W poniedziałek, 3 stycznia nowego roku Gazeta Wyborcza rozpoczęła publikację cyklu artykułów, podsumowujących minione 10 lat w kulturze polskiej. Nie ukrywam, lekko zdziwiło mnie, że do tak zakrojonej roboty, zabrała się red. Dorota Jarecka. Nie dlatego mnie zdziwiło, rzecz jasna, iżbym uważał, że Jarecka do takich podsumowań się jakoś szczególnie nie nadaje tylko dlatego, że wiem co, właśnie ta autorka, deklarowała (Obieg nr 1-2.2008)*, podsumowując sztukę o dekadę wcześniejszą. Otóż pisała, że: "wszelkie powroty do przeszłości napawają ją lękiem i odrazą", "grzebanie w starych papierach budzi w niej złe uczucia", "w obawie -wyjaśniała- że napotkałaby tam starą formę siebie, z której nie byłaby zadowolona".
Osobiście, nie mogę podzielić tych jej obaw: właśnie dawna postawa Jareckiej, regularnie piszącej w opiniotwórczym, wysokonakładowym dzienniku, podobała mi się zdecydowanie bardziej. Wtedy, dekadę wcześniej, stać ją było na zwyczajne wyrażenie wprost własnych preferencji, gdy pisała: "prywatnie wolę sztukę świecką, w którą nie muszę wierzyć, która nie prowadzi mnie za rękę i nie wymierza kary, która zadaje pytania". Stać ją było na wyznanie, że "na poziomie sztuki Piramida zwierząt (Kozyry), która nie była przełomem jej życia" i Pasja Nieznalskiej to prace, które "przeżywała bardzo podobnie, czyli wcale", z celną uwagą, że "ci heretycy też mówią językiem kazań". Stać ją było na podziw dla krytycyzmu Pawła Leszkowicza wobec Kozyry i Żmijewskiego czy Piotra Rypsona wobec Bałki, tych, nietykalnych gwiazd sztuki polskiej, od dawna pod kloszem środowiskowego szantażu, jak wówczas pisała: każdy "kto ich skrytykuje, może zostać uznany za wroga i faszystę". Stać było dziennikarkę Gazety na powątpiewanie w sens namolnej obecności Pozytywów (Libery), "mnożących się na wystawach we wszystkich, możliwych kontekstach" oraz namysł nad tym, czy "jego pozycja artysty, który rozwiązuje większość problemów postawionych przez kuratorów jest wartościowa artystycznie?". Podobała mi się także Jarecka niezgody na "sprowadzanie różnych artystów na jedną ideologiczną płaszczyznę", na "wypychanie ich na margines za apolityczność" i na "pułapki polityzacji wszystkiego", czego skutkiem był
,,podział artystów na słusznych i niesłusznych",
na postępowych i konserwatywnych". Słowem, na jej opór przed łatwym, mechanicznym przyjmowaniem zbyt hałaśliwych prawd na kruchym lodzie sztuki. Zwłaszcza podobał mi się opór dziennikarki wobec manifestu Żmijewskiego, opublikowanego w Krytyce Politycznej, wyrażony jej kapitalnym zdaniem, że: "w sztuce, jako doświadczeniu wizualnym, jest taka część, która nie należy do żadnego, innego dyskursu, prócz artystycznego".
Ale i Dorota Jarecka w końcu uderzyła się w piersi, zagoniona w narożnik przez różnych jegrów postępu w sztuce, rozumianego jako zdyszane poszerzanie jej granic a nie wytrwałe pogłębianie. Najboleśniej zaatakował Piotr Piotrowski, pisząc: "przykładów nieudolności a w zasadzie rozmijania się z zawodowymi obowiązkami krytyki artystycznej jest wiele. Jednym z nich jest brak profesjonalizmu, zawarty w histerycznej reakcji Gazety Wyborczej na wystawę "Antyciała" w Zamku Ujazdowskim". Później Zbigniew Libera, układając własne wersje stron Gazety oraz w bezpośrednim wywiadzie udzielonym Jareckiej, wyraźnie dał jej do zrozumienia, że od kreowania rzeczywistości sztuki nie jest taki czy inny dziennikarz, chwilowo redagujacy prasową rubrykę. Ostateczny cios wszelkim wycieczkom samodzielności redakcyjnej zadali Jareckiej autorzy Słowniczka Rastra, gdy pod hasłem Oczapizm, jasno zdefiniowali własną opinię o sensie ówczesnych wypowiedzi redaktorki na temat sztuki.
Nic dziwnego, że po takiej dawce, Dorota Jarecka ok. 2000 r. "doznała przełomu". Jak pisała we wspomnianym Obiegu: "Mój subiektywny przełom miał miejsce mniej więcej w tym samym momencie, co obiektywny, wtedy, gdy w Zachęcie wystawiono Nazistów (Uklańskiego) i Dziewiątą godzinę Cattelana, a w 2002, kiedy zaczęła się sprawa Nieznalskiej.
Dzisiaj widać, z opublikowanej w Gazecie Dekady Sztuki (2000-2010), że przełom był niezwykle dramatyczny. Czytając, nie musiałem kluczyć, tezy Jareckiej biły po oczach czerwonym kolorem. Pierwszą z nich była teza, że
Politycy zrozumieli jak łatwo można zrobić sobie darmowy PR, atakując sztukę.
Na jej poparcie, autorka przytoczyła kilka przykładów zaatakowanych dzieł, m.in. dyżurną "ofiarę dekady" czyli eksponowaną w Zachęcie, przygniecioną meteorytem figurę papieża, Maurizio Cattelana. Może, gdybyśmy wniosek o tym, że napastnicy, posłowie LPR na ataku rzeźby chcieli się wypromować, przeczytali dekadę wcześniej nie byłoby sprawy. Ale Jarecka sformułowała go dzisiaj, kiedy o zapobiegliwych posłach, a i samej LPR pozostało zaledwie wspomnienie, zaś sama rzeźba (przed wystawą w Zachęcie eksponowana w Londynie bez echa a po ataku posłów sprzedana tamże za miliony) bryluje, podobnie jak jej autor, po parkietach światowych świątyń sztuki do dzisiaj. Przy tym ani wtedy, ani teraz nie dowiedzieliśmy się, jakie to -mianowicie- artystyczne racje (oprócz sondowania finansującej to cierpliwości społecznej) stoją za chęcią eksponowania tak subtelnych metafor Polski i jej mieszkańców jak Kartoflisko Cernego czy Świńska zagroda Trockel i Hoellera, w narodowych salonach sztuki. Przecież, nawet dystansując się od mentalności mieszczki, dewota czy konserwy artystycznej, do dzisiaj nie wiemy, jakie racje, oprócz powielania pomysłów z Chrystusem zatopionym w moczu Andresa Serrano czy też figury Matki Boskiej usmarowanej łajnem słonia Chrisa Ofili, kryły się za zawekowaną w moczu figurką Matki Boskiej Rumasa i genitaliami na krzyżu Nieznalskiej. Zdaje się, że nawet Dorota Jarecka nie bardzo w to wierzy, gdy pisze, że rzeźbą „La nona ora”, Cattelan tylko zilustrował „postać papieża upadającego pod ciężarem trosk tego świata”.
Dziesięć lat temu red. Jarecka przypomniała: „pod koniec lat 90 instytucje sztuki też zdały sobie sprawę z tego, że oprócz artysty i kuratora jest ktoś jeszcze – widz. Instytucje zdemonizowały widza, zanim rzeczywiście okazał się demonem. Zauważono masy konserwatywne, banalne, ciążące ku tradycji i kiczowi, wyposażone w szczątki mieszczańskiego snobizmu. Widz został kimś, przed kim należy się bronić ale kogo trzeba „kupić”. Dziś, Jarecka za Liberą, opisuje ten mechanizm jako:
Zimną wojnę sztuki ze społeczeństwem.
Warto jednak zauważyć, że po ’89 roku instytucja owszem, może "kupować" widza ale tylko "w obrocie wtórnym" czyli wtedy, gdy wcześniej widz, w ciemno "zakupi" ową instytucję, zmuszony łożyć na nią część swoich podatków. Słowem, określenie Libery należy uznać za nietrafne, gdyż we wspomnianej, „zimnej wojnie” nie ma –jak zwykle na takich wojnach- obustronnego wyścigu zbrojeń, tylko –horrendum- jedna strona zbroi się za pieniądze drugiej. Więcej. Bywa, że jak już się uzbroi, to potrafi swojemu dobroczyńcy napluć w twarz, rzecz jasna z pomocą Cernego, Trockel i in. Dlatego nie dziwi konkluzja Doroty Jareckiej, że -przy takiej nierównowadze oręża- była to wojna wygrana przez artystów. Nie dziwi też, że właśnie od tego punktu redaktorka gładko przechodzi do kolejnego czyli:
ewolucji stanowiska władzy
Jeżeli przyjmiemy za niewątpliwy dzisiaj fakt -inaczej niż pisze Jarecka-, że ataki na sztukę w takim wydaniu jak posłów LPR, jednak nie stały się trampoliną dla ich politycznej kariery tylko -przeciwnie- ich grobem, ewolucja stanowiska władzy wydaje się oczywista. Politycy po prostu w lot skalkulowali, gdzie leżą rzeczywiste rezerwy ich autopromocji: niewiele wiedząc o istocie samej sztuki, zwietrzyli swoją szansę w umocnieniu takiego modelu jej funkcjonowania, w którym monopol dzierżą kontrolowane (budżetem) przez nich instytucje. I właśnie świadomość, że to one mogą stać się kołem zamachowym kolejnych kampanii wyborczych i politycznego trwania, jest przyczyną, dla której w ostatniej dekadzie zanotowaliśmy zupełnie irracjonalny, w kontekście mizernych środków na kulturę i skamlenia środowisk o 1% z budżetu na nią, wysyp wielkich, kosztownych w budowie i późniejszym utrzymaniu, instytucji sztuki.
Słusznie Dorota Jarecka wiąże tę tendencję ze zmianą postrzegania polskiej sztuki za granicą. Natomiast absolutnie nietrafnie wymienia tego przyczyny. Z całym szacunkiem, ale mniemanie, że jakieś drobiazgi w rodzaju skandalu z Cattelanem w Zachęcie czy pojedynczego "sukcesu" naszego artysty w Wenecji (ntb na 48 Biennale w 1999 r. Katarzyna Kozyra nie otrzymała -jak pisze Jarecka- jednej z głównych nagród tylko jedno z wyróżnień honorowych) spowodowało skupienie na sztuce polskiej zainteresowania zagranicy, jest -delikatnie mówiąc- na wyrost. Chyba, że uznamy tę przyczynę w szczególnym szantażu faktem tego zainteresowania, dokonanym w celu utrzymania i umocnienia z gruntu niemoralnego i niekonstytucyjnego (w rozumieniu art.2, 20 rozdz.I i art.32 rozdz,II) oczywistego spadku po PRL-u czyli prymatu instytucji a w efekcie ich monopolu w obiegu kultury w Polsce. Choć wszyscy, w tym Jarecka, zdają sobie sprawę "jaka jest inercja molocha gdzie pracuje kilkadziesiąt czy kilkaset osób", to starają się udawać, że tak jak jest, jest cool. Mentalność zwolenników takiego właśnie zakotwiczenia się w Polsce modelu i przekonania, że jeśli państwo czegoś nie zrobi, to nikt tego nie zrobi, Leszek Balcerowicz na Kongresie Kultury nazwał mentalnością sowieckiego działacza. Dlatego jest charakterystyczne, że to właśnie, dosłownie, działacze sztuki (kuratorzy, dyrektorzy instytucji i organizatorzy imprez sztuki) jako pierwsi (ok. poł. l. 90) zorientowali się w sukcesach i monopolu korporacyjnego modelu sztuki Zachodu ostatnich lat. Dość szybko połapali się, że dla takiego modelu, atrakcyjnym może być tylko partner z budżetem nieosiągalnym nawet dla najlepszych, pojedynczych, prywatnych podmiotów, na wiecznym dorobku i do tego -jak, w innym celu zauważa Jarecka- w trudnym terenie "zdemistyfikowanej roli rynku". To przecież polskie, dotowane z budżetu instytucje sztuki jak Zamek Ujazdowski czy Zachęta i tylko one były w stanie finansowo podołać przyjmowaniu "gwiazd" światowego firmamentu: Serrano, Richtera czy Tuymansa, by potem, z klucza tak zaproponowanej artystycznie linii, wysyłać polskich artystów do zachodnich instytucji, ale tylko tych, ściśle powiązanych z zawartością wcześniejszych importów.
Dlatego w wielki nawias należy ująć podziw dziennikarki Gazety, dla wysiłku polskich kuratorów w przecieraniu drogi polskim artystom do zachodniego obiegu komercyjnego. Twierdzenie to, zakładając świadomość rzeczywistego przebiegu tych karier, jest niczym innym, jak pogardą dla demokratycznych procedur, elementarnej równości, kpiną z rynku wreszcie. Przecież nawet dla mało zorientowanych jest jasne, że owo przerzucanie do zachodniego obiegu komercyjnego przebiegało wg schematu: nacjonalizowania kosztów i prywatyzowania zysków. Słowem, jeśli trzeba WYDAĆ pieniądze: promować, subsydiować, opłacać, obsługiwać, wtedy sięga się do budżetu, jeśli zaś potem na tak wypromowanym i obsłużonym można ZAROBIĆ, wtedy na posterunku są inne, wyciągnięte ręce i portfele, w tym samego, wypromowanego. Jeżeli ktoś miałby wątpliwości co do tego schematu, wystarczy by przejrzał znaki wydawnicze albumów i katalogów np. Katarzyny Kozyry, niedbale rozrzuconych i przypiętych łańcuchem do stołu na trwającej wystawie w Zachęcie, by sprawdził dane organizatorów jej licznych pokazów, sponsorów akcji, stypendiów etc.. Stwierdzi bez trudu, że wszystkie wcześniejsze i większość późniejszych inicjatyw promujących "światowy sukces" artystki były finansowane publicznym groszem, wyrwanym urzędowo od podatnika, nieświadomego zarówno rodzaju wydatku, jak i adresata wpływów ze sprzedaży tak sfinansowanych projektów. Często ironia polega na podwójnym wydatkowaniu środków publicznych: raz, na promocję zjawiska (wydawnictwa, produkcja dzieł i wystaw) a dwa, na zakupie tychże do publicznych zbiorów wcześniejszego producenta! Przy okazji kłania się tu inny aspekt tak zorganizowanego "rynku", z którym przez 20 lat nowy ustrój nie tylko się nie uporał, ale nawet o nim nie zająknął: dlaczego mianowicie, na tym samym rynku, jeden podmiot kultury - prywatna galeria, swoje prywatne pomysły ma realizować prywatnymi środkami a inny - instytucja budżetowa, takież prywatne pomysły realizuje środkami publicznymi? Jako, że niezmiennie 20 lat po '89 r., podobnie jak 45 lat przed '89 r. tak właśnie się dzieje, między bajki należy włożyć, eksponowany przez Dorotę Jarecką wątek wytłuszczony w tekście (nomen omen) na czerwono, brzmiący:
Koniec dominacji państwa
w kreowaniu wydarzeń artystycznych. Byłoby super, gdyby to był postulat. Tymczasem jest to stwierdzenie rzekomo obecnego stanu rzeczy. Egzemplifikując je, Jarecka zdaje się poważnie pisać o drodze i wysiłku "wielu" polskich, prywatnych galerii i ich roli we wprowadzaniu artystów do obiegu komercyjnego. W tej liczbie wymienia Raster i Fundację Galerii Foksal. Pominę kwestię, czy dwie galerie na krzyż to „wiele” jak na blisko 40 milionowy kraj. Sęk w tym, że są to tylko te prywatne galerie, które powtarzają pewien segment jeśli nie całość programu wypromowanego budżetem wielkich, publicznych instytucji. I tylko te(!) (może jeszcze Leto i Żak/Branicka ) regularnie są obecne na komercyjnych targach sztuki, oczywiście pod warunkiem, że całość targowych kosztów pokryje im kilkudziesięciotysieczny grant Ministertwa Kultury (np. Raster brał po ok. 45 tys. Żak/Branicka - 85 tys). Przyznajmy, każdy, przytomny a zwłaszcza uczciwie myślący, w sytuacji gdy podmiot prywatny kopiuje program galerii dotowanych i gdzie większość artystów z PRYWATNEJ "stajni" -bywa że debiutanci- regularnie zalicza suto dotowane retrospektywy i sprzedaże w budżetowych placówkach "konsekrujących", (czasem w sytuacji gdy ich szefowie -jak Gorczyca w CSW Toruń- zasiadają w ciałach doradczych tych instytucji), to taką PRYWATNOŚĆ nazwie PRYWATNOŚCI KARYKATURĄ. Natomiast taką prywatność, gdzie w całości finansuje się przedsięwzięcie stricte komercyjne, wręcz sedno komercji jakim są targi, nazwie tej PRYWATNOŚCI ABERRACJĄ.
w kreowaniu wydarzeń artystycznych. Byłoby super, gdyby to był postulat. Tymczasem jest to stwierdzenie rzekomo obecnego stanu rzeczy. Egzemplifikując je, Jarecka zdaje się poważnie pisać o drodze i wysiłku "wielu" polskich, prywatnych galerii i ich roli we wprowadzaniu artystów do obiegu komercyjnego. W tej liczbie wymienia Raster i Fundację Galerii Foksal. Pominę kwestię, czy dwie galerie na krzyż to „wiele” jak na blisko 40 milionowy kraj. Sęk w tym, że są to tylko te prywatne galerie, które powtarzają pewien segment jeśli nie całość programu wypromowanego budżetem wielkich, publicznych instytucji. I tylko te(!) (może jeszcze Leto i Żak/Branicka ) regularnie są obecne na komercyjnych targach sztuki, oczywiście pod warunkiem, że całość targowych kosztów pokryje im kilkudziesięciotysieczny grant Ministertwa Kultury (np. Raster brał po ok. 45 tys. Żak/Branicka - 85 tys). Przyznajmy, każdy, przytomny a zwłaszcza uczciwie myślący, w sytuacji gdy podmiot prywatny kopiuje program galerii dotowanych i gdzie większość artystów z PRYWATNEJ "stajni" -bywa że debiutanci- regularnie zalicza suto dotowane retrospektywy i sprzedaże w budżetowych placówkach "konsekrujących", (czasem w sytuacji gdy ich szefowie -jak Gorczyca w CSW Toruń- zasiadają w ciałach doradczych tych instytucji), to taką PRYWATNOŚĆ nazwie PRYWATNOŚCI KARYKATURĄ. Natomiast taką prywatność, gdzie w całości finansuje się przedsięwzięcie stricte komercyjne, wręcz sedno komercji jakim są targi, nazwie tej PRYWATNOŚCI ABERRACJĄ.
W zakończeniu swojego podsumowania Dorota Jarecka proponuje, by klamrę dekady w sztuce, wedle której na najbliższym Biennale w Wenecji Polskę będzie reprezentować izraelska artystka Yael Bartana, nazwać WYŁOMEM w poprawnej ale partykularnej dotychczas polityce kulturalnej, nastawionej na remanenty z okresu PRL. Czyżby? Moim zdaniem- nazwanie tej decyzji wyłomem jest zdecydowanie na wyrost, wszak już w 1958 roku, na weneckim Biennale, PRL reprezentował artysta pochodzenia tożsamego z pochodzeniem Yael Bartany***.
Andrzej Biernacki
Gazeta Wyborcza (decyzja szefa działu Kultury - Pawła Goźlińskiego) odmówiła publikacji powyższego tekstu, motywując odmowę zawartym w nim, podobno, "personalnym atakiem" i "obraźliwymi komentarzami".
*w artykule "O latach 90. Lekko ale z przymusu"
*w artykule "O latach 90. Lekko ale z przymusu"
**Gorczyca z Kaczyńskim ukuli neologizm OCZAPIZM - od nazwiska malarza i wyrażenia "Od Czapy", który rozwinęli jako - nurt w krytyce artystycznej, który uznaje, iż największym osiągnięciem sztuki polskiej XX wieku jest malarstwo Józefa Czapskiego. Jest to nurt głęboko rewizyjny - poprzez porównanie z malarstwem Czapskiego dowodzi się, że to co dzieje się dziś w sztuce współczesnej jest do sztuki w ogóle nie podobne, a więc nie jest prawdziwą sztuką. Główni przedstawiciele: Dorota Jarecka, Janusz Marciniak, Artur Tanikowski.(ortografia oryginalna)
*** Artur Nacht Samborski
nic dodac, nic ująć (może nie wieszałbym tylko psów na Richterze)
OdpowiedzUsuń,,Gazeta Wyborcza (decyzja szefa działu Kultury - Pawła Goźlińskiego) odmówiła publikacji powyższego tekstu, motywując odmowę zawartym w nim, podobno, "personalnym atakiem" i "obraźliwymi komentarzami".,,
OdpowiedzUsuń-bo Pan plujesz,szydzisz i insynuujesz ,bezpodstawnie nawołujesz do obalenia konstytucyjnych władz...
i Pan to nawet i może Prezydenta w Zachęcie by za....( oOO tu się chyba zagalopowałem... ;) )
Szczerze zdziwiłem się tą odmową publikacji dopiero wtedy, gdy dowiedziałem się, że Goźliński ma za sobą niedawny debiut w charakterze autora kryminału pt.Jul. Dopóki nie wiedziałem o tym fakcie, byłem pewny, że odrzucą. Szkoda, redaktor Gazety, miałby gotowy materiał do drugiej książki np. zatytułowanej Julia (albo -trafniej- Żulia
OdpowiedzUsuńJeżeli nie chcą opublikować w GW, może spróbować wysłać do Rzepy? Warto spróbować dotrzeć z tym tekstem do szerokiej publiczności. A jeżeli nie do Rzepy to próbować w innym miejscu!
OdpowiedzUsuńTurbo pozdro
Kolokwialnie mówiąc – zajebisty tekst! :)
OdpowiedzUsuńNiech pan nie żartuje, wysyłać do Wyborczej tekst,z którego aż kapie krytyka konformizmu Jareckiej, to wyraz, oględnie mówiąc- optymizmu. Czytałem artykuł Jareckiej i też uderzyło mnie kiedy to bezczelne wożenie się Rastra i innych na budżecie MKiDN nazwała prywatnym działaniem. Zapomniał pan dopisać do kolekcji tych pasażerów na krzywy ryj, fundacji Bęc Zmiana.
OdpowiedzUsuńWielu rzeczy podsumowujących tę dekadę nie dopisałem, bo mój tekst musiałby mieć rozmiary "W posukiwaniu straconego czasu", nomen omen. Ale faktycznie, Świątkowska i Szyłak jak najbardziej łapią się do tych "prywaciarzy" za publiczną kasę, co buszują w interesie jak nakręceni. Osobną sprawą pozostaje zawartość Bęcnotesu. Wohltemparierte Bleistift Świątkowskiej zapisuje tam bardzo jednostronnie.
OdpowiedzUsuńNiezła jazda, teraz malarze robią prasowe analizy, a "analitycy" z "Polityki" malują rzeczywistość "na szaro" (Paszporty). Pod dyktando Wyborczej zresztą, o ile sobie dobrze przypominam, z Bąkowskim tydzień w tydzień na łamach.
OdpowiedzUsuńZ lubością patrzę jak pod osłoną Pańskiego bloga oraz galerii ( na marginesie bardzo ładne kafelki ) rosną i dojrzewają teorie spisku i wycieczki w stronę establishmentu. Zastępy przykładów i szeregi argumentów układają się w jakże jasne i proste przesłanie grzmiące ponad całym światem o niesprawiedliwości i pokrzywdzeniu jakie spotykają Pana i rzesze mniej lub bardziej świadomych procederu, który się odbywa. Podziwiam szczerze brak jakiejkolwiek refleksji i choćby grama wątpliwości co głoszonych prawd. Podziwiam ogromną energię, jaką wkłada Pan w teksty uświadamiające nas maluczkich o zmowie postkomunistów. W trosce o rzeczowy i oparty na nagich faktach charakter postów chciałbym prosić o wskazanie źródła, jakim się Pan posłużył przywołując galerię LETO, jako beneficjenta publicznych grantów (jak wiadomo takie wiadomości są upubliczniane). Żeby oszczędzić Pana trudu mogę powiedzieć że na próżno pójdzie Pana wysiłek. Nie śmiem jednak prosić o zdejmowaniu informacji z bloga gdyż zaburzy to całą misternie skonstruowaną konstrukcję. Życzę powodzenia w dochodzeniu prawdy i pluciu na szerzącą się wszędzie degrengoladę. Chociaż gdy wiatr historii wieje w twarz z tym pluciem może być kłopot.
OdpowiedzUsuńP. Sikora
To mnie Pan zaciekawiłeś, Panie Sikora, tym stwierdzeniem, że jakoby Pan Biernacki wkładał był ogromną energię „w teksty uświadamiające nas maluczkich o zmowie postkomunistów”???
OdpowiedzUsuńTak więc w trosce o rzeczowy i oparty na nagich faktach charakter postów, chciałbym prosić Pana o wskazanie konkretnych przykładów. I poproszę o „zastępy przykładów i szeregi argumentów układają się w jakże jasne i proste przesłanie grzmiące ponad całym światem”!
Inaczej śmiem podejrzewać, że rzucasz Pan swoje słowa, a raczej plwociny, na wiatr (nie bacząc na jego kierunek).
R. Stasiak
Oj Sikora Sikora, ty establishmentowa biurwo. Prawdziwa sztuka wchłonie Ciebie i tę całą chujnie, co ją robicie. Tekst jest doskonale wyważonym ekstraktem z błota ( i krytyką), którym ta Jarecka karmi czytelników lewackiej gazety.
OdpowiedzUsuńżyczliwy
Drogi Panie. Zaimponował mi Pan, PODPISUJĄC -co rzadkie- swój post, zwłaszcza że wpis ten nie jest dla mnie laurką a Pana naraża na odwet. Doceniając fakt, że wyrównuje Pan ujawnieniem się nasze szanse w dialogu, spokojnie odpowiem Panu na poruszane przez Pana kwestie.
OdpowiedzUsuń- Na początek drobiazg: nie podzielam pańskiej judaszowej aprobaty galeryjnych kafelków, na nawet wyjaśnię, że zdecydowałem się na nie z ciężkim sercem w sytuacji, gdy po ośmiu latach odbudowy i wysysania z moich, prywatnych kieszeni milionów, w zbożnym celu uratowania całości zabytkowej ruiny, na takie detale jak 400m2 posadzki zostało mi marnych parę grosików. Ale sprawa jest otwarta, przyjmę każdy grant (prywatny lub publiczny) w tym także od szanownego Pana, i -tuszę- jeszcze położymy nową posadzkę full wypas z np. wyszukanej, szlachetnej odmiany piaskowca.
- A propos zaś "teorii spisku". Teorie takie pojawiają się wtedy, gdy nie można udowodnić "praktyki spisku". Ponieważ tutaj ta praktyka jest aż nadto widoczna, nie ma potrzeby snucia teorii spiskowej, wystarczy sprawdzalny opis stanu rzeczy. I ja, istniejący stan rzeczy z poświęceniem, bo z niekłamanym obrzydzeniem, opisuję.
- Nie wiem, dlaczego mówi Pan o moim braku refleksji, skoro od refleksji w moich wpisach aż kapie. Pan może się z nimi oczywiście nie zgadzać, pańskie prawo, tylko niech idą za tym konkrety. Bo nie wystarczy napisać, że się jest ogarniętym : "troską o rzeczowy i oparty na nagich faktach charakter postów". Trzeba tę troskę unaocznić. Ja, w tej samej trosce odpowiadam, że w tekście przywołuję galerię Leto mniej jako "beneficjenta publicznych grantów", bardziej -cytuję kontekst- jako galerię zastanawiająco "regularnie obecną" i regularnie w wąskim gronie dotowanych, "na komercyjnych targach sztuki". Ale ponieważ istotnie ta zbitka może wywołać wrażenie, że i Leto coś dostała (pomimo że w nawiasie podaję jeszcze raz nazwy konkretnych beneficjentów: Rastra i Ż/B), ma Pan nieco racji. Nieco, bo jednak zestaw artystów Leto, zastanawiająco zbieżny z ogólnie obowiązującym paradygmatem w instytucjach dotowanych (od początku potwierdzony wystawą Establishment w ZUJ-u, której katalogiem Leto jakiś czas posługiwała się jak szyldem galerii) w tym sensie stawia ją w rzędzie z Rastrem i in. dotowanymi. Poza tym tak się składa, że do sympatycznego duetu Letowego nie tylko nic nie mam ale ...bywałem wręcz ich galeryjnym klientem i ściągającym im innych klientów(sic!). Z tych powodów pański misterny plan sugerujący, że ja -chory z urojenia- tkam jakiś swój misterny plan, węszący wszędzie degrengoladę, się nie powiódł. A już zupełnie nietrafny, żeby nie powiedzieć z logiką na bakier jest pański końcowy wniosek, ten z przestrogą, że jak się wiatr odwróci to ho, ho. Przecież, uznając pańskie sugestie, że dzisiaj jestem, zacytuję Pana, "pokrzywdzony", wie pan co będzie jak się wiatr odwróci.
Ja, z kolei jak czytam Pana poniższą słodycz, rozumiem, że do roli pokrzywdzonego nie tylko Pan nie aspiruje, ale wręcz tyra na wdzięczność gwiazd. Zacytuję Sz.Pana
OdpowiedzUsuń"Pisząc, a zanim do tego doszło, czytając o Zbigniewie Liberze miałem silne poczucie uprzedzonego oka, jakim spoglądam na jego twórczość. Jest on postacią wpisującą się wielkimi literami w historię sztuki polskiej ostatnich 30 lat. Artysta wizualny, fotograf i pedagog. Twórca, który pomimo licznych kontrowersji, jakie wzbudzała jego sztuka jest dla mnie w pewnym sensie figurą podręcznikową. Postacią poruszającą po raz pierwszy zagadnienia, w oparciu, o które budowane były współczesne nurty w sztuce. Autorem pytań będących, dla osób wychowanych po ’89 roku, wykorzystywanym na co dzień kanonem. Stoję, więc przed wiszącym na Zachęcie ogromnym plakatem, z którego spogląda na mnie Libera. Patrzę jakby jego oczami sam na siebie i słowo „gówniarz!” za Gombrowiczem ciśnie mi się na usta1. „Gówniarz” ze mnie, a na takie tematy miałem czelność rękę z piórem podnosić, taką wystawę, retrospektywę recenzować. Bo przecież Libera, nie tylko, że „wielki artysta”, nie tylko, że „zachwyca”, ale w tej wielkości, w tym zachwycie jakiś taki ludzki, autoironiczny i swojski jest. Patrzy na każdego, kto zapuszcza się w mury Zachęty, ciastko na talerzyku trzyma i szydzi, i z tej „formy” się śmieje".
... i wszystko jasne.
pierwszy mój wpis dot. oczywiście P. Sikory, drugi jego tekstu o Liberze (zamieszczonym na O.pl)
OdpowiedzUsuńNo, pięknie panie Sikora napisał pan o Liberze. Czy w nagrodę dostał pan już tego pączka z plakatu?
OdpowiedzUsuńSzanowny Panie!
OdpowiedzUsuńMam wrażenie że możemy poprzerzucać się tekstami i opiniami jednak nie ryzykowałbym nazywania tego dialogiem. Uwolnię się na moment z owej zjadliwości, która towarzyszyła mojemu wcześniejszemu wystąpieniu i życzę powodzenia w staraniach o grant. Jak wiadomo pieniądze publiczne są dostępne dla każdego i każdy ma szanse o nie aplikować i pozyskać. Być może nie równe szanse ale jednak. Nie podzielam Pańskiego świętego oburzenia co do całego establishmentu ( co ciekawe wydaje się, że całego bez wyjątku ). Nie zdobędę się na jego pochwałę, ale krytyką w Pańskim wydaniu jestem zmęczony, podobnie jak męczą mnie wystąpienia politycznych ugrupowań widzących wszędzie szarą sieć. Moje, wręcz pokoleniowe zmęczenie, ( proszę nie mylić ze zmęczeniem rzeczywistością ) wiążę się z tym że nie przekonuje mnie ani pianie peanów ani rejtanowskie pozy w obronie "prawdziwej sztuki". Nie włączał bym się w dyskusję gdyby nie błąd rzeczowy, który został sprostowany. Wrodzona naiwność i miękkość żeby nie powiedzieć sflaczałość narzędzi krytyki, jakimi dysponuje, sprawiają, że na głębokich wodach pańskiego bloga jestem płotką więc czem prędzej spływam. Z dystansu przyglądać się będę działalności Pańskiego bloga jako zjawisku, które zakwalifikować można jako "niezależna krytyka establishmentu".
Cóż, jaki establishment taka krytyka.
pozdrawiam
Establishmentowa Biurwa
p.s. Co do wiatru to zaszło nieporozumienie. To nie o zmianę jego idzie, a o kierunek, odwrotny do kierunku plucia.
Ech, nie byłoby podobnych dyskusji gdyby między pozycją lansowanych dziś artystów a poziomem ich prac zachodził jakiś związek...
OdpowiedzUsuńPomimo pańskiego zmęczenia, jeszcze raz zawrócę Panu głowę odpowiedzią, Panie Sikora tym bardziej, że inni też ją przeczytają:
OdpowiedzUsuń1. O grant -i owszem- każdy może pisać. Tyle tylko, że od lat granty otrzymują nieliczni - CIĄGLE CI SAMI. Co zrozumiałe, bo projekty ocenia od lat to samo, jedynie słuszne gremium, by z przekąsem na fałszywej gębie i tak oświadczyć: Nie tym razem.
Podobnie można sobie długo i namiętnie aplikować na targi np. Viennafair, gdzie hojny Erste Bank (o nim niebawem) zakwalifikowanym sprezentuje pokaźne granty (Taki właśnie grant otrzymała galeria Leto). Ale, tam znowu niespodzianka: w jury kwalifikującym nagle pojawiają się jak króliki z kapelusza Adam z Grazu lub Monika z Berlina, i grant podobnie jak i całe targi, diabli wzięli. Tak więc piszmy o granty, jeżeli akurat mamy wolne półtora tysiąca (wstępne opłaty np. targowe).
2. Jako indyferentny religijnie nie oburzam się święcie.
3. A nie, nie. Są tacy w Establishmencie, których roboty nie tylko nie krytykuję, ale czasem nawet zakupię. Zresztą -jak Pan zapewne zauważył- rzadziej krytykuję osoby, częściej zasady.
4. Jak to nie przekonuje Pana pianie peanów ani rejtanowskie pozy w obronie "prawdziwej sztuki". A niby co Pan wykonał w cytowanym z O.pl tekście o Liberze?
Szczerze jednak żałuję, że nie zagustował Pan w mojej krytyce. Pozdrawiam.
W pełni podzielam zdanie Anonimowego, że: "nie byłoby podobnych dyskusji, gdyby między pozycją lansowanych dziś artystów a poziomem ich prac zachodził jakiś związek..."
OdpowiedzUsuńOt, i co.
Związek zachodzi i to ewidentny ... finansowy. Kłopot w tym, że jak na razie, odwrotnie proporcjonalny.
OdpowiedzUsuńLink do materiału o albumie „POLSKI STREET ART” omawianym w Pana poprzednim wpisie:
OdpowiedzUsuńhttp://tv.rp.pl/video/Pro-i-kontra,Kultura,Rozmowy/Polski-Street-Art
Swoją drogą ciekawe, czy Pani Małkowska naprawdę wierzy w to co prawi, czy też wciela się, na potrzebę tej telewizyjnej dyskusji, w rolę „dobrego gliny”?
Sądzę, że Małkowska -niestety- wierzy w to, co mówi ale to nie znaczy, że mówi do rzeczy. Przykład z tej dyskusji czyli niegłupia jej uwaga, że -podobnie jak w galeriach- są streetartowcy lepsi i gorsi byłby na miejscu, gdyby nie omawiała streetartu PO SELEKCJI, jaką -niewątpliwie jest zestaw książkowy. Dymna i Rutkiewicz robili zestawienie monograficzne, z czego należy wnosić, że wybrali z polskich streetów creme de la creme gatunku. Rację więc ma w tej rozmowie Deptuła twierdząc, że nudne, nieumiejętne i w nieskończoność powielane grepsy polskich streetartowców nie tylko nijak się mają do Banksy'ego, ale też nijak się mają do zwykle o niebo ciekawszych ścian, które zaśmiecają (co zresztą ja jasno sugeruję w swoim omówieniu). Pozdrawiam i dzięki za link.
OdpowiedzUsuńMoże ktoś kiedyś wreszcie pokusi sie o jakieś podsumowanie nie tylko dekady ale i dwóch z próbą wyjaśnienia tym mniej zorientowanym w powodach ale widzącym skutki, skąd się wziął obecny układ sił.
OdpowiedzUsuńTe cytaty klimatem pasują mi do tego, o czym prawi Pan często na swojej stronie.
OdpowiedzUsuńw.g.
1. Friedensreich Hundertwasser:
„Ci, którzy tworzą sztukę, to już od dawna nie artyści, lecz mała międzynarodowa mafia sfrustrowanych intelektualistów. Sfrustrowanych, ponieważ ogół społeczeństwa nie dostrzega ich zabiegów. Ci z nich, którzy piastują stanowiska dyrektorów muzeów, teoretyków sztuki i dziennikarzy, są w rzeczywistości pasożytami żerującymi na ciele społeczeństwa. Nikt nie chce mieć z nimi nic do czynienia. Mafia ta, której obce są pojęcie prawdy i poczucie rzeczywistości, chce dziś dyktować ogółowi, na czym polega prawdziwa sztuka. Odizolowana od normalnego świata, przemawia niezrozumiałym, stworzonym przez siebie żargonem: pop-art, body-art, concept-art, land-art, happening, dripping, action painting, taszyzm, op-art (…) Tym sfrustrowanym fabrykantom sztuki malarze jedzą z ręki w nadziei na zorganizowanie wystawy, pochlebny artykuł w prasie albo sprzedaż ich obrazów. Ci, którzy w ten sposób pną się w górę, będą błaznami obecnego establishmentu. Ich sztuka jest pusta, pozbawiona piękna, bezbożna, głupia i zimna.”
2. Picasso ( w wieku 71 lat):
Od kiedy sztuka nie jest już pokarmem najlepszych, artysta może używać swego talentu dla realizacji własnych zachcianek i fantazji. (…)
Ludzie nie znajdują w sztuce zaspokojenia tęsknoty za pięknem ani pocieszenia. Natomiast bogaci, próżni i po prostu ciekawscy szukają w niej nowości, dziwactw, oryginalności, rzeczy gorszących i przewrotnych. Od [okresu] kubizmu, nawet już wcześniej, zadawalałem tych wszystkich krytyków niezliczonymi dowcipami, które mi przyszły do głowy, i które oni tym bardziej podziwiali, im mniej były zrozumiałe. W ten sposób szybko stałem się znany. A chwała dla artysty to popyt, majątek, bogactwo! Dziś nie jestem tylko sławny, jestem także bogaty. Jednak sam przed sobą nie mogę uznać się za artystę we właściwym sensie tego słowa. Wielkimi malarzami byli Giotto, Tycjan, Rembrandt i Goya. Ja jestem tylko żartownisiem, który rozumiał swoją epokę i wyciągał wszystko, co tylko mógł, z głupoty, lubieżności i próżności swoich współczesnych!
Bardzo proste i przejrzyste tym ciekawsze, że pisane pół wieku temu. Pomimo tych uwag-przestróg sprawy potoczyły się, jak się potoczyły. Z tą poprawką, że ani przedtem ani teraz nikt nie przejmował się ogółem społeczeństwa. Ono zawsze tylko miało płacić i się zamknąć. Toteż już od Maneta płaci i milczy. Prawdziwym wrogiem tej udawanej tłumnej i opłacanej z budżetu awangardy nie jest więc społeczeństwo tylko wszelka umiejętność, stale gotowa hucpę obnażyć.
OdpowiedzUsuńBajania takich jak Żmijewski o sztukach społecznie stosowanych są niczym innym jak ściemą, obliczoną na pic-sojusz z tymi co milcząco utrzymują koryto przeciwko -do tego koryta- branżowej konkurencji.
może troche nie na temat ale słówko o Ziółkowskim Jakubie Julianie. Pisał Pan kiedyś, że taki dobry chłopak, bo maluje nienajgorzej, i pewnie przypadkiem wkręcił się w trybiki maszyny która kręci się, czy on chce czy nie. Natknąłem się niedawno na książkę wydawnictwa Krytyki Politycznej z 2007 roku i okazało się, że okładkę projektował JJZ. Więc może to nie znowu taki przypadek z tymi trybikami. To tyle. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń"To dobry chłopak był i mało pił!" :)
OdpowiedzUsuńA ja pozwolę sobie zapytać znienacka, co Pana, Panie Andrzeju zachwyciło w temacie sztuki ostatnimi czasy? Pytam z czystej ciekawości. Bardzo lubię Pana wywody, a że rzadko ma Pan okazję pisać o rzeczach współczesnych, które Pana radują - postanowiłem delikatnie sprowokować. Ot, choćby do podania linka, do jakiegoś fajnego artysty, którego twórczość niedawno wpadła Panu w oko.
OdpowiedzUsuńTutaj link do mojej ostatniej fascynacji. Kilka prac tej artystki - chociaż nie przepadam specjalnie za instalacjami - przypadło mi bardzo mocno do gustu. Jeżeli nie ma Pan czasu, proszę jedynie rzucić okiem :)
http://www.chiharu-shiota.com/works.html
wyborny grzybiarz: Obejrzałem zlinkowane prace Chiharu Shiota i niespecjalnie mnie wzięło: wiadomo, jak się zagęszcza - będzie gęsto. To -moim zdaniem- taka damska odmiana rysunków wiedeńskich akcjonistów (G.Brus, H. Nitsch, Arnulf Reiner)w połączeniu z pracami Rebeccy Horn(Amants, Body Lanscapes). Zwłaszcza paralela z wiedeńczykami (widoczna na stronie Chiharu - Page 1 - prace 1994) się narzuca. Piszę o zależnościach, bo rozumiem, że jak ktoś rezygnuje z tradycyjnego warsztatu, to ma ku temu ważne powody przede wszystkim natury technicznej, a tych tu nie widzę. W powody indywidualnego przesłania nie wchodzę, bo z tym u niej miałbym jeszcze większy problem. Czarne nitki przy maszynie do szycia jakoś sie tłumaczą, przy walizkach już mniej. I, jak powiedziałem na wstępie, samo zagęszczanie jako greps plastyczny nie jest za bardzo odkrywcze na zasadzie: Wszystko jest zjawiskiem plastycznym, jednak nie każe plastyczne zjawisko jest dziełem sztuki. Poza tym mam jakieś niedobre skojarzenia tych zagęszczeń z owłosieniem łonowym w wersji elephantiasis.
OdpowiedzUsuńCo do moich radości w odniesieniu do współczesnych rzeczy, o wielu pisałem, wystarczy przejrzeć posty archiwalne. Jest trochę tego: chińczycy Li Song Song, Yang Pei Ming, Cui Guotai, także Philippe Croq, Demot, Alex Kanevsky(z zastrzeżeniami), Keli Reule, Florian Sussmayr, niezła Valerie Favre a zwłaszcza Zsolt Bodoni czy Adrian Ghenie. Z polskich młodych malarzy na wcześniejsze prace Tomka Partyki, Książka czy Szlagi nie kręciłbym nosem.
Do Anonimowego: Doceniam niektóre realizacje Ziółkowskiego, bardzo ostrożnie zresztą i konkretnie te, w których oprócz "robionej" stylistyki i jawnych zależności pod określone oczekiwania, pojawia się niebłahy aspekt kreacji indywidualnego chowu JJZ (w kat. 66, 70, 71)). Co do jego zależności od środowisk K.P. a zwłaszcza FGF pisałem sążniście nie tylko w "Bajkach z mchu i paproci" ale też w "All in the Family). Pozdrawiam.
Mała dygresja (wracając do Mości Pana Robakowskiego).
OdpowiedzUsuńPrzypomniał mi się ciekawy fragment wywiadu z Wilhelmem Sasnalem. Ciekawy w kontekście tego, co pisał p. Sobieraja o Panu Józefie i jego wątpliwej zasadności micie - wielkiego awangardowego artysty.
Otóż przez jakiś czas, gdy czytałem wszelkie prasowe wzmianki o p. Robakowskim – np. w Gazecie Wyborczej, ale nie tylko ona w tym celowała – odnosiłem wrażenie, że nikt nie dostrzega kolosalnej rozbieżności pomiędzy tym, co twórca ten realnie stworzył, a tym, co sugerują, iż stworzył przychylni mu krytycy. Rozbieżność ta była tak ogromna, że aż na chamską bezczelność i na kpinę z ludzkiej inteligencji zakrawała. A publicznie nikt nie protestował, nikt nic dziwnego w tym nie widział!?!
W pewnym momencie już sam zacząłem podejrzewać siebie o chorobę psychiczną, lub o to, że być może nie wiem czegoś istotnego, nie znam jakiegoś etapu twórczości - którego nie ma na stronie internetowej z wypocinami „Mistrza” - a którego znajomość zmieniłaby diametralnie moja ocenę. I magle w moich oczach Pana Józefa - wielkim artystą uczyniła! Oczywiście wtedy jeszcze nie wiedziałem, że o Panu Robakowskim – jako o pewnego specyficznego rodzaju relikwii w polskim świecie sztuki – nie można pisać inaczej niż na kolanach.
Przypadkowo zmowę milczenia przerwał właśnie Sasnal. Podczas wywiadu dla celów promocyjnych jego książki „Sasnal. Przewodnik Krytyki Politycznej” z jego ust padły takie słowa:
„A u Robakowskiego podoba mi się najbardziej, że to było takie niezobowiązujące, że to były takie małe formy… Zwłaszcza w kontekście mitu Robakowskiego, który powstał w pewnym momencie - "Robakowski, Robakowski". A później się okazało, że gość kręcił bardzo proste filmy i że to działa. Podobała mi się ta dostępność.”
Oczywiście on to mówi w dobrej wierze. Święcie przekonany, że ta „prostota” filmów p. Robakowskiego, kryje za sobą rzeczywiście coś „więcej” i to działa! Ale w tej swojej naiwności p. Wilhelm powiedział i przemycił w eter, coś bardzo istotnego: Fakt, że ów mit, jest mitem właśnie i że powstał w pewnym momencie!!!
Nieświadomie powiedział coś, co przez gardło nie mogło przejść, czy zejść z pod pióra większości prominentnych krytyków w naszym kraju.
Zdrowie Pana Sasnala! :)
Uważaj Pan, Panie detonator z Robakowskim, żeby i Pana za to, co Pan wypisuje o skromnym Józiu, nie zdetonowali. Jako przestrogę podam, że jak dyrektor Muzeum Sztuki w Łodzi niejaki Borusiewicz nie uwzględnił na jakiejś wystawce Robakowskiego, w zamian nie uwzględnili Borusiewicza na stołku dyrektora na kolejne lata.
OdpowiedzUsuńWiec to w taki sposób buduje swój mit Oberleutnant Robakowski – terrorem! :)
OdpowiedzUsuńTo by wyjaśniało wszystko: Milczenie prasy i fanatycznie oddany sztab krytyków!
Hi, hi!
Dodam detonatorowi dla smaczku, że ulubiony przez niego Robakowski, dziś występujący pod szyldem kombatanta wolności, demokracji i w ogóle wartości, swego czasu nie gardził wystawami w łódzkich lokalach socjalistycznego związku studentów. Taką informację znalazłem kiedyś w piśmie "Sztuka" z lat 70. Poszukam numeru, dla jasności.
OdpowiedzUsuńO, to rzeczywiście ciekawostka. Warto czasem zajrzeć w życiorysy niektórych, dyżurnych kombatantów sztuki
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się ten tekst. Cenne są takie głosy, bo odrębne od zamulonego poprawnością i nieprawdą po prostu kartelu medialnego - tak w polityce jak i w sztuce. A Wyborcza po prostu się przestraszyła.
OdpowiedzUsuń