16 lut 2013

15% abstrakcji + cała reszta




W najbliższy piątek, 22 lutego o godzinie 17.00 w Galerii Browarna w Łowiczu nastąpi otwarcie wystawy malarstwa Zuzanny Tomaś. Autorka studiowała na Wydziale Malarstwa warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych w pracowni prof. Rajmunda Ziemskiego w l. 1980-85. Od wielu lat jest nauczycielem akademickim na Wydziale Konserwacji i Restauracji Dzieł Sztuki ASP. 
Zapraszamy do galerii w Łowiczu, przy ul. Podrzecznej 17. Bliższe informacje do uzyskania pod numerem tel. 46 838 56 53 oraz tel. kom. 691 979 262. 




 




ZUZANNA TOMAŚ
tekst Andrzeja Biernackiego, z katalogu towarzyszącego wystawie. 

                                                                           
WŁĄCZANIE SIĘ W NURT TERAŹNIEJSZOŚCI, przy jednoczesnym zachowaniu własnej odrębności postawy i wizji, niewątpliwie stwarzało kłopot w każdej epoce. Ale dzisiaj ten dylemat jest prawdziwym wyzwaniem. Przyspieszone tętno codzienności, wsparte erupcją wszelkich technik powielania jej obrazów i, wraz z internetem, błyskawicznego rozpowszechniania powoduje, że stale jesteśmy pod presją jakiejś, trudnej do zdefiniowania, aktualności. Z jednej strony wynika z niej sugestia, a czasem wręcz dyktat wyparcia ze świadomości ducha bliższej lub dalszej tradycji, z drugiej zaś, pewien gatunek „obowiązującej” nowoczesności narzuca się mimochodem. Obowiązującej, bo przecież przy całej swej, deklaratywnej otwartości na różnorodność, nowoczesność ta okazuje się być wpisana w dość ograniczone spektrum, poza które nie można wykraczać bez ryzyka narażenia się na opinię  nienowoczesnego. I ...na groźbę wykluczenia z horyzontu istotnej obecności.

Dotyczy to także, a może przede wszystkim sztuk wizualnych, w których kryterium nowości zdominowało wszystkie inne kryteria charakterystyki i klasyfikacji dzieła. Tendencja narasta w tym kierunku, że dzisiaj mało kto zastanawia się, czy coś jest dobre czy nie, czy ma sens czy nie ma sensu, tylko czy jest nowe. A jeszcze trafniej, czy pasuje do obiegowych kategorii nowości i nowoczesności, nawet jeśli ta nowoczesność niewiele ma wspólnego ze sztuką. Konkurencja jest zabójcza. Najłatwiej jest być zauważonym, robiąc rzeczy najbardziej niedorzeczne. Toteż wielu je robi. Szczególnie mocno obstaje przy tym konceptualizm - to znaczy bardziej teatr i literatura, albo polityka i socjologia, niż plastyka. Różne jego warianty, z oczywistym OMIJANIEM PLASTYCZNEJ SKŁADNI i asymilacją odmiany behawioryzmu na teren instynktu. Jest to stan rzeczy dość zawiły i niekoniecznie musi oznaczać jakiś, ostateczny upadek. To raczej czytelny wyraz krańcowego fermentu i zwykłego „pogubienia”, ze starego strachu przed „nienadążaniem”. Nieumiejętność dziedziczenia, powiązana z imperatywem bycia na topie. 




Mimo to, od czasu do czasu pojawiają się zjawiska osobne, które choć nowe, nijak nie przylegają do wszechobecnych dzisiaj klisz nowoczesności. Liczące się z ciągłością języka sztuki, anektujące doświadczenie współczesności, ale i respektujące pierwotność natury, a w niej, niezmienność ludzkiego odczuwania. Mocne w wyrazie ale też delikatne w materialnej tkance malarstwo Zuzanny Tomaś, jest dowodem takiego właśnie podejścia. Odruchowym wyborem zanurzenia się w problematykę mało aktualną dziś, choć aktualną zawsze. Zanurzeniem w farbę i tylko jej przypisane właściwości. W samo malarstwo, czyli wszystko to, czego w inny sposób zrobić nie można. 

 Tomaś wywodzi się z wielkiej tradycji malarstwa figuratywnego. Od czasów studiów atakuje niezmiennie ten sam temat: człowieka. Atakuje, bo te obrazy powstają z rozmachem, a nawet  z furią kładzionych krech i rozmijających się z nimi plam koloru. Z nieoczekiwanych układów spontanicznie znaczonych mas, w których forma wiodąca, w sposób naturalny wpisuje się w abstrakcyjny plan prostokąta płótna. To nigdy nie jest hieratyczny lejtmotyw na osobnym tle, tylko organiczny węzeł linii i barw zawiązany pewną decyzją w wieloznaczny wyraz całości. Spontaniczny charakter tej operacji w trakcie nawarstwiania kolejnych decyzji, nie gubi się w momencie dochodzenia do konkluzji, nie widać tu żadnych śladów premedytowanego, „mózgowego wykańczania”. Ostateczny kształt zionie jawnością pośrednich decyzji, zdanych wprawdzie na intuicję i przypadek, ale pozbieranych sensem rozstrzygającej obecności autorskiego integrum. W tym zawiera się właśnie rezerwa możliwości malarstwa, na którą ślepi są mniej zdolni, ultranowocześni heroldzi rychłej jego śmierci. Wiadomo już dzisiaj jak „punktualnie” odrobić precyzyjną formę, wszak począwszy od van Eycka zrobiło to wielu. Wielu też, od Pollocka, wiedziało jak zafingować skrajną gwałtowność abstrakcyjnych środków. Prawdziwym wyzwaniem podejmowanym, ale nigdy dostatecznie nie rozwiązanym, pozostaje do dzisiaj połączenie tych dwóch, znanych sprawności. Łatwo jest chlapać jak się nie opisuje, łatwo opisywać jak się nie chlapie. Malarskiego mariażu utalentowanej brawury z precyzyjnym odczytem nadal jest jak na lekarstwo. 


                                                                                                                                                                                                                            
Oczywiście dla wszystkich, którzy znają naturę osobowości Zuzanny Tomaś, z jej wrodzoną skłonnością do dystansowania się od wszelkiego wyścigu, wychylania, a nawet zwyczajnego tylko uczestnictwa, śmiała myśl łatania przez nią malarskich dziur pomiędzy światowymi w skali van Eyckiem i Pollockiem, musi mieć wydźwięk cokolwiek humorystyczny. Naturalnie, nie o to chodzi. Po prostu tembr jej talentu zdaje się zwyczajnie predystynować ją do wypełnienia tak opisanej luki, ale rzecz jasna, bez nadambitnych, a już na pewno nie autorsko wykalkulowanych, chęci. Więcej nawet. Zastanawia ostry kontrast wycofanej i nieledwie introwertycznej osoby malarki, z radykalizmem i werwą jej zawodowych predylekcji, niezmiennych i eksponowanych od lat. Konsekwencję tego zderzenia tłumaczy w jakimś stopniu znane w psychologii pojęcie kompensacji, ale chyba nie do końca. Może jest w tym zewnętrzna, warsztatowa „przyczyna”? Może wreszcie warto uznać doniosłość tej podpowiedzi i właśnie „techniczny” aspekt twórczości ostatecznie awansować do poziomu równoprawnego z piętnem i rolą osobowości w pracy nad dziełem?                                                

Sam, autorski zamiar jest dość prosty: ma być żywo, ma być zwięźle, ma być niejednoznacznie. Bez dramatu „literatury”, ale z dramatem farb. Skalę czysto plastycznej trudności tego zamiaru określają pytania: jak precyzyjnie zbudować formę, by nie zgubić wieloznaczności jej wyrazu? jak panować nad środkami, zachowując ich spontaniczność? jak celowo kontrastować składowe, by wydobyć pozorującą naturalność dominantę „jak wyjdzie”?                                                                                                                                                                                                                                                                       
 Te pytania stanowią klucz „wyższej szkoły jazdy” plastyki malarstwa, której jak ognia unikają miłośnicy programowego prymatu gołego konceptu nad mięsem realizacji. Bez tej szkoły, wszystkie tzw. TREŚCI sztuki, do końca pozostaną zaledwie jej wydukanym TEMATEM.