20 mar 2012

Żywica "na Budnego", Budny "na żywca"

http://obieg.pl/felieton/24387




Na stronach Obiegu (link powyżej) pojawił się, chyba fajny, artykuł Wojciecha Albińskiego, chyba o...  wystawie pn. "Żywica" Michała Budnego w galerii Raster. Wikipedia podaje, że: Prace Budnego to swoiste origami, których punktem wyjścia jest rzeczywistość pojmowana jako odbicie platońskich idei. Produkując puste w środku papierowe obiekty (autor - przyp. AB) liczy na wyobraźnię odbiorcy..." etc. etc..
Nie mając szans sprawdzić czy dzieła puste w środku są najlepszą pożywką dla wyobraźni odbiorców sprawdźmy zatem, co możemy:  czy rzeczywiście są one odbiciem aż tak starych, platońskich idei, czy może nieco nowszych. W tym celu, skąpą ilość ilustracji przy tekście Albińskiego, pozwalam sobie uzupełnić większym wyborem. Polecam, dodając dla porządku, że najpierw była Katja i jej oryg...ami, naechst St. Michal.


  Katja Strunz,                         Michał Budny                                          Katja Strunz

                          Michał Budny                                       Katja Strunz

    Katja Strunz                                                      Michał Budny









6 mar 2012

Efemaruda czyli pa,pa, PePe

Nie ma dzisiaj -zdaje się- drugiej takiej dziedziny jak sztuka (i jej okolice), przy której tyle i dotąd się majstruje, aż rzecz sprowadzi się do absurdu.
Nie ma dzisiaj -zdaje się- drugiej takiej dziedziny jak sztuka (i jej okolice), przy której tyle się i dotąd  majstruje, aż rzecz sprowadzi się do absurdu. Oczywiście celują w tym  głównie tzw. doktory sztuki, którzy wprawdzie, własnoręcznie nie są w stanie postawić pół niezdarnej kreski na kartce, ale o kresce "zdarnej", postawionej przez innych, teoretyzować mogą latami, najczęściej z zadęciem wieszcza. Powyższy wniosek nasuwa się każdemu, kto obserwował przetaczającą się, jakiś czas temu, dyskusję w -mówiąc górnolotnie- środowisku,  nad kształtem i funkcją instytucji muzeum (panele tematyczne MSN w W-wie, komplet pism o sztuce, także dzienników i dyskusje internetowe).


                                                  Dan Perjowschi Muzeum


To ożywienie zainteresowania instytucją muzeum, większość uczestników i obserwatorów automatycznie związała z faktem ODWOŁANIA prof. Piotra Piotrowskiego z funkcji dyrektora największego, polskiego muzeum czyli Muzeum Narodowego w Warszawie. Znacznie mniej osób i redakcji, gotowych było powiązać to ożywienie z okolicznościami jego POWOŁANIA, choć jest oczywistym, że o ile tłem jego odwołania była muzealna ekonomia (Piotrowski wyliczył potrzeby MNW na 50 mln przy budżecie realizowanym rzędu 28 mln i wynikające z tego konsekwencje personalne i programowe), o tyle okoliczności jego powołania, stricte ilustrowały własną tezę Piotrowskiego, mówiącą o "muzeum jako części struktury władzy" (Muzeum krytyczne, str.14). Przypomnijmy, że Piotrowski przyjął nominację z rąk ministra Zdrojewskiego(PO), który wcześniej -z powodów politycznych- odrzucił kandydaturę dr. Wojciecha Włodarczyka (b. czł. ROP), zwycięzcy legalnego konkursu na dyrektora MNW, choć ten sam Piotrowski jako członek OFSW postulował, by takie powołania były wynikiem rozpisywania otwartych konkursów.
Ale -moim zdaniem- jest jeszcze trzeci, bodaj najważniejszy, chociaż najmniej dla większości oczywisty, powód akceleracji muzealnego dyskursu.  Sformułował go sam Piotr Piotrowski w w/w książce, wydanej po "dymisji" (M.k. str. 15), zauważając za Mieke Bal, że:
"(muzea) ..realizują kulturowy imperializm, polegający na zawłaszczaniu, braniu w posiadanie".
Rzecz jasna, to tylko myślowy skrót autora, bo nie muzeum samo przez się realizuje ten imperializm, tylko możliwość ta jest w gestii aktualnie nim zarządzającego, zarówno zasobami jak i jego bieżącym budżetem. Piotrowski dokonuje tym samym cynicznej inwersji realnych zagrożeń związanych z tymczasową "władzą", wiszących zawsze i nad każdym muzeum,  w jego fundament. Pisze: "organizacja, pokazy, kolekcje nie opierają się na stałych parametrach, nie są ideologicznie neutralne. Są konstrukcjami o wyraźnych celach politycznych, skrywającymi społeczne hierarchie i praktyki wykluczania(...)Muzealny kanon nie jest dany, obiektywny; on jest konstytuowany, a konstrukcja ta skrywa określone preferencje". Piotrowski wprost komunikuje, że w muzeum zawsze może być (i było) tak lub siak, w zależności kto aktualnie tam dzierży stery. Słowem, muzealny kanon nie odwzorowuje konsensusu różnorodności obrazu sztuki "na rynku" danego czasu, tylko odwzorowuje autorski paradygmat preferencji gustu dyrektora chwilowo na posadzie tamże. Piotrowski jest przekonany, że w obliczu braku naukowego experimentum crucis w sztuce, możliwości dla dyrektora rysują się nieograniczone. Idąc tym tropem, łatwo można sobie wyobrazić sytuację, że gdyby np. na dyrektorze Piotrowskim, podobnie jak swego czasu na Tytusie Czyżewskim, obrazy Rembrandta (bliżej realiów MNW - jego grafika) "sprawiały wrażenie gratów", wywaliłby je stamtąd przy byle okazji. Szczęściem dla zbiorów warszawskich, nieco wcześniej, "wrażenie grata" w pejzażu warszawskiego muzeum wywarł na Radzie Powierniczej sam Piotrowski, toteż zamiast sztuki Rembrandta, z gmachu przy Al. Jerozolimskich wyleciał śmiały badacz z Poznania.


Powstaje pytanie, czy dymisja ta okazała się szczęściem tylko dla zbiorów MNW? ( no i, przy okazji, czy Rada Powiernicza orientuje się, że zamiana Piotrowskiego na Morawińską jest przysłowiową zamianą na kijek (a raczej na siekierkę). Wszak była szefowa Zachęty, objęła dyrekturę bez konkursu, posiada ten sam co Piotrowski kuratorski i towarzyski  "rodowód" oraz doświadczenie "autorskiej" wyprzedaży  "nieprawomyślnej" części zbiorów kierowanej przez siebie instytucji*. Osobiście nie mam wątpliwości, że próba z Piotrowskim w dotowanej instytucji sztuki przeszłości, to poważny test podatności kolejnego obszaru dla pomysłu ZAWŁASZCZANIA. Z powodzeniem zawłaszczono
- teraźniejszość czyli dotowane współczesne instytucje sztuki (ZUJ, Zachęta, i in.), dlaczego więc nie zawłaszczyć
- przeszłości czyli zawartości muzeów właśnie oraz 
- przyszłości czyli dotowanych instytucji wyższego szkolnictwa artystycznego (stała krytyka kadr akademickich i ich nie uwzględnianie w programach i najważniejszych przedsięwzięciach wystawienniczych, ściśle określony rodowód wykładowców Studiów Kuratorskich UJ etc.).


W rozmowie z "Arteonem", prof. Wojciech Suchocki, członek Rady Powierniczej MN w Warszawie) jednoznacznie daje do zrozumienia, że zamiast "powrotu do normalności" w muzeach, polegającej na  ZACHOWANIU dla przyszłości tego, co Herbert określił jako "godne szacunku, dawne i bezbronne", za sprawą Piotrowskiego, mieliśmy tam do czynienia z DESANTEM. "Koncepcja muzeum krytycznego -ciągnie Suchocki- jest niczym innym, jak podbiciem jakiegoś terytorium, zlikwidowaniem jego odrębności". Właśnie: ODRĘBNOŚCI.  Zauważmy, że wszystkie, prowadzone aktualnie ożywione dyskusje niby o sztuce, dotyczą wszystkiego tylko nie aspektu WARTOŚCI, a w konsekwencji odrębności sztuki. Buzują dyskusje o muzeach, procentach dla kultury, powołaniach, odwołaniach, reprezentacjach, personaliach, wykluczeniach, tylko nie o wartości samej sztuki, zwłaszcza tej, przyniesionej w teczce do muzeum przez PP czyli sztuki krytycznej. Toteż zniecierpliwiony Suchocki w końcu pyta: "sztuka krytyczna? Jestem zwolennikiem sztuki bezprzymiotnikowej".


I, szczerze mówiąc, prof. Suchockiego prosty język o sztuce i jej funkcjonowaniu w muzeum , w odróżnieniu od  mocno problematycznych wywijasów myślowych prof. Piotrowskiego, bardziej do mnie przemawia. Nie dlatego, że znam odpowiedź na pytanie co to jest sztuka? Nie, nie znam. Nie wiem co to jest sztuka, ale wiem kiedy jestem oszukiwany. Czytając Muzeum krytyczne, czułem się oszukiwany strona po stronie. Przy tym co i rusz zachodziłem w głowę: jak trzeba być zdeterminowanym i "nakręconym", żeby w końcu dość trywialny fakt, czyli własną dymisję z zajmowanego stołka (na który w dodatku weszło się "psim swędem") opatrywać osobną publikacją. Jakim trzeba być zajadłym w sporze, by na zimno wywlekać w niej detalicznie nazwiska nieistotnych, bo podwładnych oponentów. Jakim trzeba być pozbawionym -jakże cennych na gruncie sztuki- wątpliwości i wszelkich ponoć typowych dla badacza(!!!) sztuki- skrupułów,  by niesprawdzone i często niesprawdzalne racje walić w offsecie bez cienia dystansu, choćby czasowego. Jakim trzeba być bezkrytycznym wobec własnej idei "krytycznego".  Własnej jak własnej. Piotrowski jest posłusznym uczniem Derridy. Wicemistrzem rewolty przeciw racjonalności, opartej na  grze szermowania głównie cudzym autorytetem w torowaniu drogi legalizowania arbitralności argumentu.  Ledwie co wszedł do Muzeum kuchennymi drzwiami a już nazajutrz wszystko by tam dekonstruował. Przy tym, na wzór posła Iwińskiego, niecałe sto stron (bez przypisów) książeczki w kusym A5, obsłużył dwoma setkami nazwisk indeksu. A co dwa nazwiska to trzy partie. Wyłazi z tego jakiś prowincjonalizm, że myśl wypowiedziana wyłącznie we własnym imieniu, choćby i najlepsza, nie ma żadnej wartości. Z drugiej jednak strony, jak czytam w rozdziale Krytyczna historia muzeum (na str.18) takie perły myśli własnej Piotrowskiego jak tę, że: "Muzeum nie jest li tylko przedstawianiem przeszłości, ale też TWORZENIEM(podkr. moje) jej dalszego ciągu" sprawa podpierania się przy każdej okazji Beltingiem, Adorno czy Crimpem nabiera nieco sensu. Jeszcze moment a Piotrowski gotowy był postawić nas przed problemem, w jakim muzeum przechować "twórczość" takiego muzeum? No, i oczywiście, za ile?


* kierowana przez Morawńską Zachęta, pozbyła się części zbiorów w drodze otwartych aukcji.