6 sie 2012

Jacek Sempoliński Znaki, farby, cyfry



Najnowsza wystawa prof. Jacka Sempolińskiego w Galerii Browarna dokumentuje ostatnie kilka lat twórczej aktywności malarza. Aktywności zdumiewającej, bo na przekór biograficznym oczywistościom (artysta debiutował w połowie l.50), bynajmniej nie opadającej, nie podsumowującej a wręcz wznoszącej się do rzadko osiąganego poziomu. Znaczą ją długie serie prac, w których, mimo bardzo konkretnych tytułów, znajdziemy jak najmniej śladów ich ilustracji, za to jak najwięcej samych śladów: gwałtownych i ściszonych, znaków uproszczonych, czerwono-niebieskich dwudźwięków farby. "Krew utajona", "Ręce Trifonowa", "Cyfry arabskie", "Narożnik", "Litery żydowskie", "Litery łacińskie" - cykle prac, pokazywane niedawno na wystawie w Łodzi (Ręka farbiarza), choć -wydawało się- już wtedy sprowadzone do elementarnych, malarskich gestów, przez następne miesiące poddane zostały dalszym uproszczeniom, by w kolejnych grupach zatytułowanych  "Pod spodem", "Zatarte", "Farby akrylowe stężone" czy "Ja", osiągnąć apogeum prostoty malarskiego wyrazu. Pomimo takiej ascezy środków, sprowadzającej się czasem do kilkucentymetrowego duktu czarno-niebieskiej krechy, cały czas widzimy w tym rękę MALARZA a nie -jak nam sufluje sam autor -FARBIARZA. Nie ma w tym znakowaniu nic z automatu, "z metra". Nawet fragmenty "pod linijkę" w sąsiedztwie chwiejących się inskrypcji, nabierają wyrazu obnażonego, plastycznego rudymentu.

Otwarcie wystawy prof. Jacka Sempolińskiego w siedzibie Galerii Browarna w Łowiczu przy ul. Podrzecznej 17 w piątek, 10 sierpnia o godzinie 17.00. 

Poniżej tekst Andrzeja Biernackiego o Jacku Sempolińskim z katalogu wystawy (publikowany także w piśmie Arttak).


Procent od kontemplacji

W jednym ze swych pism, Jacek Sempoliński przytacza opowieść o tym, jak to Beethoven, miłośnik skrzypiec, komponując swoje ostatnie kwartety, stworzył skrzypkom takie trudności, że osłupiły one instrumentalistów. Kiedy któryś poskarżył się, że wygranie tych nut jest niemożliwością, kompozytor ryknął: Ja mam w dupie wasze skrzypce.
Powody przytoczenia tej anegdoty można różnie rozumieć, ale mam nieśmiałe podejrzenie, że posługując się zawartą w niej „subtelnością” wiedeńskiego klasyka, malarz chciał wyrównać pewne rachunki z własnego podwórka. Po prostu, w sposób opisowy poinformował, że i on nie zamierza swą sztuką niczego i nikomu ułatwiać. Chociaż byłoby co, bo u Sempolińskiego oczywistych trudności przed jakimi stawia odbiorcę, a także siebie jako wykonawcę, jest niemało: obrazy –podobno- wywiedzione z pilnej obserwacji natury są ostatecznie mało rozpoznawalne, w zamiarze skupione i kontemplacyjne a -w wymiarze użytych środków- krzyczące dramatem malarskiego pobojowiska, w odwołaniach dawne a w efektach współczesne, w intencji budowane a w procesie niszczone, zawsze bezkompromisowe jako czynność a często piękne jako produkt.



 Jacek Sempoliński z cyklu Krew utajona

Przypadek Jacka Sempolińskiego jest wyjątkowo zastanawiający. Niebywała erudycja malarza, wsparta rzadko spotykanym pułapem teoretycznej refleksji i  gruntownym rozeznaniem, od startu powinny stanowić śmiertelne zagrożenie dla jego naturalnego, twórczego instynktu. Zwłaszcza, przy takim, jak w jego malarstwie,  poziomie faworyzowania tego instynktu. Jest w nim jak najdalej od szkiełka, a jak najbliżej oka. Także i on „jest wśród naszych malarzy, malarzem przede wszystkim, tzn. takim, co do swoich rozwiązań, do własnej wizji dochodzi nie poprzez z góry założone spekulacje teoriami i skomplikowane programy, a poprzez pędzel, płótno i czujne oko właśnie.”1  Ale, w ramach takiego podejścia, zapisanego malarskim przekładem tego, co ZOBACZONE, Sempoliński w istotny sposób różni się od innych, naszych malarzy oka, chociażby swoich arsenałowych kolegów – Jacka Sienickiego czy Jana Dziędziory. Osią tej różnicy jest sposób rozumienia malarskiej formy, świadomość jej znaczenia, jako podstawowego problemu sztuki, ale też jej antynomii i zastawianych przez nią zasadzek. Oprócz, od półwiecza ponawianych, prób malarskich, Sempoliński podjął też próbę pisemnego wyjaśnienia jej rozumienia wprost2. Według niego forma zjawia się zasadniczo w dwóch różnych wersjach – jako element kompozycji obrazu, kształt czy zarys(…) oraz jako rzecz szersza i ogólniejsza, czyli zjednoczenie podwójnej pary antynomii: tego, co płaskie i tego, co przestrzenne oraz tego, co materialne i tego, co duchowe. Formą dla niego nie jest sposób rozwiązania takiego czy innego komponentu obrazu, tylko jest nią po prostu cały obraz od krawędzi, wraz z zawartą w nim dwuznacznością.


 Jacek Sempoliński z cyklu Krew utajona

Jest oczywiste, że przy takim podejściu słynne piłowanie natury, będzie dla Sempolińskiego wgryzaniem się w wizerunek konkretnego obiektu, ale w efekcie malarskiego przekładu, będzie też niszczeniem tego wizerunku na rzecz związanego z nim „problemu”, wrzuconego między krawędzie płótna siłą ekspresji tej a nie innej osobowości. Może trafniej będzie powiedzieć, że zamiana istoty wizerunku na rzecz istoty przemiany tworzywa w przestrzeń duchową,  rozgrywana jest całością od krawędzi do krawędzi a nie wrzucona między nie.  Wypływa z tego logiczny wniosek, że antynomiczność ta jest stałą w sztuce –nie może być stara ani nowa, a duch czasu czy osobowość determinują, co najwyżej, wariant jej ujęcia. I wniosek drugi: artysta, dobierając swój zestaw kształtów, atrybutów, symboli, poddając formę duchowi czasu nie posuwa się naprzód, tylko krąży wokół tajemniczego punktu istoty rzeczy.  Zdolność kształtowania wizerunku, w takim kontekście, jest niczym wobec zdolności skupienia właściwości i możliwości życia i świata w jednym momencie i w jednym punkcie. Malarstwo jako produkt przestaje być ważne, a liczy się jako czynność. Właśnie w patrzeniu na rzeczy, na konkret, a potem w samej czynności malowania, Sempoliński upatruje źródła swego rozumienia świata, a nie w rozwiązaniu problemu malarskiego związanego z konkretem. Nawet nie musimy tego zgadywać, wobec jego jasnej deklaracji: Jestem malarzem a nie interesuje mnie problematyka malarska, tę pozostawiam miłośnikom  koneserom. Ja żyję, maluję i na tym koniec. Człowiek malujący, o ile chce zachować siebie, swą kondycję i swą godność, nie może życia pojmować jako czegoś odrębnego od sztuki, nawet jeśli wszystko, co maluje, jest wątłe i niewspółmierne.
                                                                                                     Andrzej Biernacki

1 Jacek Sempoliński o Jacku Sienickim, Sztuka nr 3/1/74
2 Jacek Sempoliński o książce Barbary Majewskiej Sztuka inna sztuka ta sama  w tomie Władztwo i Służba Lublin 2001