31 sty 2010

Czarna żółć czyli "Od melancholii do pasji" według Piotrowskiego.

Odnotujmy kolejny, po muzealnych zestawieniach, wyczyn Piotra Piotrowskiego. Otóż autor ten, tym razem napisał książkę, która okazała się poczytną zanim trafiła na półki księgarskie. Stwierdził to skromnie sam Piotrowski w rozmowie z Adamem Mazurem i Grzegorzem Borkowskim w red. "Obiegu" . Współudziałowcem wyczynu, Piotrowski uczynił wydawnictwo Universitas, które jego książkę "Sztuka według Polityki. Od Melancholii do Pasji" wydało, ale nie potrafiło zadbać o dystrybucję. Jako powód Piotrowski podaje fakt, że "to prestiżowe wydawnictwo zadowoliło się dotacją z MKiDN" i odpuściło sobie starania o sprzedaż tytułu. Oczywiście nasuwają się pytania:
1. Dlaczego wydawnictwo uchodzi za prestiżowe, skoro się NIE STARA.
2. Dlaczego dotacje otrzymują wydawnictwa prestiżowe, zwłaszcza jeśli przedmiotem wydania ma być książka poczytnego, jak Piotrowski- autora.
Chyba, że prestiżowe są tylko wtedy gdy wydają Piotrowskiego, a gdy dystrybuują prestiżowe są już mniej. Ale właściwą odpowiedzią na te pytania jest -jak sądzę- fragment dalszej części rozmowy w "Obiegu" gdy Piotr Piotrowski rozbrajająco oświadcza, że: "Mamy do czynienia z upadkiem neoliberalnego projektu. Co do tego nie ma w tej chwili żadnej wątpliwości, że on po prostu upadł". Zgadzam się i absolutnie nie dziwię: Neoliberalizm upadł po tym, jak tacy jak Piotrowski, wymuszają na urzędnikach ministerstw dotacje do towaru, który i na wolnym rynku byłby -jako poczytny- chodliwy.
Nie chcąc zanudzać moich czytelników zawartością całej rozmowy (dla wytrwałych do przeczytania na stronie "Obiegu") wyłowiłem z dialogu dwie tezy Piotra Piotrowskiego, myślę że wiekopomne dla sztuki:
1. "Indyferentyzm artystów, jest częścią ich konformizmu. Artysta będąc indyferentnym wspiera system władzy".
2."W mniejszym stopniu ważna jest intencja artysty, w znacznie większym znaczenia nadawane przez kontekst i recepcję".
By sprawdzić prawdziwość pierwszej tezy p.Piotrowskiego, podstawiłem sobie pod wyraz artysta, nazwisko Nachta-Samborskiego. Wyszło mi, że "biedak" ten nie wiedział, iż mizerabilizm jego fikusów w doniczkach na krzywych stołkach, jako politycznie indyferentny, wspierał reżym komunistyczny, a ten -niewdzięczny- w odwecie za wsparcie, raz po raz wywalał "lizusa" z posady profesora na ASP. Na usprawiedliwienie trzeba jednak powiedzieć, że Nacht, przynajmniej w części realizował tezę Piotrowskiego, mówiącą o konieczności wyjścia artysty z pracowni i wejścia w przestrzeń publiczną. Samborski niemal codziennie wychodził (wyjeżdżał taksówką) z pracowni przy Rynku Nowego Miasta i wtapiał się w publiczną przestrzeń słynnego lokalu w SPATIF-ie, zaniedbując wprawdzie zielone fikusy ale dzielnie, choć nieświadomie, walcząc w ten sposób z czerwonym właścicielem PRL-u.
Z drugą tezą Piotrowskiego, przy założeniu, że dotyczyć może także tegoż artysty (why not?), będzie jeszcze ciekawiej. Naczelną, jak wiadomo, intencją Nachta, jak i całej grupy jego kolegów, kapistów (w tym Potworowskiego, bohatera jednego z esejów PP), było właśnie wywalenie ze sztuki wszelkich pozamalarskich kontekstów i recepcji, które tak hołubi Piotr Piotrowski i które serwuje nam obficie w swych poczytnych książkach.
Proponuję zatem, by przy następnej pozycji książkowej, Piotrowski porzucił leniwe choć prestiżowe wydawnictwa z aluzją do naukowości w nazwie jak Uniwersitas i przeniósł się -wzorem swego rozmówcy, Adama Mazura, w przestrzeń wydawnictwa 40 000 malarzy. Wprawdzie w tej nazwie więcej jest zer niż malarzy, ale znając legendarną nadaktywność redakcji, z dystrybucją nie będzie najmniejszych kłopotów. Może odrobinę z poczytnością?

26 sty 2010

Yes, yes, yes...

Z podziwem przeczytałem, że imprezy w ramach londyńskiego Polska! Year obejrzało 2 miliony widzów. Ale zaraz po tej informacji doprecyzowano, że te 2 miliony widzów mogły obejrzeć to, co obejrzały, pod warunkiem pobrania 8 milionów zł z kasy Instytutu Adama Mickiewicza i kolejnych 16-17 mln od brytyjskich "partnerów". Z prostego rachunku wynika więc, że tym dwóm milionom londyńskich miłośników kultury zafundowano bilety po 12,50 zł. (w tym ponad 4 zł z IAM) A jeśli tak, to teraz z kolei się dziwię, że na Polska! Year przyszły tylko 2 miliony!

14 sty 2010

Szare (chińskie) na Złote (polskie)

Na przedwczorajszej Gali tygodnika Polityka, Paweł (dla fanów Vincent) Althamer uzyskał kolejny tytuł w karierze, tym razem tytuł Kreatora Roku 2009. Gremium redakcyjne, oświecone (oślepione?) sztucznym złotem uniformów kreatora i jego dzielnej drużyny z Bródna, w swoim wyborze nie miało wątpliwości. Są jednak i tacy, czytający co nieco o sztuce oprócz tekstów pana Sarzyńskiego, dla których tegoroczny laureat już nie jest taki oczywisty. Ot, choćby dla Zbigniewa Libery, daleko nie szukając, który już 5 lat temu ostrzegał w jednym z wywiadów: "Jeśli spojrzymy na przykład na Althamera to stwierdzimy, że jego twórczość jest wyraźnie 30 lat spóźniona w stosunku do tego, co proponował Partum. Weźmy akcję Althamera Film jest rzeczywistością - codziennie w pewnej części miasta rozgrywa się ta sama scena. Gdy tam jesteśmy, to jest tak, jakby film był odtwarzany. W 1976 roku Partum zrobił taką właśnie akcję pt. Film nie potrzebuje ekranu (..) Także Przyjemski(Leszek przyp.AB) i Wiśniewski(Anastazy przyp. AB) wystawiali rzeczywistość, zanim jeszcze Althamer wystawił swoje zielone lamperie. To oni pokazywali lamperie(..)


Paweł Althamer2008  






                                                                                Mona Hatoum 2006


Mamy więc remix Kreatora 2009 z akcji sprzed 30 lat. Ale mamy i późniejszy, czyli bliższy nam w czasie i w przedmiocie nagrody. Pisała o nim Goshka Gawlik w nr 9(89) Arteonu z 2007 r.:
"Na najbardziej prestiżową wystawę na świecie, Documenta 12 w Kassel, na zaproszenie chińskiego artysty Ai Weiweia, przyjechało 1001 osób z jego ojczyzny. Nie byli to wybrani znawcy i amatorzy sztuki, ale przeciętni obywatele azjatyckiego kolosa m.in.: chłopi, kucharze, studenci, policjanci. Aby móc przyjechać, każdy musiał napisać list do swego dobroczyńcy. Wszyscy pisali, że chcieliby przyjechać, aby wziąć udział w tej "bajce".
Sądzę, że po tym cytacie, by móc nagrodzić Althamera w kolejnych edycjach bajek z rozdania Paszportów, redakcja Polityki powinna wprowadzić nieco pojemniejszą kategorię Reproduktora Roku,  2010 i dalszych.

P. Althamer Guma                   ulica w Bazylei











PS. Ponieważ Ai Weiwei zapraszał na koszt własny a Althamer na kilkusettysięczny koszt polskiego podatnika, niezależnie od nagrody, remix nie do końca należy uznać za udany.

10 sty 2010

Spokojnie, to minie

Praktykę muzealnych zestawień starego z nowym (opisaną przeze mne kilka postów wstecz pn. Nastał czas zestawień), interesująco skomentował Maciej Mazurek w 5(61) numerze Arteonu z maja 2005 r. Przytoczę we fragmentach:
" We Florencji obok "Dawida" Michała Anioła wystawiono niedawno dzieła wybitnych współczesnych artystów. Uderzyły mnie komentarze zwykłych ludzi. (..)Jedna z wypowiedzi brzmiała: "Michale Aniele, spokojnie, to minie". Pamiętam jak doświadczyłem uczucia głębokiego smutku, gdy w poznańskim Muzeum Narodowym w sali z malarstwem holenderskim pojawiła się instalacja Mariusza Kruka pt. "Grzeczny kotek".
Nie żebym od razu był przeciwnikiem instalacji. (..) W każdym razie mój umysł nie był wystarczająco giętki i otwarty na takie spotkanie starego z nowym. Ale też nie było w mojej reakcji oburzenia, dlatego, że takie połączenie wydało mi się niespecjalnie oryginalne. Według oficjalnej wykładni, w spotkaniu nowego ze starym jest spięcie, napięcie, nowa jakość. Nie czułem żadnego spięcia, napięcia i nowej jakości. Ale rozpoznaję ukrytą motywację, stojącą za takimi manewrami. Jeśli uznamy za obowiązującą Heglowską wykładnię historii sztuki Zachodu(..), historia ta jawić się będzie jako dzieje ubywania z niej ducha, wraz z postępującą racjonalizacją społecznego życia. Duch dziejów (..) przeszedł ze sztuki w życie społeczne, co znaczy, że sztuka w tradycyjnej formie nie jest już możliwa. Niewielu artystów to zobaczyło(..). Możność widzenia przesłania im to, czym się zajmują. Nieprzypadkowo cały konceptualizm, to jedno, obsesyjnie zadawane pytanie: czym jest sztuka? A takie obsesyjne pytania zadaje ktoś, kto ma świadomość jej nieobecności, ale nie chce się do tego przyznać otwarcie. Zaklina, przywołuje sztukę, odprawia artystyczne obrzędy. (..) Co więc robi, aby zmniejszyć ból związany z poczuciem głęboko zachwianej tożsamości? Ustawia swoje prace obok dzieł Michała Anioła, aby ten udzielił im konsekracji i zmniejszył ból związany z uczuciem pustki. I przez krótką chwilę jest to skuteczne".

Oprócz ciekawych spostrzeżeń, Maciej Mazurek przypomniał przy okazji, że NOWE pomysły w rozumieniu Piotra Piotrowskiego,  debiutującego na posadzie dyrektora Muzeum Narodowego w Warszawie, są toczka w toczkę jak NOWE pomysły w rozumieniu nowych artystów, których promuje w starym muzeum : RŻNIĘTE ŻYWCEM  z Zachodu w każdym, niemal, calu.

1 sty 2010

Monochromaty Mariusza Arczewskiego

Od kilku dekad, niemal w każdej sferze życia, świadkujemy forsownym wysiłkom, zmierzającym do poszerzenia ustalonych wcześniej granic. Tendencja ta, szczególnie widoczna w obszarze sztuki, trzeba przyznać, otworzyła całe terytoria dla ludzkiej wrażliwości. Dowody mamy niemal na każdej wystawie, poczynając od prostego efektu kartki z pomysłem, zawieszonej na pustej ścianie, a na puszce z wydzieliną ciała artysty kończąc. W ramach sztuki jesteśmy stale prowokowani do odbierania bodźców, które jeszcze wczoraj były kompletnie ignorowane. Zatarła się granica między dziełem sztuki a dziełem natury bądź przypadku, między sztuką a życiem. Oczywiście, tzw. życie wytrzyma tę operację, ale istnieje realna perspektywa, że sztuka jako osobna sfera aktywności człowieka zostanie wchłonięta przez inne przejawy codzienności.

Nie wszystkim taka sytuacja odpowiada stąd, mimo naporu tendencji do poszerzania, co i rusz pojawiają się twórcy, którzy szansę dla własnej wypowiedzi, upatrują w trzeźwym odwróceniu tego trendu. Szansę tę widzą w świadomym ograniczeniu, ponownym sprowadzeniu sztuk wizualnych do kształtu i obszaru wytyczonego przez najlepsze przejawy bliższej i dalszej tradycji. W istocie chodzi o tak niewiele a zarazem o wszystko: by malarstwo, rysunek czy grafika pozostały sobą, a więc tym, czego w inny sposób zrobić nie można.

Mariusz Arczewski to jeden z tych artystów, których przywiązanie do tradycyjnych narzędzi i samoograniczania środków, absolutnie nie wyklucza świeżości, inwencji poszukiwań całkowicie własnego wyrazu. Przeciwnie, dysponuje taką skalą manualu i pomysłów, która z używanych wcześniej, na tysiące sposobów środków plastycznych, pozwala wygenerować sobie tylko właściwe, zupełnie nowe efekty. Nawiązanie ale i przekroczenie, widzenie ale i zobaczenie, dialog ale i własna konkluzja. To jedyne stałe, których się trzyma licząc, że dynamika naszej, gatunkowej wrażliwości u progu XXI wieku, nie pokrywa się wprost z tempem zmian technicznej strony cywilizacji.

Arczewski w sposób naturalny i w pełni świadomy, dokonuje metamorfozy "szkolnego" studium natury, w studium możliwości wyrazowych używanych środków i narzędzi. Gwałtowne sploty węglowych krech i brawurowo lawowane plamy, wyjątkowo trafne w swych temperaturowych kontrastach, opisując formę człowieka, są także najlepszym wehikułem do przekazania kompletu humanistycznych o nim treści. Monochromatyczne, zredukowane do głębokich brązów i ciemnych szarości, albo wprost do opozycji zbrudzonej bieli i matowej czerni papiery, cechuje niezwyczajny rozmach techniczny i pasja. Raz zagęszczane ścieki i rozchlapy, innym razem wyciszane do pustawych bieli, rysunko-grafiki Arczewskiego, często balansują na granicy rozpoznawalności wizerunku. Wtedy właśnie są najlepsze. Sycąc obficie wizualne głody autora, zostawiają szeroko otwartą furtkę dla wyobraźni odbierającego. Tym też różnią się od zdepersonifikowanej, pozbawienej wszelkich humanistycznych asocjacji, minimalistycznej produkcji różnej maści geometrystów, ale też od krępującego banału, "przełożenia" życia na plastykę "socjologów" i "polityków" sztuki. Prace Mariusza Arczewskiego dowodzą, że człowieka także dzisiaj można i warto po prostu namalować, bo wtedy właśnie temperatura przekazu treści dzieła niepomiernie wzrasta. (Andrzej Biernacki z katalogu wystawy Arczewskiego na Nowym Świecie 22.)





8 stycznia 2010 o godz. 18.00 w Galerii Browarna Nowy Świat (nr 22 lok.1) otwarcie wystawy prac Mariusza Arczewskiego (ur. 1983).