1 gru 2010

Jacek Sienicki w ...Kielcach

                                                  Jacek Sienicki Autoportret ol./pł. 2000 r.

Galeria Współczesnej Sztuki  Sakralnej Dom Praczki w Kielcach podjęła inicjatywę kilku prywatnych kolekcjonerów dzieł Jacka Sienickiego, której celem było przypomnienie twórczości tego, jednego z najwybitniejszych malarzy polskich. W tym roku (14 grudnia) mija 10 lat od śmierci artysty i z tego powodu kielecka wystawa ma wymowę szczególną. Okrągła rocznica jest kolejną okazją, by utwierdzić się w poczuciu dotkliwego braku retrospektywy całości dzieła Sienickiego w placówce z przymiotnikiem narodowe w nazwie. Kto jak kto, ale właśnie Jacek Sienicki, wspaniały twórca i pedagog, będący -jak pisał o nim przed laty inny malarz Jacek Sempoliński- "wśród naszych malarzy, malarzem przede wszystkim", ze wszech miar na to od dawna zasługuje.
                                           Jacek Sienicki Kwiat ol./płyta 2000 r. (plakat i okładka katalogu)

Poniżej tekst Andrzeja Biernackiego z kieleckiego katalogu.


Jacek Sienicki

„Postęp w sztuce nie polega na poszerzaniu granic, lecz na coraz lepszym ich poznawaniu”. Przytomna ta myśl, wypowiedziana kiedyś przez G. Braque’a, w zrozumieniu intencji praktyki twórczej Jacka Sienickiego, bez wątpienia, ma znaczenie pierwszoplanowe. Oznacza dokładnie to, co zajmowało tego artystę całe życie bez reszty: drążenie zamiast wymyślania, zamiast manifestów - rozważanie. A przed tym jeszcze –
zobaczenie.
Prawda zobaczenia. Wybory motywów i metody ich „obróbki” były już tylko pochodną. Sienicki, świadek rzeczywistych, życiowych dramatów, nie znosił wymyślonych dramatów w sztuce. Utożsamiając jednak wartości życia i sztuki, potrzebował motywów dramatycznych ze swej istoty: zburzonych domów, rozstrzelań, więdnących kwiatów i takich też ochłapów mięsa na stole, czaszek zwierzęcia, pustych pracowni i pustych pejzaży. Wysoki stopień emocji ich formy, to była szansa na pożądane skomplikowanie pracy. Nie po to, by wydłużyć dystans do badanych granic możliwości wyrazowych, ale by to malarskie dochodzenie nie było drogą schematów, nawyków, przyzwyczajeń czyli wypadkowej dotychczasowego doświadczenia lub takiego czy innego wychowania. Chodziło o arcyważne, a właściwie jedynie ważne
przekroczenie...
...stanu posiadania. Owo przekroczenie, marka fabryczna najlepszych rzeczy Jacka Sienickiego, okupione były harówką czekania, a właściwie „czyhania” z pędzlem w ręku, na tę jedyną,  najbardziej przenikliwą wypowiedź. Towarzyszyło temu zawsze morze„odpadów”, czyli płócien dryfujących po mieliznach „zaledwie” tzw. profesjonalnego poziomu. Może i nasyconych umiejętnością i doświadczeniem, ale bez składnika nazywanego przez malarza potrzebą lub –dobitniej- koniecznością. Sienicki dopuszczał myśl, że wypowiedź artystyczna, jego wypowiedź, czasem może obejść się bez warsztatowej doskonałości (cokolwiek miałoby to znaczyć), ale bez emocji wewnętrznej konieczności– nigdy:
                                                  Jacek Sienicki Autoportret rysunek tusz/pap. 2000 r.

Obraz nie musi być udany, aby był piękny – jak życie, ale musi zawierać wszystko to, co jest ważne – jak życie.
Z tych właśnie powodów, za nietrafne należy uznać – dość częste- zbyt uproszczone wiązanie sztuki Sienickiego z malarstwem Nachta, z postawą Cybisa. Następstwo pokoleniowe, przyjazne stosunki, sensualne traktowanie farby, a nawet cytaty słowne z kapistów, którymi malarz obficie ilustrował swoje akademickie korekty, to nadal  była tylko zgoda na pewną logikę drogi. Np. na tę jej część, której zasługą było wyrugowanie z polskiej sztuki plastycznej pokładów nachalnej publicystyki (nie tylko dwudziestolecia). Ostateczne cele artysty były zgoła odmienne, a niektóre wręcz przeciwstawne. Na pewno nie znajdziemy u Sienickiego znanej predylekcji kolorystów do uniwersalizowania zjawisk obserwowanych w naturze. Nawet te próby, które zmierzają do znalezienia znaku, do syntetyzowania doznań, w żadnym razie nie przełamują szczególnej, stale obecnej troski malarza, o wydobycie indywidualnego wyrazu, wręcz sportretowania motywu. Zauważył to Jacek Sempoliński pisząc, że Sienicki jest malarzem przedmiotu, który z etosu portrecisty wyprowadza naczelną zasadę malowania przedmiotu. To ma być ten przedmiot, to światło. Ten, a nie inny byt. Malarz dokonał przecież starannej selekcji, tylko jemu właściwych w polskim malarstwie tematów nie po to, by za chwilę zgubić specyfikę ich...
treści
Jacek Sienicki "Tragizm polski" ol./pł. 147 x 97 cm, styczeń 1982 r.


...w tyglu malarskiego uogólnienia, w urokach rozmalowanej powierzchni. Ale też zaryzykowałbym tezę, że Jacek Sienicki przewrotnie i konsekwentnie przywoływał taki rodzaj motywów, by ostatecznie, „dla siebie”, zdekonspirować właściwy zakres działania treści emotywnych, zawartych zarówno w samej „literaturze” -naznaczonego przemijaniem- desygnatu, jak i jego malarskiego wizerunku. Problem ten musiał nurtować malarza od dawna. Być może od początku. W każdym razie, świadomie, od lat 70, kiedy na drzwiach ściennej szafy, w pracowni przy ulicy Rycerskiej, zapisał myśl Flauberta: Z formy rodzi się treść. Zaproponowaną przez Stanisława Rodzińskiego interpretację tego cytatu: forma w naturze rodzi myśl, kształtującą formę na obrazie, Sienicki, w latach 90, stanowczo skorygował: Myśl jest zrodzona z formy obrazu,  inspirowanej formą natury. Jest to istotne rozróżnienie, bo to nie pozaautorska forma natury, ale jakość autorskiej propozycji jej przekładu, ma implikować ostateczny kształt treści. W innym przypadku nie miałaby sensu szczególna metoda pracy tego artysty, malującego cyklami, a polegająca na wielokrotnej malarskiej „obróbce”, na wielokrotnym „wgryzaniu się” w ten sam motyw, by kolejnym podejściem powiedzieć coś jaśniej, klarowniej, by „głębiej zarzucić sieć”. Nie miałaby sensu metoda pracy z pojedynczym płótnem, polegająca na nawarstwianiu sekwencji korygujących decyzji, z myślą pozyskania jedynej, właściwej kombinacji wiarygodnego wyrazu kształtu i kontemplatywnego stanu malowanej powierzchni. 

                                Jacek Sienicki prace z różnych lat ol./pł.

W dorobku malarza znajdziemy jednak kilka prób, może nie odwrócenia flaubertowskiej zasady, ale chwilowego rozluźnienia jej gorsetu. Pod naporem, realnej grozy stanu wojennego, Sienicki nie zawahał się wykorzystać pomijanego zwykle, ilustracyjnego potencjału wizerunku. „Ochłap na kartki” czy „Tragizm polski”, to właśnie te, rzadkie realizacje, w których malarz oddając prymat wypowiedzianej wprost informacji, ostentacyjnie rezygnuje z tzw. „artystycznych” przenośni .
Sienicki stanowczo dystansował się od tego, co „artystyczne”, od bałwochwalstwa „artystycznego”.  Dystansował się od wszelkiego koneserstwa, fingowania natchnienia, ewokowania sztucznych dramatów , dyskontowania dających się przewidzieć kruczków, chwytów,  z góry przesądzonych konkluzji.  Tępił w sobie predylekcję do mnożenia malarskich bytów bez powodu. Malując seriami, walczył z tzw „prawami serii” i ich widomym znakiem  - plastycznym wypełniaczem. Jerzy Stajuda nazwał tę skłonność 

"konstruowaniem fundamentów, bez efektownych okładzin elewacji". 

Ostateczne bogactwo materii,  tak częste, zwłaszcza w olejnych realizacjach artysty, było –paradoksalnie-  efektem „rozbierania” motywu, przedzierania się do jego istoty, a nie „ubierania” go w malarskie „przyprawy” zewnętrznych dekoracji. Ten paradoks, rzecz jasna, miał swoje źródło. Kogoś, kto zetknął się z Jackiem Sienickim osobiście, a choćby i poprzez literaturę licznych wywiadów, na pewno uderzał fakt, jak często malarz  eksponował związki życia i sztuki określeniem...
przyleganie.

Sienicki żywił przeświadczenie, że cechy najpełniej ujawnione w pracowni artysty,  zawsze mają swoje źródło w „cywilnej”, życiowej postawie człowieka. 

Prostota, skromność, namysł i empatia, nie tylko zjednywały mu oddanych ludzi ale i powodowały, że Jego sztukę nader często odbierano w wymiarze etycznym. Artysta często powtarzał, że maluje się całym swoim życiorysem: wrażliwością, przeżyciami, smutkami, radością, chorobą.  Kondycją psychiczną i fizyczną zarówno w sensie ogólnym jak i w danym dniu. Oczywiście nie chodziło tu nigdy o jakąś ilustrację,  raczej o samo ujawnienie się przeżywanych aspektów życia w ostatecznym wyrazie dzieła. Często ów wyraz był dramatyczny, ale zupełnym nieporozumieniem  i uproszczeniem jest utożsamianie mollowych tonacji tych obrazów z potoczną kwalifikacją ich treści stwierdzeniem: to takie smutne!  Użycie bowiem, pięknych, rzadkich kombinacji wyszukanych szarości,  złamanych zieleni, głębokich czerni, zgaszonych bieli czy płowiejących ugrów nie wynikały tu  z premedytacji  lub wiedzy malarza na temat psychologicznego oddziaływania barw.  Raczej podświadomej selekcji i macerowania wielokrotnym nawarstwianiem kolejnych wersji, dogłębnie penetrowanego okiem i pędzlem motywu. Ba,  wtedy gdy motyw bywał  obiektywnie „smutny”  (jak w rysunkowych cyklach: Starcy, Kloszardzi, Szpital, Za murem, W oknie), Sienicki chętnie stosował jasne, plakatowe powierzchnie kobaltowych błękitów i cynobrowej czerwieni, jakby celowo, z góry odrzucając ewentualność łatwo przypisywanej jego malarskim rozstrzygnięciom  kategorii.

            Jacek Sienicki   Wnętrze ol./pł.147x97 cm                           Wnętrze ol./pł. 147x98 cm

Być może łatkę „smutku” podstawiano Sienickiemu zamiennie pod jakże bliższą Mu, swoiście pojmowaną, kategorię „bylejakości”.  Tej „cudownej bylejakości”, którą tak cenił u późnego Tycjana czy Giacometti'ego, a która była znakiem rozpoznawczym pełnej bezkompromisowości malarskiej postawy. Pamiętam, że spokojnego i wyciszonego zwykle malarza poruszały „do żywego”  łatwo przyklejane –głównie przez krytykę- etykiety i z przekonaniem wypowiadane sądy o tym,  co jest albo co nie jest sztuką.  Błoto późnego Tycjana i lawowane terpentyną wcierki Giacometti'ego, mające jak najmniej wspólnego z potocznie akceptowanymi receptami solidnej, malarskiej roboty, były dla niego wzorcem postawy nieliczenia się z niczym, co krępowałoby swobodne dojście do „istoty” wyrazu. Sienicki mawiał, że dobry obraz  może powstać i w 15 minut, byleby zawierał właściwe kontrasty.  Dlatego obok prac ciężkich od grubych kożuchów farby,  zostawiał  płótna niemal „przezroczyste”,  z pojedynczymi maźnięciami  „ustawiającymi” motyw.  Bo Sienicki do wyrażenia swoich treści nie potrzebował tzw. malarskiej kuchni, sposobów, potwierdzeń, zręczności, zawodowstwa,  popisu, poświstu, puszczania oka do widza. Priorytetem  była prawda, czasem ostentacyjnie nieefektowna, a nie alibi pięknej zabawy sztuką. 
                                                                                          Andrzej Biernacki w październiku 2010 r.

Galeria Współczesnej Sztuki Sakralnej Dom Praczki w Kielcach, ul. Zamkowa 5/7
Wystawa malarstwa Jacka Sienickiego ze zbiorów prywatnych
wernisaż 9 grudnia 2010 r. o godz. 18.00