16 cze 2011

Faryzeusz Grający Filantropa czyli FGF

 

Galeria Foksal jest jak 40-letnia kobieta - w świetnej formie, mądra, bogata w doświadczenia. I do tego skromna. Przez te 40 lat zapracowała sobie na miano jednej z najważniejszych polskich galerii. Znana jest i ceniona również za granicą. A mimo to świętuje bardzo skromnie. - Celowo - przyznaje Wiesław Borowski, który prowadzi galerię od samego początku - żeby pokazać, że myślimy o przyszłości. W galerii Foksal pod numerem 1/4 spotkają się jej przyjaciele - założyciele, artyści, historycy sztuki, kuratorzy. Zapowiedziała się Maria Stangret-Kantor, Anka Ptaszkowska, szwedzki artysta Lars Englund, który jako pierwszy obcokrajowiec miał wystawę w galerii Foksal w 1967 r. Będzie okazja, by powspominać.

z "pierwszej ręki" dostarcza garść bezcennych szczegółów, dotyczących samej galerii ale i istotnego kawałka najnowszej historii funkcjonowania sztuki polskiej.
Zasadniczy zrąb dzisiejszych "wspomnień" Borowskiego, stanowi reakcja na tezy Anki Ptaszkowskiej, zawarte w jej, właśnie wydanej, książce Wierzę w wolność ale nie nazywam się Beethoven.  Przy okazji Borowski serwuje zestaw imponderabiliów, które -wbrew jego własnym oczekiwaniom- wielu, z pewnością, zainteresują. Zafrapowały i mnie, choć mam nadzieję, że fakt ten-automatycznie- nie sytuuje mnie w tej części sceny dzisiejszej kultury, na której -zgodnie z diagnozą Borowskiego- krząta się sporo ludzi żądnych sensacji, poszukujących skandalizujących ciekawostek, szczególnie takich, które mogłyby podważyć czyjeś dobre imię, zachwiać autorytetem, insynuacją zaburzyć istniejący stan rzeczy.
Przeciwnie. Całkowicie zgadzając się z tezą Borowskiego, że uprzywilejowanie osobistego doświadczenia zawsze zawęża horyzont intelektualny, najwyżej cenię w jego tekście właśnie fakty a nie opinie.
Ale, w powyższym kontekście jest zastanawiającym, dlaczego Borowski, mając świadomość istnienia i żywienia pogardy dla "żądnych sensacji, by zachwiać autorytetem", dostarcza im jednak -oprócz faktów- solidnej pożywki. Krytykując Ptaszkowską za jej opinie o stosunkach panujących w Galerii Foksal, sam bezceremonialnie wydaje opinie własne. Streszczając ich sens,  Borowski twierdzi, że książka Ptaszkowskiej to rojenia wykluczonej i zazdrosnej frustratki (skąd my to znamy?), bez realnego znaczenia i istotnego wpływu. Jeśli nawet to prawda, szkoda, że Borowski przypomina sobie o tym teraz, a nie np. 5 lat temu, kiedy Ptaszkowska, już wtedy jako nie Beethoven, była przez niego zaproszona na wspominki jubileuszu w 40-lecie Galerii.
Z drugiej strony sam jestem w rozkroku oceny takiej postawy. Dziwiąc się Borowskiemu jednocześnie się nie dziwię. Ptaszkowska nie tylko wytoczyła nielekkie działa, ale zaatakowała "skromną, mądrą, cenioną a nawet najważniejszą" z polskich galerii od wewnątrz. Przyznajmy, wytoczyła specjalnie nie przebierając: w Galerii Foksal -pisze- zapanował biurokratyczny a nawet totalitarny reżim, stała się konformistyczną instytucją, budującą swój autorytet w porozumieniu z władzą, instytucją powiązaną nićmi funkcji i interesów z aktualnością. Galeria zachorowała na "pewnego rodzaju" obiektywizm , w której wysoki areopag skupiony był na walce o władzę z procedurą wybierania "swoich" oraz ignorowania bądź piętnowania wszystkich innych oraz z bożkiem skuteczności na sztandarach".
Co by nie mówić, jak na "skrawek wolności" i "autorytet tej części Europy", za który -w przekonaniu twórców i odbiorców uchodziła przez lata Galeria Foksal, Ptaszkowska zaordynowała dawkę śmiertelną. Czy także -jak twierdzi Borowski- samobójczą, czas i czytelnik niewątpliwie ustalą.

Tadeusz Kantor apelował: Przestańmy sobie tu w Polsce schlebiać, przypominać zasługi... Nie schlebiać - na miłość Boską, nie schlebiać! Od tej powodzi pochlebstw można umrzeć z nudów. Proszę już nie opowiadać o prześladowaniach, które musieliśmy wycierpieć, o minionych bojach, zasługach i zaszczytnych bliznach. Wszystko to było wczoraj. Najwyższa pora przyjrzeć się, jacy jesteśmy dzisiaj.*

No cóż, dzisiaj wygląda to wszystko tak, jak wygląda z kolejnych akapitów tekstu Wiesława Borowskiego. Oto, co pisze: w drugiej połowie lat 90. ubiegłego wieku wspólnie z pracującymi ze mną w Galerii Foksal młodymi historykami sztuki - Małgorzatą Jurkiewicz, Joanną Mytkowską, Andrzejem Przywarą i Adamem Szymczykiem utworzyliśmy Fundację Galerii Foksal, która miała wspierać Galerię Foksal
Kiedy - później - zrezygnowałem z funkcji prezesa Fundacji na rzecz Andrzeja Przywary, sprawy potoczyły się szybko. Fundacja rozwinęła skrzydła i podjęła walkę z tradycją Galerii, z jej "mitem i kultem", na rzecz "sztuki krytycznej, interakcyjnej, medialnej, multimedialnej itp." - rewolucyjnej i komercyjnej zarazem. Rozpoczęto teraz wymazywanie z pola widzenia zdobyczy oraz tradycji Galerii, której bezpośrednia styczność z Fundacją stawała się dla tej ostatniej niewygodna. Galerię zaczęto określać "obmierzłym" terminem salonu. Stojąc w rozkroku pomiędzy Galerią i Fundacją, przeprowadzili akcję doszczętnego zmanipulowana historii, co było tym łatwiejsze, że ciągle występowali z pozycji Galerii. Z tego dylematu nie potrafili wyjść z honorem.

Dysponenci Fundacji zmienili jej statut: odtąd nie miała już wspierać Galerii, ale... Fundację.

Nie ukrywali już swego zamysłu, że trzeba Galerię zamknąć, aby na Foksal mogła się usadowić tylko Fundacja. To jedno się nie udało. Najpierw ja wystąpiłem z Zarządu Fundacji, a potem Jaromir Jedliński z Kojim Kamojim ustąpili z Rady Fundacji. Wkrótce też zgłosili się do niej Andrzej Turowski i Anka Ptaszkowska.Natomiast historia początków Galerii Foksal (...), okazała się dla Fundacji nie tylko bezpieczna, ale i korzystna i pomocna. Potrzebny był jej mit założycielski, który odciąłby ją od Galerii Foksal, ale zarazem z nią identyfikował.
Jednocześnie Fundacja wyruszyła na Targi, na których jednak prezentowała się, oczywiście, jako Galeria Foksal. Bez magnetyzmu tego imienia nie byłaby tak atrakcyjna i rozpoznawalna

Tyle Borowski co do faktów. Jak z n ich widać, Fundacja Galerii Foksal nie tylko nie działała na rzecz, ale wożąc się na papierach Galerii Foksal, z pominięciem jakichkolwiek zasad, działała na jej niekorzyść: podszyła się pod urzeczywistnione, zmanipulowała tradycję, zmataczyła dorobek, wymazała zdobycze i skomercjalizowała bezinteresowne. Pomimo tego, Borowski, jeszcze przed chwilą dla Ptaszkowskiej tak bezlitosny, dla Mytkowskiej, Przywary i Szymczyka odegrał rolę dobrego i rozumiejącego wujka: Tych osiągnięć na Targach należy Fundacji pogratulować(!!!) - pisze. W świecie dzisiejszej kultury to niemal jedyna, więc niekwestionowana forma awansu polskiej sztuki w Europie i na świecie - pisze. Pisze też, że: 
Stopniowe opanowanie a nawet przesadnie zmonopolizowanie przez jedną "wiodącą" formację- przez nowe ekipy kuratorów - instytucji artystycznych i rynku sztuki to proces naturalny i - bez wątpienia - ich zasłużony sukces

Obecny establishment polskiej sztuki -pisze dalej- znajduje się w dobrych rękach - jeszcze młodych, ale już wytrawnych menadżerów. Nikogo też nie powinno dziwić ani oburzać, że skutecznie wykorzystują swój czas
Na dowód Borowski rzuca: Oto w artykule w "The New York Times-Reprints", reklamującym tzw. Instytut Awangardy, zorganizowany przez Fundację Galerii Foksal w pracowni Stażewskiego w Warszawie, można przeczytać: " po śmierci w 1988 roku jego sława zaczęła gasnąć, podczas gdy kariera Krasińskiego rozbłysła". Cytuje się tam także pełne wigoru definicje Adama Szymczyka: "Stażewski był par excellence artystą politycznym, natomiast Krasiński był kompletnym anarchistą i indywidualistą. To oni stanowili bezpośrednie zagrożenie dla (panującego) systemu, który znosił różnice, nakazując wszystkim jednakowe myślenie, podczas gdy ci faceci myśleli odmiennie". Myślę, że ci artyści zasłużyli na coś więcej niż na tak dziwne kreowanie ich na bohaterów rewolucji i proste wykorzystywanie w ideologii naszych - "słusznie obecnych" - czasów. Na podobnych hasłach jest właśnie oparty budowany dziś "dominujący nurt".

Toteż za radą doświadczonego w dziwolągach myślowych Borowskiego, każących mu dziękować za świństwo(nie ma już miejsca ani czasu na skargi), niczemu się już nie dziwię. Nawet temu powszechnemu "zdziwieniu" obyczajów u stóp bożka skuteczności. Przyznajmy, potrafić -jak Mytkowska z Szymczykiem- wedrzeć się na łamy światowych mediów tylko po to, by zawracać światu gitarrę zadęciem o pustce dwóch na krzyż zapyziałych pokoików ostatniego piętra punktowca przy al. Solidarności jest wyczynem, co najmniej, tej rangi co zestawienie instytutu z niezgułą, niezguły z przywarą a Ptaszkowskiej z Beethovenem.
                                              


*Borowski: Pomimo apelu Kantora, dzisiaj i na całe lata, rozpętała się niekończąca się batalia o te zasługi i prześladowania - na wszystkich możliwych płaszczyznach, we wszystkich miejscach i środowiskach. Za tym poszła oczywiście rewindykacja własnego wkładu i udziału w walce, a za nią fala rozliczeń i roszczeń, dzięki czemu udawało się nieraz osiągnąć osobistą pomyślność i karierę.
W świecie stosunków międzyludzkich opartych na zasadzie: ktoś musi kogoś użyć - nie chciałbym się obracać. Kto kogo użył? kto kogo wykluczył? kto kogo wykiwał? 

Anka Ptaszkowska, Wierzę w wolność, ale nie nazywam się Beethoven, 444 strony, wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010.