1 mar 2014

Przekręt Żmijki lewym gwintem


No i po rewolucji. A miało być tak obiektywnie i konserwatywnie. Nawet salonowo miało być. Miała być rozprawa z paradygmatem, miał być wielki come back plastyki, a nawet jej frontalny atak na awangardowe pozycje. Kombo kuratorskie z MSN, Ronduda z Cichockim, tak się pono wybałuszyło do tego "Co widać" w opłotkach polskiej sztuki, że zaczynam się poważnie zastanawiać, czy -przypadkiem- ich diety i delegacje w tym celu, nie przekroczyły kilkusettysięcznego czynszu na Pańskiej. 
Pono tak się najeździli z Kolbergiem po Kraju, nakwerendowali, nawęszyli, że w końcu ...wzięli co mieli pod ręką i co od zawsze zalega na kupie w "artystycznych" magazynach Emilii. Od A do Żet. Znaczy się, może i początkowo CHCIELI zmajstrować jakąsiś rewolucję, ale -się okazało- że MOGLI zmajstrować tylko to, co szczerze LUBIĄ. Nie ich wina, że lubią ciagle to samo, a co żeńskie duo z hiphopowego rapu Cipedrapskuad, Marysia Toboła i Dominika Olszowy, zawarło w refrenie "lubię gówno, lubię gówno, lubię gówno", z ich topowej pieśni, cytuję: "Pierdzę na chleb" ...

Nazwa zobowiązuje, więc reprezentacyjny SALON MSN, urządzony przez Ron-/Cicho-, jak zwykle zajmuje: Matołek, Starzyzna i Nieporadność. Pseudodywany i cepeliada Uklańskiego, pod zomokredensem Axelrad, przy obrazach rozpaczy Ołowskiej. Zamiast lampy, z sufitu zwisa ...sprzęt do udrożniania rur, popularnie zwany żmijką, "autorstwa" Mirosława Bałki. Aż się dziwię, że bez abażura z Buchenwaldu. Przy takim dictum, fraza wyjaśnienia CDS ("lubię gówno") nie wystarcza. Zerkam więc do hasła Bałka w przewodniku po wystawie na stronach MSN, gdzie czytam: "Prace Bałki pozostają w ścisłej relacji z fizycznymi wymiarami artysty i śladami ciała". Obok zdjęcie żmijki z podpisem: "sprężyna 560cm". Zastanawiam się, czyją sprężyną są te podpisy (może gościnnie kogoś z MOCAK-u), ale w istocie, nie przypuszczałbym, że artysta ten JUŻ JEST AŻ TAK WIELKI (560 cm!). Zgodnie z instrukcją MSN, okiem i nosem poszukałem śladów ciała Bałki na żmijce, ale na szczęście jakiejkolwiek bioobecności nie stwierdziłem. Prawdę powiedziawszy, czasu na badanie nie miałem zbyt wiele, bo stalowy wąż, uruchamiany silnikiem z sufitu, co kawałek zaczynał wić się w konwulsjach, grożąc zaczepną końcówką. Strach pomyśleć, ale gdyby ten metalowy pejcz podzielił los jednego z "obrotowców" Duchampa i rozbujał się na cały zycher, Emilia byłaby świadkiem trzeciej, po Smoleńsku i Majdanie, tragedii nowoczesnej Europy. Umówmy się, jakaś tam tragedia plastyki, to przy niej -doprawdy- jest pikuś.


 Mirosław Bałka, Być, 2014  silnik, stalowa sprężyna, 560 cm

W ogóle widać z tego "CO WIDAĆ", że karierę robią tam wszelkie porąbane proporcje: artysta zbyt światowy na własny gorset, talent za mikry na jego sławę, tupet nieuzasadniony faktami, możliwości za wątłe do słów, chęci za rozległe do możliwości etc. Kiedyś, w ZUJ-u ładnie obrazował to Adam Garnek, swymi maszynami konstruowanymi na wyrost ich zastosowań, bytami ponad potoczną użyteczność. Na obecnej wystawie jest tylko jego nieudana podróbka, czyli Daniel Rycharski i jego prace. Naiwny ogródek agrozłomu w żywych kolorkach oraz  biedastreetart w kolorkach martwych i takiejże inwencji. Czarne, toporne sylwetki zwierzaków na ścianach wioskowych obór, pasowane na rewelację wystawy, są -niestety- zwykłą chałą i kompromitacją plastycznych kwalifikacji autora, oraz kichą kompetencji intelektualnych duetu jego mentorów. Jeśli już z tego, jednego przykładu coś WIDAĆ to to, że Ronduda z Cichockim nie mają bladego pojęcia, co jest wartością i sednem zajęcia artystycznego, nie mówiąc o plastycznym. Brzydkie, złe i głupie, antyteza platońskiej triady. FORMA nieudolna, INTENCJA nietrafiona, WYDŹWIĘK humorystyczny. Rycharski, jeśli naprawdę chciał coś estetycznie pożytecznego zrobić dla sąsiadów, to zamiast dodawać do tego kożucha wsi swoje kwiatki z części starego siewnika i brony, pomógłby wyremontować te ich walące się, wiejskie wychodki. Pomógłby im uporządkować bajzel na gumnie. Ostatecznie, jeśli już musi, nie zabraniałbym mu tego, co robi, lecz zostawiłbym na miejscu, jako ciekawostkę. Niestety, przytaszczono to zgrane panopticum do miasta, do centralnego muzeum, i jeszcze jako sztukę!

Podobnie rzecz się ma z obiektami Roberta Kuśmirowskiego. Tę jego całą, zakurzoną rekwizytornię, 30 lat wcześniej, zanim się jeszcze Kuśmirowski sam za nią zabrał i kiwał pół świata, skutecznie zdezawuował Julian Antonisz vel Antoniszczak. Jego wspaniałe „maszyny filmowe”, (antoniszograf fazujący, wykorzystywany przy pracy nad filmami noncamerowymi czy chropograf, mający służyć niewidomym), były piękne przez swoją CELOWOŚĆ. Ich patyna, komplikacje, archiuroda zaistniały "przy okazji", "na boku", w drodze do wypełnienia całości sensem użytecznym. To był AUTENTYK, a nie klamoty "robione" na "dawne", których  Kuśmirowski sam nie odkrył, tylko się w cudzych połapał.

Rodzoną siostrą tego paraarchiwisty, w łapaniu cudzego i orientacji w światowym, jest Paulina Ołowska. Mistrzyni manierowania manier. PRL-owskiego designu, kolorowych pism kobiecych, Stryjeńskiej, plakatów Koleckiego, obrazków Elisabeth Peyton. Błachą wizytówkę "twórczości" Ołowskiej, czyli dziewczynkę w czerwonej sukience, przebija tylko ten jej portret, ugrdulony w monochromatycznej, sasnalowej manierze, wiszący na wystawie w MSN. Sam dawno nie widziałem takiego mariażu wysilonego sosu pozującego na "śmiałą" nowoczesność. I pomyśleć, że ta pani niedawno wykładała nam w MSN podstawy, czyli Alfabet (literki formowane przez tancerzy). Sądząc po jej WIZUALNYCH kompetencjach, za chwilę, na swojej wystawie w Zachęcie, pokaże zapewne Alfabet Braille'a 



od lewej: Julian Antonisz, Robert Kuśmirowski

Za malarstwo wziął się także rzeźbiarz, który przez dwie dekady od dyplomu na ASP, wyrzeźbił chyba tylko tego "gnieciucha", co to stoi na kawalecie w Emilce i jest podpisany jako wspólne dzieło od A do Z i Żet. To Artur Żmijka Żmijewski, zachęcony do malowania przez swoich niewidomych podopiecznych, postanowił zanurzyć się w akwareli. A co! Prawdziwy profesor Walendziak plastyki, wirtuoz na gwizdek. Każda jego pozycja, to dla naszych kuratorów, pewna propozycja. Inni plastycy, będą latami dobijać się do swojego wyrazu, zgłębiać tajniki rzemiosła, tyrać po nocach i umierać z rurą na strychu i nic, a Żmijewski zawsze w glorii, jak jakiś -nie przymierzając- prof. Zin. Czego się nie tknie, to arcydzieło. Parę kartek na krzyż i już na pokaz światowych osiągnięć. Mętna kałuża plamek i zakup do ważnych zbiorów. Kilka linijek lewej socjografomanii, kwitowanej politowaniem socjofachowców, i szefostwo Berliner Biennale gwarantowane. Po prostu artysta pełną gębą, w czubku urodzony (sorry, chyba w czepku). Niech będzie w czepku. Był już dętym księdzem, może być i pielęgniarzem. Ważne, by taca się zgadzała. Jemu. Bo nam już dawno, po takich wystawach jak "Co widać", taca przestała się zgadzać.