyckiej jakaś apokaliptyczna atmosfera. Malarka operuje dużymi płaszczyznami. Pięknie maluje „wirujące" powietrze. Te płótna, choć apokaliptyczne, mają w sobie „oddech" przestrzeni. Szeszycka malując tła, stosuje metodę wcierania farby w płótno gąbką. Nie buduje płaszczyzny z drobnych uderzeń pędzla, a mimo to w jej obrazach ona mocno „siedzi", tak jak powinna. Przypadek Katarzyny Szeszyckiej dowodzi, że nie podporządkowanie swojej osobowości jakiemuś „stylowi międzynarodowemu", ale odkrycie własnego języka sztuki poprzez zanurzenie oczu w realności znanej i bliskiej warunkuje wybitne malarstwo.
Zdecydowanie bardziej liryczny jest drugi laureat szczecińskiego festiwalu pracujący na warszawskiej ASP Arkadiusz Karapuda, którego obrazy przedstawiają głównie cienie przedmiotów. Karapuda jest przykładem twórcy generacji, która po panowaniu „malarstwa wirtualnego" odbudowuje podmiotowość malarstwa przez zawierzenie temu, co subiektywne, mocno odczute w bezpośrednim kontakcie z widzialną rzeczywistością. Przestała ta rzeczywistość służyć jako materiał do zabawy destrukcji albo dekonstrukcji. Arkadiusz Karapuda ma silną dekoracyjną dyspozycję, ale równoważy ją skłonność do kontemplacji rzeczywistości, która jest próbą wnikania w życie przedmiotów widzianych z pozycji cienia. Przenosi widza na granicę między realnością a snem. Jego obrazy są jakby rejestracją dziwności widzeń, jakąś formą ilustracji platońskich intuicji, że to, co widzimy, to odbicie innego idealnego świata. Takie wrażenie można odnieść, przenosząc gwałtownie wzrok z obrazów Karapudy na przedmioty egzystujące w realności. Jawią się one nam wówczas jako pozbawione swojego bytowego ciężaru. Karapuda ma metafizyczne intuicje. Potwierdza zasadę, że malarstwo to wielka fikcja, kuglarstwo, iluzja innych, równoległych, doskonalszych światów.
CZAS JAKO PROBLEM
UsuńAntoni Starowieyski jest malarzem starszym od Szeszyckiej i Karapudy. Zdobył już uznanie, ale nie jest ono jeszcze adekwatne do jakości jego malarstwa. Interesuje go czas, stara się malarską magią zatrzymać jego bieg. Antoni jest synem znakomitego artysty, zmarłego w 2005 r. Franciszka Starowieyskiego. Jego twórczość stanowi przeciwieństwo działalności artystycznej ojca.
W dziełach Franciszka Starowieyskiego objawiła się w polskiej sztuce spóźniona faza baroku przefiltrowana przez secesję na najwyższym artystycznie poziomie. Sposób, w jaki potrafił oddać cielesność ciała, budzi zachwyt. Jego twórczość jest widowiskowa. Słynne były jego „Teatry rysowania". Obraz-rysunek nigdy nie stawał się zamkniętą, skończoną kompozycją. Sztuka Antoniego Starowieyskiego jest zdecydowanie bardziej ascetyczna, obrazy tworzą zamkniętą całość, bronią wstępu do swego wnętrza. Iluzję zatrzymania czasu stwarza Antoni Starowieyski, posługując się kontrastem kolorystycznym, unikając walorowego, co stało się jego rozpoznawalnym kodem. Szczególnie silne działanie mają jego wielkoformatowe pejzażowe kompozycje. Czujemy koncentrację całej energii twórcy na jednym motywie. Tę iluzję zatrzymania czasu możemy dostrzec wyraźniej w obrazach przedstawiających postaci wstające z krzesła. Następuje w nich jakaś hibernacja ruchu, a wraz z ruchem tego, co niewidzialne, czyli czasu. I taki jest najgłębszy sens malarstwa - „walka" z czasem za pomocą dwuwymiarowej przestrzeni płótna. Tę walkę wygrywają nieliczni. Wygrali ją Rembrandt, Vermeer i Cezanne. Dlatego wracamy i wracać będziemy do ich sztuki, bo jest w niej wielki ładunek kontemplacji oraz afirmacji bytu, co dla spragnionych spokoju i ładu ludzi stanowi wskazówkę, jak patrzeć na świat. Dla malarzy zaś zagadkę, którą będą starali się rozwikłać. Jak posiedli ci mistrzowie tę najwyższą umiejętność? Młodzi malarze nauczycieli malarstwa, starych mistrzów, mają znakomitych. Mogą ich zawsze prosić o pomoc. Nie odmówią im rad i wskazówek. Są hojni i niczego nie ukrywają.
Autor (ur. 1963 r.) jest malarzem, poetą, krytykiem sztuki, publicystę. W latach 2006-2011 pracował w TVP Kultura. Redaktor naczelny kwartalnika „Arttak - Sztuki Piękne".
Z przytoczonych części, oczywiście wybieram pierwszą pn. "SZTUKA MILCZENIA". Całkowicie potwierdza moje jak najlepsze zdanie o autorze: Maciej Mazurek to świetna firma, jedna z najlepszych w Polsce w te klocki, a tę część jego tekstu mogą sobie wpisać do sztambucha wszyscy, chcący dzisiaj dyskutować o zagadnieniach tworzenia, nie tylko malarstwa.
OdpowiedzUsuńGorzej, gdy przychodzi do nazwisk. A już zupełnie niedobrze jeśli powiem, a muszę, że w kontekście akurat tych przykładów, które są w kolejnych częściach znakomitego tekstu Maćka, wolę jednak .... Sasnala. (ściślej niektóre jego rzeczy, na jotę nie wycofując się z tego, co pisałem o nim w przeszłości). Sorry
A Szanowny Pan Andrzej uważa, że malarstwo ma świetlaną przyszłość? Czy może stoi Pan po stronie tych, którzy twierdzą, że malarstwo wolno, systematycznie umiera stając się ekskluzywną zabawą nielicznych odbiorców sztuki?
OdpowiedzUsuńZ uszanowaniem
Zbych
Nie wiem, ale nie chce mi się wierzyć, że ponad 40 000 lat manifestującej się w ten sposób ludzkiej wrażliwości, zdezaktualizuje nieludzka, lodowata łatwizna, która w zastępstwie koniecznie chce się wtrynić na afisz.
OdpowiedzUsuńCo do publikacji Mazurka mam podobne odczucia. Tekst ogólnie traktujący o malarstwie – świetny! Ale przykłady obrazów (łącznie z Sasnalowymi) świadczyłyby bardziej na korzyść tezy o współczesnej nieatrakcyjności znacznej części oferty malarstwa. Czyli o jego zapaści, a nie powrocie!
OdpowiedzUsuńOferta malarska w każdej epoce, w lwiej części była nieatrakcyjna, a tylko w małym fragmencie interesująca. Bierze się to z ogromu trudności, jakie stoją przed każdym malarzem. Już same trudności zbudowania jakiejś koherentnej nowej struktury własnej są powalające, a do tego prędzej czy później zostaną zestawione z najlepszymi przejawami gatunku. Nic dziwnego, że miłośnicy odejścia od malarstwa zabierają się za coś z niczym nieporównywalnego.
OdpowiedzUsuńDlatego walka o malarstwo, powinna być sporem o wartości, a nie wtrynianiem w eter wariantu malarstwa w wydaniu walczącego.