Okładka książki z portretem Janusza Jaremowicza (I str.) i olejnym Autoportretem Jacka Sienickiego
Książka teraz wydana, zawiera obszerny wybór tekstów autorstwa Janusza Jaremowicza (1940-2009), jednego z najciekawszych, piszących o sztuce w ostatnich latach. Zarazem autora stojącego nieco na uboczu, którego -jak pisze we wstępie Magdalena Sołtys- przedmiotem pierwszego zainteresowania był teatr i i film. Jaremowicz (pseud. Janusz Jordan) o plastyce zaczął pisać w l.70 ub. wieku, wypracowując w tym zakresie znaczny dorobek piśmienniczy. "Jego teksty były pisane z niezmiennych pozycji. Chciał powiedzieć coś NAPRAWDĘ o danym artyście", dlatego wyjatkowo wnikliwe, formalne analizy potrafił głęboko zanurzyć w filozoficzny namysł, w dociekania dotykające obszarów, znacznie przekraczających zakres najszerzej rozumianej twórczości plastycznej. W dotarciu do właściwych strun odbioru pomagały mu osobiste przyjaźnie z artystami. "Był, bowiem, wierny przekonaniu, że prawdziwa sztuka zbliża i istotnie łączy ludzi szczególną więzią". Jego połączyła z Janem Tarasinem, Tadeuszem Dominikiem, Stanisławem Bajem, Janem Dobkowskim i szeregiem innych. Mi, przez lata, dane było obserwować więź, jaka łączyła Janusza z moim majstrem, Jackiem Sienickim. Obserwowałem nawet pewną tej więzi ewolucję, pogłębianą burzliwymi rozmowami niełatwych partnerów, mających skłonność do eskalacji uporu pozostawania na raz obranych pozycjach. Mogli sobie na to pozwolić, bez nadrzędnego zagrożenia przyjaźni: obaj podszyci najwyższym szacunkiem dla klasy rozmówcy. Jaremowicz pisał o Sienickim:
"Jest to sztuka, od której nie umiem sie oddzielić(...). Zdarzało mi się, że bywałem zainteresowany czyjąś twórczością, poznawałem ją i w pewnym momencie sprawa zdawała się zamknięta. Zachowywałem uznanie, jednakże stosunek mój do zjawiska nie zawierał żadnych, świeżych reakcji. Bywało tak z tymi przypadkami twórczości, w których eksploatowany jest jakiś, skończony pomysł, rodzaj recepty. Z Sienickim jest zupełnie inaczej. Jest to malarstwo głębin, gdzie rozstrzygają się sprawy podstawowe, stale obecne, zawsze zobowiązujące. Sztuka ta nie formułuje jakiejś myśli o określonych powinnościach szczegółowych. Jej "etyzm" nie ma nic wspólnego z moralistyką sztuki programowej. Tu sprawy dzieją się jakby u korzenia sztuki wszelkiej, w sferze podstawowych zasad działania artystycznego."
Podobny szacunek dla klasy Jaremowicza jako człowieka i jego rzeczywistej pozycji jako autora żywią inicjatorzy idei wydania książki. Wśród nich wspomniana Magdalena Sołtys. Osoba, bez której edycja ta byłaby niepełna, jeśli w ogóle możliwa. Doskonale zorientowana we wszystkich niuansach dorobku pisarskiego Jaremowicza, dodatkowo wyposażona w nadwyżkę niepośledniego "czucia" jego OSOBNOŚCI, cechy ujawnione spotkaniem promocyjnym w salach warszawskiej Zachęty, właśnie ją w pełni predystynowały do tego, specyficznego zadania.
W imieniu redakcji serii, głos zabrał Krzysztof Lipka: "Miałem z nim bliski kontakt(...) i wiele okazji, by dobrze go poznać(...) i uczyć się od niego spojrzenia na nowoczesną sztukę. Był człowiekiem zachwycającym(...). Nigdy nie mówił o rzeczach nieistotnych, a jeśli mu się zdarzyło, najmniejszej błahostce potrafił nadać wymiar filozoficznej refleksji. Każdy temat traktował jako pretekst do wycieczki w teorię, w poszukiwanie prawdy, w drążenie sensu".
Wydana książka jest na to drążenie sensu bezpośrednim i najlepszym dowodem.
Co tam Jaremowicz i jego pisanina. Teraz mamy superkrytykę, z ciężkimi od znaczeń stwierdzeniami w rodzaju: jedna z najważniejszych wystaw najważniejszego artysty (albo jeszcze lepiej młodej artystki) potrwa do np. 15 kwietnia...
OdpowiedzUsuńSwego czasu, po wystawie Sasnala w Zachęcie i dyskusjach jakie się z tej okazji przewaliły przez media, o wszystkim tylko nie o warsztacie, w Arteonie dwóch śmiałków (nazwisk nie pomiętam) odważnie wzięło się -jak sądzili- do fachowych analiz. Żal było to czytać, bo okazało się, że facecie zamiast analizy serwowali kolejne opisy (obraz przedstawia to i to oraz odmiana przymiotnika najważniejszy) całkowicie bez świadomości czym taka analiza być powinna. Mam wrażenie, że wycieta została klasa piszących, potrafiących napisać odnośnie sztuki coś więcej niż klepanie publicystyki opisowej i opisowo-afirmatywnej.
OdpowiedzUsuńTyle, że Jaremowicz miał "pod ręką" Marcina Czerwińskiego a teraz mają Żiżka i Agambena.
OdpowiedzUsuńProblem z rzetelną krytyczną krytyką polega na tym, że bezkarnie uprawiać ją mogą jedynie osoby finansowo niezależne – dawniej czyli to krytycy najczęściej na publicznym etacie. Tak było przed wojną. Dzisiaj nie możesz być na publicznym etacie i być obiektywny politycznie.
OdpowiedzUsuńPióra zależne od swoich mecenasów muszą pisać podług jego życzeń i nie wybijać się z szyku programowego. A to uzależnia i sprawia, że najlepiej wychodzisz na swoim, gdy chwalisz towar swoich, a udajesz, że towar konkurencji nie istnieje.
Sedno tkwi w tym, że nie warto ostro krytykować konkurencji. Bo ona odpłaci nam tym samym. I gdy my będziemy wytykać im ich zgniłe jaja w koszyczku, które chcą przepchnąć na rynek. Oni zaczną czynić to z naszymi „zgniłkami”. A gdy jedna i druga strona nie grzeszy uczciwością i ma mnóstwo nieświeżego towaru pod ladą – lepiej nie robić zbyt dużego szumu wokół takiego handelku! :)
Reasumując, obecnie naprawdę krytyczna krytyka jest domeną jedynie garstki zapaleńców. Utrzymujących się finansowo bynajmniej nie z krytycznej roboty. I czyniąca to we własnym wolnym czasie.
to wszystko prawda, chociaż mniej się boję o brak niezależnych, bardziej o brak umiejętnych. Z tymi -jak tak dalej pójdzie- może być problem.
OdpowiedzUsuńZdaje się, że Pani Małkowska również wali pokłony przed naszym whielkim (jak ona to ujęła) - klasykiem awangardy! :)
OdpowiedzUsuńhttp://tv.rp.pl/video/Monika-Malkowska,Kultura/Erotyka-wyzwala-wyobraznie
Czytam sobie najnowszy wpis na blogu Ziemkiewicza i mnie coś ruszyło - już gdzieś czytałem podobną analogię?! :)
OdpowiedzUsuńPoszukałem chwilkę w necie i proszę – zdaje się, że doszliście Panowie do podobnych konkluzji. Z tą jedynie różnicą, że Pan skoncentrował się na sztuce, a Ziemkiewicz na literaturze. Tak czy owak, o kulturę się rozchodzi.
Tekst Pana, Panie Andrzeju:
„ (…) dlaczego, do kurwy nędzy, akurat sztuka ma być tym jedynym, właściwym rezerwuarem do załatwiania interesów (nawet jeśli ważnych) takich czy innych mniejszości, wykluczeń, holocaustu, głuchych, chorych, uciśnionych, feministek i czego tam jeszcze? Dlaczego wszyscy oni uczepili się sztuki a nie np. hodowli parzystokopytnych czy obróbki skrawaniem. Tzn. ja wiem dlaczego się uczepili, bo sądzą że tu nie ma kryteriów, że tym kanałem można przemycić każde nieudolne gówno, bo i tak niewielu się w tym połapie a i tych niewielu jest społecznie bezsilnych. BO wiedzą, że jak schrzanią obraz to fraszka, a jak spartolą halę w Katowicach czy kolejkę linową, to pójdą siedzieć.”
Tekst Ziemkiewicza:
„Więc fakt, że „Dżerziego” sprzedało się już ponoć prawie sto tysięcy, nijak mnie nie dziwi. Segment rynku, tworzony przez ludzi, którzy chcą być „glamour” jest mniej więcej taki właśnie. A trzy dychy z drobnym hakiem to dla nabywcy z tego segmentu doprawdy niewiele, jak za satysfakcję bycia na bieżąco z tym, co najwartościowsze we współczesnej kulturze.
Tylko te „Nowe Książki”… To mi do tego wszystkiego nie pasuje. Na to czegoś trudno mi wzruszyć ramionami. Kiedy takie popiskiwania rozanielonych recenzentek zamieszczają „Twój Styl” i „Pani”, niechby nawet „Polityka” czy „Wyborcza”, to wszystko jest na swoim miejscu. To jest produkt plejsment, czy press kit, czy jak to tam się nazywa (nie, produkt plejsment to chyba co innego; cholerny modern polish, ciągle miewam kłopoty). Ale „Nowe Książki” to pismo niszowe, adresowane do fachowców. I teoretycznie powinno zatrudniać fachowych krytyków, piszących prawdziwe recenzje, a nie notki reklamowe. Na to doi dotacje.
Zresztą, rzetelność recenzentki jest poza wszelkim podejrzeniem. Jaki media-planer marnowałby energię na załatwianie powieści pozytywnej recenzji w miesiąc czy dwa po premierze, w piśmie, które rozchodzi się w kilkuset egzemplarzach prenumerowanych przez biblioteki, które tylko czasem, incydentalnie, przejrzy ktoś w empiku? Nie, pani krytyk musi naprawdę uważać to, co napisała.
I to jest właśnie problem. Nie to, że jest kupa ludzi, którzy aspirują do bycia inteligencją nie mając potrzebnej ku temu wiedzy, ogłady ani rozumu, że ludzie ci tworzą może niezbyt liczny, ale na tyle szmalowny target, że wydaje się dla nich błyszczące, drogie pisma pozwalające im zaspokoić się intelektualne bez umysłowego wysiłku. Problemem jest to, że do tej grupy należą także ludzie, którzy powinni być prawdziwą elitą. Którzy powinni umieć odróżnić literaturę od podróbki, artyzm od kiczu, myśl od frazesu, bo tego wymagają wykonywane przez nich elitarne zawody.
A oni te zawody wykonują zupełnie bez kwalifikacji.
Kiedy to samo dzieje się w sprawach bardziej przyziemnych, fuszerka wyłazi dość szybko. Ignorant w infrastrukturze rozkłada infrastrukturę, ignorant w służbie zdrowia czy finansach rozkłada służbę zdrowia albo finanse, i żaden pijar tego na dłuższą metę nie ukryje. Kiedy kwalifikacji nie ma ktoś, kto buduje domy, to dom się wali i nie ma o czym dyskutować.
A kiedy ignoranci zaczynają dominować w kulturze, jest im znacznie łatwiej. Mogą się powoływać na swoje świadectwa nawzajem, a taka na przykład literatura nie gnije tak spektakularnie, jak wali się źle postawiony most. Literatura może gnić po cichu, długo, infekując inne dziedziny kultury, a od tej z kolei gnije… jak to ująć? Modern-polish nie zna odpowiedniego słowa, a tradycyjne określenie „duch narodowy” brzmi nieznośnie oldskulowo.”
Zgadza się. Ignorantom w kulturze jest jak u Pana Boga za piecem. Tutaj nic spektakularnie nie padnie jak most czy kolejka linowa i tym samym nie przyjdzie w sukurs ostrzegaczom w typie Ziemkiewicza, że o sobie nie wspomnę. Cieszy jednak to, że ludzie -jak Pan/Pani- nie tracą w zamieszaniu, wśród pieni PR-owców na wikcie dotacji, czujności i wyłapując takie jak powyżej kąski, nie sprawią wprawdzie, że sztuka nie zgnije ale przynajmniej nie zgnije "po cichu".
OdpowiedzUsuńDobry jest fragment, w którym Ziemkiewicz mówi o "powoływaniu się na swoje świadectwa (kompetencji) nawzajem. Czytaj: najpierw sami bierzemy analfabetę do Wenecji na koszt podatnika, a potem machamy tą Wenecją w CV przed nosem niedowiarkom.
„IGNORANTOM W KULTURZE,
OdpowiedzUsuńJAK U PANA BOGA ZA PIECEM”
Dobre!
Pozwoli Pan, Panie Biernacki, że zrobię sobie z tym hasłem T-shirt-a!
:)
Też zauważyłam, jak Ziemkiewicz, że towarzystwo adoracji wzajemnej zawłaszcza niszowe periodyki. Już nie tylko Pawłowski, Jarecka i ich wierna uczennica Kowalska fedrują obsługując kogo trzeba w Wyborczej i Wysokich Obcasach (P. Reiter, d.współpracownica Obiegu) ale zainfekowali także wspomniane Nowe Książki, 2+3D, Malemana, Przekrój i inne. A już zupełnie zwątpiłam, jak przeczytałam wywiad z Andą R. w ...Gościu Niedzielnym!
OdpowiedzUsuńTowarzystwo Wzajemnej Adoracji nie odpuści żadnej dotacji! :)
OdpowiedzUsuńA jak wszyscy kumaci w temacie zauważyć już zdążyli:
To właśnie niszowe wydawnictwa, dla Towarzycha, najczęściej doją granty na „inteligenckie kanty”!
:)
będzie lepiej: „doją granty na INTELEKTUALNE KANTY!!!”
OdpowiedzUsuńno właśnie, MKiDN przekazało kolejny zastrzyk "po uwaaniu", tym razem dla redaktorów, po 140 tysięcy zeteł. M.in. dla Krytyki Politycznej.
OdpowiedzUsuń"po uważaniu", rzecz jasna
OdpowiedzUsuń„Krytykę Polityczną” nadchodzącymi czasy spotka wiele przyjemnych zbiegów okoliczności. Wielcy Bracia kierujący ruchem przepływu gotówki w naszej mlekiem i miodem płynącej krainie postanowili chyba, że PO jako symbol nowoczesności jest już spalone w oczach opinii publicznej. Wszelkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że teraz symbolem będzie SLD, tyle że z nowymi twarzami, (za których szeregiem schowają się starzy wyjadacze). Forsa dla Krytyki Politycznej to przecież forsa dla młodej lewicy, za którą przycupną przy „ognisku władzy” Stare Demony Historii.
OdpowiedzUsuńhttp://blog.rp.pl/wildstein/2011/02/12/jak-zostac-liderem-polskiego-biznesu/
Dziękuję za link. Poniższy fragment wypowiedzi Wildsteina będzie moim ulubionym:
OdpowiedzUsuń"Wyobrażenie, że wielki biznes jest zwolennikiem wolnorynkowej gospodarki jest ogromnym uproszczeniem, żeby nie powiedzieć nieporozumieniem. W niektórych aspektach, owszem, ale nikt tak jak gospodarczy potentaci nie marzy o patronacie państwa. Co jest największą zmorą kapitalistów? Konkurencja. Nie ma więc dla nich lepszego stanu rzeczy niż kontrolowany rynek i zaprzyjaźniona władza, która blokuje doń dostęp nowych podmiotów. Nic więc dziwnego, że w wielu krajach europejskich jak np. we Francji wielki biznes najlepiej współżyje z socjalistami. Praktyki takie rozszerzyły się zresztą już bez względu na barwy polityczne, a ich eksplozję obserwować mogliśmy ostatnio podczas bieżącego kryzysu, kiedy to państwa na wyprzódki ratowały najbardziej nieodpowiedzialne przedsiębiorstwa i banki tworząc sytuację zdefiniowaną już po angielsku jako „moralny hazard” czyli działanie bez ponoszenia ryzyka. Więc coś przeciwstawnego rynkowym regułom".
no i po co tu głupoty wypisujecie- jak miało być o Panu Jaremowiczu
OdpowiedzUsuńDla kogo to głupoty – niech sobie oczek nie nadwyręża!
OdpowiedzUsuńoczka same zdecydują odnośnie nadwyrężania !
OdpowiedzUsuń