Galeria Współczesnej Sztuki Sakralnej Dom Praczki w Kielcach podjęła inicjatywę kilku prywatnych kolekcjonerów dzieł Jacka Sienickiego, której celem było przypomnienie twórczości tego, jednego z najwybitniejszych malarzy polskich. W tym roku (14 grudnia) mija 10 lat od śmierci artysty i z tego powodu kielecka wystawa ma wymowę szczególną. Okrągła rocznica jest kolejną okazją, by utwierdzić się w poczuciu dotkliwego braku retrospektywy całości dzieła Sienickiego w placówce z przymiotnikiem narodowe w nazwie. Kto jak kto, ale właśnie Jacek Sienicki, wspaniały twórca i pedagog, będący -jak pisał o nim przed laty inny malarz Jacek Sempoliński- "wśród naszych malarzy, malarzem przede wszystkim", ze wszech miar na to od dawna zasługuje.
Jacek Sienicki Kwiat ol./płyta 2000 r. (plakat i okładka katalogu)
Poniżej tekst Andrzeja Biernackiego z kieleckiego katalogu.
Jacek Sienicki
„Postęp w sztuce nie polega na poszerzaniu granic, lecz na coraz lepszym ich poznawaniu”. Przytomna ta myśl, wypowiedziana kiedyś przez G. Braque’a, w zrozumieniu intencji praktyki twórczej Jacka Sienickiego, bez wątpienia, ma znaczenie pierwszoplanowe. Oznacza dokładnie to, co zajmowało tego artystę całe życie bez reszty: drążenie zamiast wymyślania, zamiast manifestów - rozważanie. A przed tym jeszcze –
zobaczenie.
Prawda zobaczenia. Wybory motywów i metody ich „obróbki” były już tylko pochodną. Sienicki, świadek rzeczywistych, życiowych dramatów, nie znosił wymyślonych dramatów w sztuce. Utożsamiając jednak wartości życia i sztuki, potrzebował motywów dramatycznych ze swej istoty: zburzonych domów, rozstrzelań, więdnących kwiatów i takich też ochłapów mięsa na stole, czaszek zwierzęcia, pustych pracowni i pustych pejzaży. Wysoki stopień emocji ich formy, to była szansa na pożądane skomplikowanie pracy. Nie po to, by wydłużyć dystans do badanych granic możliwości wyrazowych, ale by to malarskie dochodzenie nie było drogą schematów, nawyków, przyzwyczajeń czyli wypadkowej dotychczasowego doświadczenia lub takiego czy innego wychowania. Chodziło o arcyważne, a właściwie jedynie ważne
przekroczenie...
...stanu posiadania. Owo przekroczenie, marka fabryczna najlepszych rzeczy Jacka Sienickiego, okupione były harówką czekania, a właściwie „czyhania” z pędzlem w ręku, na tę jedyną, najbardziej przenikliwą wypowiedź. Towarzyszyło temu zawsze morze„odpadów”, czyli płócien dryfujących po mieliznach „zaledwie” tzw. profesjonalnego poziomu. Może i nasyconych umiejętnością i doświadczeniem, ale bez składnika nazywanego przez malarza potrzebą lub –dobitniej- koniecznością. Sienicki dopuszczał myśl, że wypowiedź artystyczna, jego wypowiedź, czasem może obejść się bez warsztatowej doskonałości (cokolwiek miałoby to znaczyć), ale bez emocji wewnętrznej konieczności– nigdy:
Jacek Sienicki Autoportret rysunek tusz/pap. 2000 r.
Obraz nie musi być udany, aby był piękny – jak życie, ale musi zawierać wszystko to, co jest ważne – jak życie.
Z tych właśnie powodów, za nietrafne należy uznać – dość częste- zbyt uproszczone wiązanie sztuki Sienickiego z malarstwem Nachta, z postawą Cybisa. Następstwo pokoleniowe, przyjazne stosunki, sensualne traktowanie farby, a nawet cytaty słowne z kapistów, którymi malarz obficie ilustrował swoje akademickie korekty, to nadal była tylko zgoda na pewną logikę drogi. Np. na tę jej część, której zasługą było wyrugowanie z polskiej sztuki plastycznej pokładów nachalnej publicystyki (nie tylko dwudziestolecia). Ostateczne cele artysty były zgoła odmienne, a niektóre wręcz przeciwstawne. Na pewno nie znajdziemy u Sienickiego znanej predylekcji kolorystów do uniwersalizowania zjawisk obserwowanych w naturze. Nawet te próby, które zmierzają do znalezienia znaku, do syntetyzowania doznań, w żadnym razie nie przełamują szczególnej, stale obecnej troski malarza, o wydobycie indywidualnego wyrazu, wręcz sportretowania motywu. Zauważył to Jacek Sempoliński pisząc, że Sienicki jest malarzem przedmiotu, który z etosu portrecisty wyprowadza naczelną zasadę malowania przedmiotu. To ma być ten przedmiot, to światło. Ten, a nie inny byt. Malarz dokonał przecież starannej selekcji, tylko jemu właściwych w polskim malarstwie tematów nie po to, by za chwilę zgubić specyfikę ich...
treści
Jacek Sienicki "Tragizm polski" ol./pł. 147 x 97 cm, styczeń 1982 r.
...w tyglu malarskiego uogólnienia, w urokach rozmalowanej powierzchni. Ale też zaryzykowałbym tezę, że Jacek Sienicki przewrotnie i konsekwentnie przywoływał taki rodzaj motywów, by ostatecznie, „dla siebie”, zdekonspirować właściwy zakres działania treści emotywnych, zawartych zarówno w samej „literaturze” -naznaczonego przemijaniem- desygnatu, jak i jego malarskiego wizerunku. Problem ten musiał nurtować malarza od dawna. Być może od początku. W każdym razie, świadomie, od lat 70, kiedy na drzwiach ściennej szafy, w pracowni przy ulicy Rycerskiej, zapisał myśl Flauberta: Z formy rodzi się treść. Zaproponowaną przez Stanisława Rodzińskiego interpretację tego cytatu: forma w naturze rodzi myśl, kształtującą formę na obrazie, Sienicki, w latach 90, stanowczo skorygował: Myśl jest zrodzona z formy obrazu, inspirowanej formą natury. Jest to istotne rozróżnienie, bo to nie pozaautorska forma natury, ale jakość autorskiej propozycji jej przekładu, ma implikować ostateczny kształt treści. W innym przypadku nie miałaby sensu szczególna metoda pracy tego artysty, malującego cyklami, a polegająca na wielokrotnej malarskiej „obróbce”, na wielokrotnym „wgryzaniu się” w ten sam motyw, by kolejnym podejściem powiedzieć coś jaśniej, klarowniej, by „głębiej zarzucić sieć”. Nie miałaby sensu metoda pracy z pojedynczym płótnem, polegająca na nawarstwianiu sekwencji korygujących decyzji, z myślą pozyskania jedynej, właściwej kombinacji wiarygodnego wyrazu kształtu i kontemplatywnego stanu malowanej powierzchni.
Jacek Sienicki prace z różnych lat ol./pł.
W dorobku malarza znajdziemy jednak kilka prób, może nie odwrócenia flaubertowskiej zasady, ale chwilowego rozluźnienia jej gorsetu. Pod naporem, realnej grozy stanu wojennego, Sienicki nie zawahał się wykorzystać pomijanego zwykle, ilustracyjnego potencjału wizerunku. „Ochłap na kartki” czy „Tragizm polski”, to właśnie te, rzadkie realizacje, w których malarz oddając prymat wypowiedzianej wprost informacji, ostentacyjnie rezygnuje z tzw. „artystycznych” przenośni .
Sienicki stanowczo dystansował się od tego, co „artystyczne”, od bałwochwalstwa „artystycznego”. Dystansował się od wszelkiego koneserstwa, fingowania natchnienia, ewokowania sztucznych dramatów , dyskontowania dających się przewidzieć kruczków, chwytów, z góry przesądzonych konkluzji. Tępił w sobie predylekcję do mnożenia malarskich bytów bez powodu. Malując seriami, walczył z tzw „prawami serii” i ich widomym znakiem - plastycznym wypełniaczem. Jerzy Stajuda nazwał tę skłonność
"konstruowaniem fundamentów, bez efektownych okładzin elewacji".
Ostateczne bogactwo materii, tak częste, zwłaszcza w olejnych realizacjach artysty, było –paradoksalnie- efektem „rozbierania” motywu, przedzierania się do jego istoty, a nie „ubierania” go w malarskie „przyprawy” zewnętrznych dekoracji. Ten paradoks, rzecz jasna, miał swoje źródło. Kogoś, kto zetknął się z Jackiem Sienickim osobiście, a choćby i poprzez literaturę licznych wywiadów, na pewno uderzał fakt, jak często malarz eksponował związki życia i sztuki określeniem...
przyleganie.
Sienicki żywił przeświadczenie, że cechy najpełniej ujawnione w pracowni artysty, zawsze mają swoje źródło w „cywilnej”, życiowej postawie człowieka.
Prostota, skromność, namysł i empatia, nie tylko zjednywały mu oddanych ludzi ale i powodowały, że Jego sztukę nader często odbierano w wymiarze etycznym. Artysta często powtarzał, że maluje się całym swoim życiorysem: wrażliwością, przeżyciami, smutkami, radością, chorobą. Kondycją psychiczną i fizyczną zarówno w sensie ogólnym jak i w danym dniu. Oczywiście nie chodziło tu nigdy o jakąś ilustrację, raczej o samo ujawnienie się przeżywanych aspektów życia w ostatecznym wyrazie dzieła. Często ów wyraz był dramatyczny, ale zupełnym nieporozumieniem i uproszczeniem jest utożsamianie mollowych tonacji tych obrazów z potoczną kwalifikacją ich treści stwierdzeniem: to takie smutne! Użycie bowiem, pięknych, rzadkich kombinacji wyszukanych szarości, złamanych zieleni, głębokich czerni, zgaszonych bieli czy płowiejących ugrów nie wynikały tu z premedytacji lub wiedzy malarza na temat psychologicznego oddziaływania barw. Raczej podświadomej selekcji i macerowania wielokrotnym nawarstwianiem kolejnych wersji, dogłębnie penetrowanego okiem i pędzlem motywu. Ba, wtedy gdy motyw bywał obiektywnie „smutny” (jak w rysunkowych cyklach: Starcy, Kloszardzi, Szpital, Za murem, W oknie), Sienicki chętnie stosował jasne, plakatowe powierzchnie kobaltowych błękitów i cynobrowej czerwieni, jakby celowo, z góry odrzucając ewentualność łatwo przypisywanej jego malarskim rozstrzygnięciom kategorii.
Jacek Sienicki Wnętrze ol./pł.147x97 cm Wnętrze ol./pł. 147x98 cm
Być może łatkę „smutku” podstawiano Sienickiemu zamiennie pod jakże bliższą Mu, swoiście pojmowaną, kategorię „bylejakości”. Tej „cudownej bylejakości”, którą tak cenił u późnego Tycjana czy Giacometti'ego, a która była znakiem rozpoznawczym pełnej bezkompromisowości malarskiej postawy. Pamiętam, że spokojnego i wyciszonego zwykle malarza poruszały „do żywego” łatwo przyklejane –głównie przez krytykę- etykiety i z przekonaniem wypowiadane sądy o tym, co jest albo co nie jest sztuką. Błoto późnego Tycjana i lawowane terpentyną wcierki Giacometti'ego, mające jak najmniej wspólnego z potocznie akceptowanymi receptami solidnej, malarskiej roboty, były dla niego wzorcem postawy nieliczenia się z niczym, co krępowałoby swobodne dojście do „istoty” wyrazu. Sienicki mawiał, że dobry obraz może powstać i w 15 minut, byleby zawierał właściwe kontrasty. Dlatego obok prac ciężkich od grubych kożuchów farby, zostawiał płótna niemal „przezroczyste”, z pojedynczymi maźnięciami „ustawiającymi” motyw. Bo Sienicki do wyrażenia swoich treści nie potrzebował tzw. malarskiej kuchni, sposobów, potwierdzeń, zręczności, zawodowstwa, popisu, poświstu, puszczania oka do widza. Priorytetem była prawda, czasem ostentacyjnie nieefektowna, a nie alibi pięknej zabawy sztuką.
"konstruowaniem fundamentów, bez efektownych okładzin elewacji".
Ostateczne bogactwo materii, tak częste, zwłaszcza w olejnych realizacjach artysty, było –paradoksalnie- efektem „rozbierania” motywu, przedzierania się do jego istoty, a nie „ubierania” go w malarskie „przyprawy” zewnętrznych dekoracji. Ten paradoks, rzecz jasna, miał swoje źródło. Kogoś, kto zetknął się z Jackiem Sienickim osobiście, a choćby i poprzez literaturę licznych wywiadów, na pewno uderzał fakt, jak często malarz eksponował związki życia i sztuki określeniem...
przyleganie.
Sienicki żywił przeświadczenie, że cechy najpełniej ujawnione w pracowni artysty, zawsze mają swoje źródło w „cywilnej”, życiowej postawie człowieka.
Prostota, skromność, namysł i empatia, nie tylko zjednywały mu oddanych ludzi ale i powodowały, że Jego sztukę nader często odbierano w wymiarze etycznym. Artysta często powtarzał, że maluje się całym swoim życiorysem: wrażliwością, przeżyciami, smutkami, radością, chorobą. Kondycją psychiczną i fizyczną zarówno w sensie ogólnym jak i w danym dniu. Oczywiście nie chodziło tu nigdy o jakąś ilustrację, raczej o samo ujawnienie się przeżywanych aspektów życia w ostatecznym wyrazie dzieła. Często ów wyraz był dramatyczny, ale zupełnym nieporozumieniem i uproszczeniem jest utożsamianie mollowych tonacji tych obrazów z potoczną kwalifikacją ich treści stwierdzeniem: to takie smutne! Użycie bowiem, pięknych, rzadkich kombinacji wyszukanych szarości, złamanych zieleni, głębokich czerni, zgaszonych bieli czy płowiejących ugrów nie wynikały tu z premedytacji lub wiedzy malarza na temat psychologicznego oddziaływania barw. Raczej podświadomej selekcji i macerowania wielokrotnym nawarstwianiem kolejnych wersji, dogłębnie penetrowanego okiem i pędzlem motywu. Ba, wtedy gdy motyw bywał obiektywnie „smutny” (jak w rysunkowych cyklach: Starcy, Kloszardzi, Szpital, Za murem, W oknie), Sienicki chętnie stosował jasne, plakatowe powierzchnie kobaltowych błękitów i cynobrowej czerwieni, jakby celowo, z góry odrzucając ewentualność łatwo przypisywanej jego malarskim rozstrzygnięciom kategorii.
Jacek Sienicki Wnętrze ol./pł.147x97 cm Wnętrze ol./pł. 147x98 cm
Być może łatkę „smutku” podstawiano Sienickiemu zamiennie pod jakże bliższą Mu, swoiście pojmowaną, kategorię „bylejakości”. Tej „cudownej bylejakości”, którą tak cenił u późnego Tycjana czy Giacometti'ego, a która była znakiem rozpoznawczym pełnej bezkompromisowości malarskiej postawy. Pamiętam, że spokojnego i wyciszonego zwykle malarza poruszały „do żywego” łatwo przyklejane –głównie przez krytykę- etykiety i z przekonaniem wypowiadane sądy o tym, co jest albo co nie jest sztuką. Błoto późnego Tycjana i lawowane terpentyną wcierki Giacometti'ego, mające jak najmniej wspólnego z potocznie akceptowanymi receptami solidnej, malarskiej roboty, były dla niego wzorcem postawy nieliczenia się z niczym, co krępowałoby swobodne dojście do „istoty” wyrazu. Sienicki mawiał, że dobry obraz może powstać i w 15 minut, byleby zawierał właściwe kontrasty. Dlatego obok prac ciężkich od grubych kożuchów farby, zostawiał płótna niemal „przezroczyste”, z pojedynczymi maźnięciami „ustawiającymi” motyw. Bo Sienicki do wyrażenia swoich treści nie potrzebował tzw. malarskiej kuchni, sposobów, potwierdzeń, zręczności, zawodowstwa, popisu, poświstu, puszczania oka do widza. Priorytetem była prawda, czasem ostentacyjnie nieefektowna, a nie alibi pięknej zabawy sztuką.
Andrzej Biernacki w październiku 2010 r.
Galeria Współczesnej Sztuki Sakralnej Dom Praczki w Kielcach, ul. Zamkowa 5/7
Wystawa malarstwa Jacka Sienickiego ze zbiorów prywatnych
wernisaż 9 grudnia 2010 r. o godz. 18.00
Widział Pan tegoroczne nominacje do Paszportów Polityki w kategorii sztuki wizualne Panie Andrzeju?
OdpowiedzUsuńhttp://www.polityka.pl/paszportypolityki/nominacje2010/1510958,1,paszporty-2010-nominacje-w-kategorii-sztuki-wizualne.read
Zdaje się, że ciągle wychodzimy, wychodzimy i wyjść nie możemy z tych „opłotków”! :)
Nominacje widziałem. Takich letnich garniturów nazwisk możnaby było zestawić jeszcze kilka. Dziwię się tylko, że Pan/Pani uważa, że z tego WYCHODZIMY. My nie tylko nie wychodzimy, my nawet nie trwamy, MY BRNIEMY...
OdpowiedzUsuńNastał po prostu czas analfabetów sztuki i państwowej kasy, zarządzanej przez kolejnych analfabetów po naukach Piotrowskiego et consortes, która to hyżo łapie. Prywatna Polityka też to łapie, bo wyjście jest jedno: albo jesteście postępowe z nami albo sp...
"którzy to hyżo łapią" rzecz jasna
OdpowiedzUsuńTaaaaa… ! Po nominacjach w kategorii „sztuki wizualne” widać gołym okiem, że rozwój polskiej kultury idzie tą samą znakomitą i pomyślną drogą, co polska gospodarka.
OdpowiedzUsuńW Anglii też głupota górą! Tegoroczną nagrodę Turnera angielscy odpowiednicy polskich „Kretów Piotrowskiego” przyznali szkockiej artystce Susan Philipsz, za puszczanie muzyki z głośników pod mostem.
OdpowiedzUsuńTo nie jest ponury żart!
http://artbazaar.blogspot.com/2010/12/szkocka-artystka-susan-philipsz.html
http://www.youtube.com/watch?v=Kp1IjBycbdI&feature=related
a propos uczniów p. piotrowskiego. kiedyś gościu niedzielny ubawił mnie przednio wpisem oddającym trafnie umiejętność oceniania walorów dzieła sztuki przez tych jegomości, sugerując, że gdy takowemu w galerii pod nos podstawi się pisuar i odpowiednio zatytułuje - on w nim fontannę szczerze zobaczy! :)
OdpowiedzUsuńPowiadacie, że za puszczanie muzyki? Doprawdy szczerze się dziwię, że nagroda Turnera premiuje jakiejolwiek działania: puszczanie się na moście czy pod mostem. Co za różnica i po co jeszcze tyle zachodu. Na miejscu (ka)pituły tej nagrody wybrałbym dowolnego leszcza z najbliższej rodziny i nagrodziłbym go tak w ogóle za ...puszczanie.
OdpowiedzUsuńNagroda "Polityki" dawno przestała mieć znaczenie. Za moment sztucznie będzie odgrzewana przez Tv. Trzeba powołać inną nagrodę i ujawnić innych artystów. Jeśli tacy są, a według mnie są, poza polityką "Polityki".
OdpowiedzUsuńZgadza się! Tu nie chodzi o nagradzanie artystów, tylko o kreowanie kogoś, kto ma za artystę uchodzić w potocznym odbiorze. Taki sztafaż w krajobrazie władzy. Tak by lud widział, że władza z artystami i artyści z władzą. A skoro władza nie ma przy sobie prawdziwych artystów, to się ich sztucznie kreuje. Bo w dobrym tonie jest by w cywilizowanym kraju władza mogła pochwalić się wkładem w „kulturkę” i poparciem tego typu inteligencji. A że poparcie ma jeno wśród artystów estradowych, tedy resztę trzeba nachalnie dosztukować przez podniesienie do stopnia „artysty” cwanych miernot pokroju np. Pawełka Althamerka. I temu służą właśnie takie nagrody. Z prawdziwą sztuką ma to niewiele wspólnego.
OdpowiedzUsuńPóki co, jest trochę inaczej niż Pan pisze P. Krzysztofie. Sam Paszport Polityki nie jest, rzecz jasna, nagrodą rangi Turner Price ale jest -obawiam się- skuteczną manifestacją siły medialno-środowiskowej typowanych zjawisk oraz wyraźną wskazówką dla wszelkiej maści gremiów finansujących tzw. artyst. przedsięwzięcia w kolejnym "sezonie". Głupim merytorycznie i zakompleksiałym urzędnikom niewiele potrzeba, wystarczy że się pokaże jeden czy drugi wśród elyty w foyer TW. Przykład Althamera dowodzi, że na swoje pomysły był w stanie wyciągnąć 750 tys. z NCK + sute "dodatki" z IAM na udział w PolskaYear!, Paszport go za to nagrodził a w kolejnym sezonie, czyli tydzień temu Kunstpreis Aachen przypieczętowała jego sezonowy "sukces". Super zaczyn do następnych "sukcesów", bo zaczynają grać prawa serii.
OdpowiedzUsuńReasumując, nagrody te oprócz konsolidowania i solidnego wzmocnienia finansowego środowiska "za", nie tylko nie są obojętne dla środowisk "przeciw" w przyszłości ale wręcz wydatnie betonują raz wypromowany układ. Biografie twórców są potężnym czynnikiem wspomagającym lub deprecjonującym, bo -jak wiadomo- kierują się nimi środowiska finansujące, co najwyżej, "średnio" zorientowane w rzeczywistych, artystycznych wartościach. Bank, fundacja czy ministerialny urzędnik chętnie wyłożą na pewniaka co to w Wenecji i Niujorku niż adepta czy stary margines z Pcimia. Dlatego P. Krzysztofie, obawiam się, że z powyższych względów niewiele już "do ujawnienia" spoza oficjalnego obiegu, a będzie jeszcze mniej. Młodzi potrafią świetnie kalkulować "co" opłaca się uprawiać, a tych starszych zeżrą wątpliwości i chronicznie przeciągający się stan olewania.
Powyższe uwagi tyczą się także wpisu Anonimowego:władza z artystami i artyści z władzą.
Zobaczymy, jak nagradzani "sprawdzą" się po kilku czy kilkunastu latach. Jeśli przepadną w mroku historii, to znaczy, że wystawiano im "fałszywe" paszporty, bo kto inny okazał się istotny. Nagradza się według interesu - galeryjnego, środowiskowego, "plemiennego". A później eter wielkich mediów rozsiewa kolejny sukces sztuki polskiej.
OdpowiedzUsuńhttp://knigu.art.wrzuta.pl/audio/1cO8yBXTkbN/ryszard_kapuscinski_-_ryszard_kapuscinski_cesarz_odc.09
OdpowiedzUsuńMam ostatnio „na słuchaweniach” w postaci audiobook-u (świetnie przeczytaną) jedną z moich ulubionych pozycji książkowych: „Cesarz” Ryszarda Kapuścińskiego (powyżej link do mojego ulubionego fragmentu).
I gdy tak obserwuję sobie świat polskiego artworld-u: Te wszystkie nominacje, nagrody i mechanizmy rządzące ich przyznawaniem, nie mogę oprzeć się wrażeniu, że rozdaje je właśnie jakaś niewidzialna ręka Cesarza, który przy swoich wyborach kieruje się przede wszystkim ”ZASADĄ LOJALNOŚCI”, a nie „ZASADĄ ZDOLNOŚCI” – jakby to wyraził Kapuściński.
Bo, jak pisze Kapuściński, Cesarz lubił KORZYSTNIE KONTRASTOWAĆ z otoczeniem. A jak tu korzystnie kontrastować w otoczeniu zdolnych?
OdpowiedzUsuńmimo iż lubie niektóre płótna, kilka chciał bym mieć ;D to mimo tej sympatii Siennicki przemalował De Steala kreskę w kreskę..
OdpowiedzUsuńZgodzę się w wielu kwestiach z Panem Andrzejem Biernackim.
OdpowiedzUsuńDodam jeszcze, że do mizernej kondycji sztuki ówczesnej w Polsce, przyczyniają się pewni ludzie którzy z pełną świadomością "wszczepiają botoks" w sztukę.
Mam tu na myśli artystów uczących na Akademiach, redaktorów czasopism kulturalno naukowych itp.
Gdy zaczyna się szukać i wnikać, dostrzec można pewne powiązania. Dla przykładu.
Odbywające się Biennale X w przykładowym mieście Wrocław powołuje "niezależną" komisję w skład której wchodzą artyści z innych miast. Grand Prix zdobywa osoba która to właśnie pochodzi z danej pracowni, osoby która jest jurorem.
Przykład drugi. Bardzo znane triennale dopuszcza osoby do konkursu poza kwalifikacją i ta właśnie osoba wygrywa owe triennale.
Ostatni przykład. Córka znanego profesora która kropla w krople robi prace jak ojciec wysyła prace na konkurs który wygrywa. Nie było by w tym nic niezwykłego gdyby nie fakt że Ojciec wchodził w skład szanownego jury.
To tylko namiastka tego co można zaobserwować na wystawach i wyczytać z katalogów.
Poruszony był tu temat szczerości w sztuce i pewnej dotyczącej jej prawdy. Jak zatem ma się poprawić sytuacja w polskiej sztuce, gdy dochodzi do takich sytuacji. Tacy właśnie ludzie w/w pojawiający się zarówno w moim komentarzu jak i szanownych tu udzielających się kolegów mówią nam ba! wyznaczają co jest trendy w sztuce a co jest de mode.
Przepraszam z góry jeśli kogoś uraziłem moim postem.
Pozdrawiam.
PJM
bape
OdpowiedzUsuńoff white outlet
jordan shoes
bape outlet
bape
kd 15
yeezy gap hoodie
off white
palm angels
giannis shoes