18 lut 2011

Dyrektor, prezes i docent w kolejce po 1 procent



"1% na kulturę". Pod takim hasłem, niemal od zakończenia krakowskiego Kongresu Kultury (wrzesień 2009) do dzisiaj, odbywają się narady, spotkania, społeczne konsultacje oraz formułowane są apele do Rządu o zwiększenie nakładów budżetowych na kulturę z obecnych 0,36% do 1% właśnie. Akcję koordynuje portal www.obywatelekultury.pl . I właśnie, w ubiegły wtorek tj. 15 lutego, w tymczasowych przestrzeniach Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy ul. Pańskiej w Warszawie, odbyło się kolejne spotkanie, de nomine, konsultacyjne, dotyczące dokumentu, zawierającego robocze zasady porozumienia Obywateli Kultury z Rządem nazwane Paktem dla Kultury.
Zaniepokojony bardziej niż zachęcony notką zaproszenia na stronach MSN, brzmiącą: "celem Paktu jest znaczące zwiększenie uczestnictwa Polaków w kulturze", poszedłem i ja. Choć, szczerze powiedziawszy, takie doświadczenia jak moja, nieudana próba zakupu biletu za stówę na jeden z etapów Konkursu Chopinowskiego, tłumy (wedle deklaracji dyrekcji) na wystawach Sasnala i Kozyry w Zachęcie w Warszawie ale także oblężenie na niemal każdej, kulturo(nie)podobnej imprezie na "mojej", łowickiej prowincji, mocno zastanawia, czy akurat argument braku uczestnictwa Polaków w kulturze będzie mocnym punktem w negocjacjach obywateli z rządem w kwestii zwiększenia na nią środków. Nie wdając się jednak w te szczegóły, poszedłem w nadziei na poznanie stanowiska negocjatorów: Edwina Bendyka z Polityki, prof. Jerzego Hausnera z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, Piotra Frączaka z Ogólnopolskiego Forum Organizacji Pozarządowych, Lidię Makowską reprezentującą Stowarzyszenie Kultura Miejska, Beatę Stasińską, redaktor, wydawcę oraz Macieja Nowaka, dyrektora Instytutu Teatralnego.

Na wstępie głos zabrał dyrektor Maciej Nowak, atakując niespodziewanie  "liberalny język" roboczych sformułowań Paktu rozwijając myśl, że wstrętna kulturze natura liberalizmu powinna zniknąć z ducha jego zapisów. Do Nowaka z miejsca przyłączyły się Lidia Makowska i Beata Stasińska, deklarując solidarność z postulatem wyrugowania wszelkich śladów neoliberalnego języka z debaty. Argumenty prof. Hausnera, przypominające adresata dokumentu (liberalny Rząd) nie doczekały się reakcji, podobnie jak uwaga niżej podpisanego, skąd tak gwałtowna awersja do neoliberalizmu i jego widomego znaku - wolnego rynku, skoro przez dwadzieścia lat kultura w Polsce nawet się o niego nie otarła. Przeciwnie, tkwi nadal w modelu poprzedniego ustroju, co znalazło wyraz w hausnerowskiej, dobitnej diagnozie jeszcze sprzed Kongresu Kultury, mówiącej że: "PUBLICZNE INSTYTUCJE KULTURY JAKO JEDYNE PO 1989 ROKU NIE ZOSTAŁY PODDANE REFORMIE".
Niezrażony tym Nowak dalej snuł swój wątek, a właściwie kilka wątków, mówiących z jednej strony o konieczności dominacji mecenatu państwowego, z drugiej o dominacji twórczości. To TWÓRCZOŚĆ -kontynuował, powołując się na model francuski- POWINNA BYĆ OSNOWĄ WSZELKICH DZIAŁAŃ W SFERZE KULTURY. Wypowiedzi te w takim zestawieniu, wszystkim żyjącym wystarczająco długo, musiały przywołać w pamięci apel Tadeusza Fijewskiego, czyli niejakiego Wyderki z filmu  "Wiosna Panie Sierżancie"(1974 r. - środkowy Gierek), który grzmiał do ludzkiej stonki zbierającej stonkę ziemniaczaną: "Alkohol to zguba ludzkości. Ludzie, co wy robicie! A przecież wystarczy wziąć 5 kilo gruszek bergamutek i litr wody przegotowanej...". Co miało znaczyć, że wówczas, nawet wioskowy, zanurzony w odmętach komunistycznej siermięgi Wyderko, utożsamiał alkoholowy tyfus z państwowym monopolem, w zdecydowanej opozycji do jakości domowego(prywatnego) chowu z niezbędnym zestawem narzędzi: "aparat, zacier, wyczucie proporcji".

Ta właśnie opozycja, zauważona przez prostego Wyderkę, od lat uchodzi uwadze kolejnych wykształconych po zęby SPECÓW OD POZORÓW POCHYLANIA SIĘ NAD KULTURĄ W WERSJI INSTYTUCJONALNEJ CZYLI RĘCZNIE STEROWANEJ. Speców od faryzejskiej troski o rzekome zabezpieczenie interesów twórców ale tylko tych, którzy następnie zabezpieczą interesy troskliwych inaczej na etatach instytucji dotowanych. Skoro Nowak przywołał model francuski, to powiem tylko, że niedawno miałem okazję posłuchać jak on wygląda w realu w działce zakupów sztuk wizualnych do zbiorów francuskich instytucji publicznych. W skrócie: "Instytucja" (czytaj "podatny i chętny" na etacie instytucji) kupuje od wybranego twórcy do zbiorów, a następnie twórca odpala "podatnemu" działkę, sięgającą grubo ponad granicę przeciętnej marży galeryjnej. Proste? Tym prostsze, że w takim "zakupie" od jakości ważniejsza gotowość, o którą -jak wiadomo- znacznie łatwiej. Zwłaszcza, że przecież wiemy nie od dzisiaj, że co nie jest zakazane jest dozwolone a co jest niewykluczone jest możliwe a nawet pewne. Na gruncie polskim wygląda to na razie tak: niewielki obraz Edwarda Krasińskiego (do niedawna bez specjalnego zainteresowania nawet za cenę materiału czyli scotcha), nagle zostaje zakupiony przez Tate Modern za równowartość 80 tysięcy zł. W jednym z ciał doradczych Tate przy zakupach dzieł z Europy środkowo-wschodniej zasiada Joanna Mytkowska, dyrektor MSN a wcześniej współkreatorka z Andrzejem Przywarą i Adamem Szymczykiem, Fundacji Galerii Foksal. Andrzej Przywara z kolei jest współkreatorem Instytutu Awangardy, promującego twórczość Krasińskiego zaś Adam Szymczyk, drugi współkreator FGF a także członek Frieze Foundation jest autorem tekstów o Krasińskim publikowanych -tak sie złożyło- we Frieze Magazine, gdzie publikują także inni członkowie Frieze związani z Tate Modern. W tej sytuacji możemy pominąć fakt obecności samego dyrektora Tate, Nicolasa Seroty w Warszawie na obradach jury konkursu na nowy budynek MSN za dyrekcji Joanny Mytkowskiej oraz goszczących w MSN kolegów Szymczyka z Frieze Charlesa Esche i Claire Bishop. Inny przykład to znany fakt zakupów prac artystów z Galerii Raster Łukasza Gorczycy do CSW Toruń w czasie, gdy marszand był członkiem Rady Programowej tej instytucji.

Oczywiście, mniej niebezpieczne są bezpośrednie konsekwencje finansowe takich operacji, daleko bardziej groźne są ich KONSEKWENCJE AKSJOLOGICZNE, hierarchizujące zjawiska sztuki nie według ich cech merytorycznych tylko adekwatności i skuteczności lokowania w znaczących, bywa, światowych kontekstach. Kto tam będzie się za chwilę zastanawiał, jakie merytoryczne przesłanki zdecydowały o tym, że oto nagle Robert Flood nagradza Żmijewskiego a Iwon Blazwick równie nagle, Szymczyka? Choć, w świetle powiązań nagradzających i nagradzanych rzeczywista wartość tych gestów może mieć co najwyżej wymiar nagrody jaką np. Cavalucci mógłby odpalić Kozyrze lub odwrotnie, to z uwagi na światowe nagłówki i ekwiwalent finansowy, wygrana propagandowa jest tu oczywista.                            

Wracając do debaty nt. Paktu, Maciej Nowak zaprezentował typową postawę obrońcy kultury w jej przeciwstawnych jeśli nie wzajemnie wykluczających się przejawach funkcjonowania naraz. Apoteoza mecenatu państwowego z dominacją instytucji dotowanych nijak się ma do apoteozy twórczości jako osi wszelkich innych działań w jej obrębie. Przecież właśnie na tej linii doszło do totalnego zwyrodnienia prawdziwej działalności kulturalnej, rozumianej jako wszechstronna OBSŁUGA TWÓRCZOŚCI. Działalności, której jedynym sensem jest: wspieranie, upowszechnianie i zachowanie najwartościowszych przejawów twórczości i samych twórców. Wielokierunkowej POMOCY im w warunkach ciągłej niepewności, inwestowania w ciemno, słowem: ryzyka tworzenia.

A jak to wygląda w rzeczywistości? Dokładnie ODWROTNIE. Do tego stopnia, że twórcy ze swoja twórczością nie tylko nie stanowią przystawki ale czasem nawet i przyprawy do właściwego dania jakim "ZROBIŁO SIĘ" autoteliczne funkcjonowanie przeciętnej, polskiej instytucji kultury. Często jedynym sensem bytu takiej instytucji jest fakt zatrudnienia tam różnych pociotów czy kaowców po kulturoznawstwach, pospolitego ukrywania dodatkowego segmentu administracji, przechowywania instruktorów amatorskiego usia siusia i ekstra sortu płatnych upowszechniaczy gustów własnych lub bezpośredniego płatnika (np. samorządu). Doszło do takiego absurdu, że: NAWET INSTYTUCJE Z MILIONOWYMI BUDŻETAMI nie widząc w tym autodonosu,  W KÓŁKO PŁACZĄ, ŻE TE MILIONY  WYSTARCZAJĄ IM ZALEDWIE(!!!) ... NA PENSJE!!!

W tej sytuacji podstawowym badaniem przygotowującym Pakt mający stanowić podstawę reformy, powinna być gruntowna analiza:

jaki procent budżetów już funkcjonujących instytucji "kultury" był w ostatnich latach przeznaczany na sferę bezpośredniej obsługi twórczości i samych twórców

Przed odpowiedzią, która -jak mniemam- nastąpi, mając swoje przypuszczenia o dużym stopniu prawdopodobieństwa, wstrzymuję oddech i trzymam się krzesła.
Nie muszę dodawać, że wobec ewentualnego braku takiej analizy i odpowiedzi na powyższe, wszelkie inne, liczne, dotychczasowe badania Obywateli kultury mają wartość ....makulatury.          


 
Pakt dla kultury jest propozycją umowy pomiędzy stroną społeczną i rządem Rzeczpospolitej Polskiej.  Przygotowany przez stronę społeczną – ruch Obywateli Kultury – pakt wchodzi w fazę intensywnych konsultacji społecznych. Szczegóły na stronie www.obywatelekultury.pl                      

2 lut 2011

Z Galerii Sensów

                                 
Pod takim tytułem ukazał się nowy tom serii publikacji, którymi od kilku lat raczy nas warszawska galeria Atak i jej wydawca Polska Fundacja Sztuki Nowoczesnej (utworzona z funduszu Krzysztofa Musiała). Zważywszy gatunek zawartości większości tych tomów, niektórych skromnie nazwanych Zeszytami, tytuł  "Z Galerii Sensów" zaocznie powinien patronować całej serii wydawniczej galerii. Osobiście, nie obraziłbym się żeby tak anonsować także działalność samej galerii Atak, która dokonała rzadkiej, na polskim rynku, sztuki oparcia się terrorowi programowemu instytucji publicznych, nie tracąc przy tym przytomności spojrzenia wstecz bez zrywania żywego kontaktu z tym wszystkim, co aktualne. Widać wyraźnie, że "Atak" działa bez kompleksów. Jak chce coś wystawić, wydać czy zorganizować, nie czyni wcześniej żadnych "podchodów" i kalkulacji, rachowania, bilansów a priori w duchu takiej czy innej "polityki kulturalnej". Raz spotkamy tam malarstwo Nachta, innym razem plenerowe prace studenta Akademii z przeciwka. Raz będzie to dzieło nadobecnego Bałki, innym razem "Bazgroły" nieobecnego od dwóch dekad Umiastowskiego. Przy tym rozrzut ten jest tylko pozorny, bowiem nad całością programu unosi się duch jakiegoś nadrzędnego, OSOBISTEGO, autorskiego integrum.

     Okładka książki z portretem Janusza Jaremowicza (I str.) i olejnym Autoportretem Jacka Sienickiego

Książka teraz wydana, zawiera obszerny wybór tekstów autorstwa Janusza Jaremowicza (1940-2009), jednego z najciekawszych, piszących o sztuce w ostatnich latach. Zarazem autora stojącego nieco na uboczu, którego -jak pisze we wstępie Magdalena Sołtys- przedmiotem pierwszego zainteresowania był teatr i i film. Jaremowicz (pseud. Janusz Jordan) o plastyce zaczął pisać w l.70 ub. wieku, wypracowując w tym zakresie znaczny dorobek piśmienniczy. "Jego teksty były pisane z niezmiennych pozycji. Chciał powiedzieć coś NAPRAWDĘ o danym artyście", dlatego wyjatkowo wnikliwe, formalne analizy potrafił głęboko zanurzyć w filozoficzny namysł, w dociekania dotykające obszarów, znacznie przekraczających zakres najszerzej rozumianej twórczości plastycznej. W dotarciu do właściwych strun odbioru pomagały mu osobiste przyjaźnie z artystami. "Był, bowiem, wierny przekonaniu, że prawdziwa sztuka zbliża i istotnie łączy ludzi szczególną więzią". Jego połączyła z Janem Tarasinem, Tadeuszem Dominikiem, Stanisławem Bajem, Janem Dobkowskim i szeregiem innych. Mi, przez lata, dane było obserwować więź, jaka łączyła Janusza z moim majstrem, Jackiem Sienickim. Obserwowałem nawet pewną tej więzi ewolucję, pogłębianą burzliwymi rozmowami niełatwych partnerów, mających skłonność do eskalacji uporu pozostawania na raz obranych pozycjach. Mogli sobie na to pozwolić, bez nadrzędnego zagrożenia przyjaźni: obaj podszyci najwyższym szacunkiem dla klasy rozmówcy. Jaremowicz pisał o Sienickim:
"Jest to sztuka, od której nie umiem sie oddzielić(...). Zdarzało mi się, że bywałem zainteresowany czyjąś twórczością, poznawałem ją i w pewnym momencie sprawa zdawała się zamknięta. Zachowywałem uznanie, jednakże stosunek mój do zjawiska nie zawierał żadnych, świeżych reakcji. Bywało tak z tymi przypadkami twórczości, w których eksploatowany jest jakiś, skończony pomysł, rodzaj recepty. Z Sienickim jest zupełnie inaczej. Jest to malarstwo głębin, gdzie rozstrzygają się sprawy podstawowe, stale obecne, zawsze zobowiązujące. Sztuka ta nie formułuje jakiejś myśli o określonych powinnościach szczegółowych. Jej "etyzm" nie ma nic wspólnego z moralistyką sztuki programowej. Tu sprawy dzieją się jakby u korzenia sztuki wszelkiej, w sferze podstawowych zasad działania artystycznego."

Podobny szacunek dla klasy Jaremowicza jako człowieka i jego rzeczywistej pozycji jako autora żywią inicjatorzy idei wydania książki. Wśród nich wspomniana Magdalena Sołtys. Osoba, bez której edycja ta byłaby niepełna, jeśli w ogóle możliwa. Doskonale zorientowana we wszystkich niuansach dorobku pisarskiego Jaremowicza, dodatkowo  wyposażona w nadwyżkę  niepośledniego "czucia" jego OSOBNOŚCI, cechy ujawnione spotkaniem promocyjnym w salach warszawskiej Zachęty, właśnie ją w pełni predystynowały do tego, specyficznego zadania.

W  imieniu redakcji serii, głos zabrał Krzysztof Lipka: "Miałem z nim bliski kontakt(...) i wiele okazji, by dobrze go poznać(...) i uczyć się od niego spojrzenia na nowoczesną sztukę. Był człowiekiem zachwycającym(...). Nigdy nie mówił o rzeczach nieistotnych, a jeśli mu się zdarzyło, najmniejszej błahostce potrafił nadać wymiar filozoficznej refleksji. Każdy temat traktował jako pretekst do wycieczki w teorię, w poszukiwanie prawdy, w drążenie sensu".
Wydana książka jest na to drążenie sensu bezpośrednim i najlepszym dowodem.